Dybuk, reż. Maja Kleczewska

08:35

Dybuk powinien być opowieścią o prawdziwej miłości. O uczuciu wagi ogromnej pomiędzy dwójką młodych ludzi. Maja Kleczewska swój spektakl oddziela grubą kreską od tych wytycznych i zmierza w kierunku przeciwnym. Jej sztuka staje się opowieścią o śmierci. O losie narodu żydowskiego skazanego na Holocaust. Jakby chciała powiedzieć, że każdy z nich ma prawo żyć, nawet ten który umarł

/fot. Magda Hueckel/

Moje postrzeganie rzeczywistości różni się nieco od tego, które proponuje w swoich spektaklach Maja Kleczewska. Często jej wizja i to, co próbuje przekazać jest dla mnie zbyt niejasne, mało czytelne albo w ogóle niezrozumiałe. I podobnie czułam się oglądając Dybuka. Odnajdywałam w nim wiele elementów niełączących się ze sobą, a już na pewno nie do końca odpowiadających tematyce sztuki Szymona An-skiego. Lecz pomimo tych niejasności spektakl dotknął tłumionych przeze mnie obszarów emocjonalności i powędrował w najdalsze zakątki świadomości. Reżyserska wirtuozeria i połączone siły w tworzeniu scenariusza Mai Kleczewskiej i Łukasza Chotkowskiego zaowocowały czymś niezwykłym. Czymś, co pozwoliło połączyć dawne wierzenia ze współczesnym światem, odnieść się do Holocaustu i poruszyć wciąż aktualne tematy dotyczące społeczności żydowskiej. I to tylko niewielki wycinek tego, co zauważyli twórcy w specyfice zmieniającej się wciąż rzeczywistości.

Dramat Szymona An-skiego, a właściwie Szlojmeja Zajnwela Rapoporta opowiada miłosną historię Lei i Chonena, dwójki ludzi, których szczęście nie może się dopełnić. Ojciec dziewczyny ani myśli wydać ją za mężczyznę ubogiego, tylko za bogacza, który zapewni jej w przyszłości byt. Tym samym odrzucając Chonena zsyła na swoją córkę nieszczęście, nie zdając sobie sprawy, że ów młodzieniec to syn jego zmarłego przyjaciela, z którym niegdyś zawarł przysięgę połączenia swoich dzieci węzłem małżeńskim. Zrozpaczona Lea, zmuszona przez ojca do ślubu z niekochanym mężczyzną, przyjmuje swój los, jednak przed uroczystością idzie na grób Chonena zaprosić go na to wydarzenie, aby przy niej był i czuwał. Dusza zmarłego wstępuje w ciało Lei, jako dybuk (według dawnych wierzeń był to duch zmarłego, który nie mogąc zaznać spokoju opanowuje ciało żywej osoby, często doprowadzając ją do śmierci) łącząc się w ten sposób ze swoją ukochaną na wieczność.

Kto nie zapoznał się z lekturą Dybuka wcześniej mógł mieć problem w początkowym zrozumieniu spektaklu, bo jego twórcy nie poszli śladem ibsenowskiej techniki, zmierzającej do odkrywania skutków obecnych wydarzeń poprzez stopniowe cofanie się w przeszłość, a od razu skupili się na wątku najważniejszym, czyli wstąpieniu do ciała Lei (Magdalena Koleśnik) ducha Chonena (Piotr Stramowski). A następnie, bez zbędnych wstępów, przeszli do ślubu dziewczyny z wybranym jej przez ojca kandydatem. Rozpoczęcie sztuki od tego właśnie momentu było doskonale przemyślane, bo to nie fabuła okazał się tutaj kluczowa. Akcja dramatu schodzi na drugi plan, a najważniejsze stają się wątki odnoszące do losu Żydów w czasach II Wojny Światowej. Losu brutalnie zamordowanych, które Kleczewska i Chotkowski umiejętnie do sztuki przemycają. Dzięki temu, wypowiadane przez bohaterów sztuki słowa nabierają znaczenia symbolicznego, będąc jednocześnie pomnikiem losu i pamięci zamordowanych Żydów.

Duchy, wzywane przez Lee, które przybyły na uroczystość zaślubin to dusze osób zmarłych w obozach koncentracyjnych. Dusze tych, którzy nie zdążyli wszystkiego powiedzieć, którym nie dano prawa dokończyć życia według własnych zasad. Na scenie są nie są zjawami, a żywymi istotami, które w sposób urywkowy opowiadają o swoim losie. Ich fragmenty wspomnień, chociaż nie do końca jasne, dla odbiorcy stają się czytelne. On doskonale wie, co ukryte jest pomiędzy wypowiadanymi zdaniami, przemilczanymi słowami. Jak skończyło się to ludzkie życie. Sama rola widzów wydaje się mieć tutaj ogromne znaczenie. Odbijający się w ogromnym lustrze, rozłożonym z tyłu sceny, tłum jest czynnym uczestnikiem dziejących się wydarzeń. Duszami zmarłych, których Lea zaprasza na swój ślub. Kiedy zdamy sobie z tego sprawę i przejrzymy się w tej dużej tafli ogarnie nas strach jak łatwo wplątano nas w fabułę. To nasze patrzenie zbudzi miliony myśli i po chwili zaczniemy zastanawiać się czy w tym lustrze widzimy siebie czy może staliśmy się już duszami zabitych w Holocauście.

Wyraźnie zarysowane wątki mieszają się również z jakąś dziwną nowoczesnością, w której dominuje komediowy wydźwięk, niepasujący wcale do wcześniej zarysowanej tematyki. W tej przestrzeni Dybuka staje się zaledwie wymysłem ludzkiej świadomości, którego należy się pozbyć za pomocą egzorcyzmów, nietraktowanych jak pełen powagi obrządek, a dobra zabawa. Jak coś, co nie ma prawa istnieć w ogóle w sferze rzeczywistości. Kiedy jednak słyszy się ten przeraźliwy krzyk wydobywający się z wnętrza aktorki grającej Lee, wszystko, co dzieje się na scenie staje się prawdą. A sama postać Dybuka zaczyna funkcjonować jak wspomnienie zabitych w obozach koncentracyjnych. Jego śmierć zabija nie jedną dusze, a wiele. Fakty te stają się jeszcze bardziej wyraziste w końcowych minutach sztuki, kiedy to Jerzy Walczak wcielający się w postać Muzułmana z Obozu Zagłady opowiada o swoim tragicznym losie. I jego mocne słowa wypowiedziane w „godzinę właściwą” pozostawiają dziwnej uczucie pustki za tymi, których już nie ma.

/fot. Magda Hueckel/
Dybuk
Teatr Żydowski im. Estery Rachel i Idy Kamińskich
reżyseria: Maja Kleczewska
przekład: Michał Friedman
scenariusz: Maja Kleczewska, Łukasz Chotkowski
kostiumy: Konrad Parol
dramaturgia: Łukasz Chotkowski
muzyka: Stefan Węgłowski
scenografia, światła, video: Wojciech Puś
obasada: Marcin Błaszak, Piotr Chomik, Genady Iskhakov, Magdalena Koleśnik (gościnnie), Joanna Przybyłowska, Henryk Rajfer, Rafał Rutowicz, Wanda Siemaszko, Piotr Sierecki, Piotr Stramowski (gościnnie), Barbara Szeliga, Dawid Szurmiej, Gołda Tencer, Ewa Tucholska, Jerzy Walczak, Marek Węglarski

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE