Można trochę podumać i zastanowić się dobrze nad pojęciem „prawdy”, czym i jaka ona będzie, jak ją rozumieć i czy aby na pewno nasze przeświadczenie jest zgodne z powszechnie przyjętymi normami? Te pytania na pewno powinny paść w stronę bohaterów spektaklu Prawda, wyreżyserowanego przez Wojciecha Malajkata, którzy stąpają już po bardzo cienkiej granicy tego, co zwać zwyczajowo mamy oszustwem, a chęcią bycia fair w stosunku do bliskich
/fot. mat. prasowy/
Michel (Andrzej Zieliński), średniego wieku biznesmen, mocno zapatrzony w siebie, trochę egoista i łgarz, wdaje się w romans z żoną swojego najlepszego przyjaciela Paula (Tomasz Sapryk). Niby wielka sprawa, ale dla Michela, który swoje szczęście przekłada nad uczucia bliskich jest to nic nieznaczący wyskok w jego życiu. Zapewne, jak jeden z wielu, dlatego ani myśli przyznawać się do płomiennych spotkań w hotelu z Alice (Marta Żmuda-Trzebiatowska). Tylko, że po drugiej stronie mamy kobietę, której znudził się już taki układ i chęć przyznania się mężowi do zdrady staje się punktem kluczowym. I te właśnie rozbieżności prowadzą do niemałego zamieszania pomiędzy kochankami jak i w życiu tejże dwójki. Tak oto, zacznie się prawdziwie show w wykonaniu Michela, który nie ma zamiaru wyznać żonie prawdy ani zakończyć tego romansu. Tak oto, rozpocznie się ogromna lawina zabawnych sytuacji i zaskakujących poczynań bohaterów, które zaserwuje nam sztuka.
Michel to postać, która z jednej strony umiejętnie manipuluje przyjacielem, żoną i kochanką wykazując się nie lada przebiegłością, a z drugiej tak bardzo boi się wyjścia na jaw swoich przewinień że popada w popłoch popełniając największe głupstwa. Andrzej Zieliński umiejętnie rysuje bohatera, który odnajduje się w tych jakże odległych emocjonalnie postawach, sprawia że jego bohater ma groteskowy rys, ale przy tym bije z niego swego rodzaju pewność i bezczelność. Zieliński w roli Michela po raz kolejny udowadnia, że komediowe role to dla niego coś więcej niż tylko postać z której widz ma się pośmiać, bo w kreacjach które tworzy doszukiwać możemy się wieloznaczności i głębszych sensów. Te postacie są jakieś i mają swoją historię opowiedzianą od początku do końca. Dużym zaskoczeniem jest w tym dziele Marta Żmuda-Trzebiatowska. Jej postać jest manieryczna, bywa wyrachowana, trochę stonowana. Bije od niej spokój i powaga, a kiedy Michel próbuje wymóc na niej zmianę zdania, daje mu wierzyć w to co chce. I wszystko to idealnie pasuje do tego rollercoastera zmieniających się sytuacji i scen. Pozwala w tym chaosie zdarzeń się odnaleźć i co najważniejsze uwierzyć w szczerość Alice, która dzięki swoim zachowaniom i postawom realizuje dobrze skrojony plan. I tu spore zaskoczenie, bo kreacja jaką serwuje nam Żmuda-Trzebiatowska jest błyskotliwa i bardzo chwytliwa.
Beata Ścibakówna, w roli żony Michela, mimo że nie jest pierwszoplanową postacią mocno zaznacza swoją obecność na scenie. Można powiedzieć, że w prostocie tkwiła siła tej bohaterki. Czasami wystarczyły tylko drobne gesty czy ruchy, mimika twarzy, aby domyślić się co tak naprawdę tkwi we wnętrzu postaci. Bo sama wiele ukrywając woli milczeć i wypowiadać tylko te słowa, które Michel chciałby usłyszeć. W tym wszystkim bije od niej powaga i spryt, którym umiejętnie władając wprowadza męża w popłoch i jeszcze większe rozedrganie. A przecież kiedy patrzymy na tę bohaterkę to tak naprawdę nie robi nic, aby wywołać takie emocje. A jednak ma tę iskrę, która zasiewa ziarnko niepewności. I w końcu Tomasz Sapryk, który z niezwykłą naturalnością i swobodą wykreował swojego bohatera. Paul w jego wykonaniu jest spokojnym i opanowanym człowiek, który spływające do niego informacje traktuje z niezwykłą rozwagą. Czytam tę postać z niezwykłym szacunkiem do kreacji, którą Sapryk tworzy na scenie. A jednocześnie nie potrafię ubrać w słowa tego jak aktor prostotą gry potrafił oddać cały sens bohatera, a przy tym tak prezyzyjnie nakreślić jego ramy.
Wojciech Malajkat, reżyser, tworzy spektakl który ma jasno określony cel, a dzięki krótkim i często zmieniającym się sceną brnie do rozwiązania głównego konfliktu w sposób niezwykle wartki. My zaś widzowie dostajemy dobrze skrojoną komedię, która się nie nudzi lecz wciąga w swoją historię od samego początku. I naprawdę, nie trzeba było tutaj spektakularnych efektów, bo wystarczyła mała scena z prostą scenografią, w której zmieniają się tylko poszczególne elementy. W tej przestrzeni udało się stworzyć zarówno pokój hotelowy, gabinet Alice, sypialnię Michela czy szatnią w klubie sportowym. A wszystko to pasuje do całości i nie przeszkadza w odbiorze. Mam wrażenie, że reżyser postawił na prostotę i dobrze skrojonych postaciach, co okazało się całkiem dobrym posunięciem. Bo zamiast skupiać się na tym co wokół, mamy wejść w świat bohaterów, ba nawet doszukiwać się w ich postępowaniach początków danych sytuacji. To też sprawia, że ciężkość uniesienia tej sztuki całkowicie spada na aktorów, którzy radzą sobie naprawdę dobrze. Dzięki temu otrzymujemy spektakl, który chce się oglądać, bo ma jasno zaznaczony początek i wreszcie, kończy się domykając wszystkie sytuacje, które się w nim zadziały. Nie pozostawia swojego widza z tym często pojawiającym się pytaniem: czy to już naprawdę koniec?.
Prawda
autor: Florian Zeller
reżyseria: Wojciech Malajkat
kostiumy: Sylwester Krupiński
obsada: Beata Ścibakówna, Marta Żmuda Trzebiatowska, Andrzej Zieliński, Tomasz Sapryk