- Teatr bardzo mnie ośmielił. Wywiad z Martą Wierzbicką

12:46

Zaczęła od pracy przed kamerą. Później przyszedł czas na teatralne deski. I to właśnie na nich, w Teatrze Capitol, przełamała własne bariery. Teraz z dumą mówi, że jest aktorką. - Gdybyśmy rozmawiały rok temu z wielkim trudem wypowiedziałabym to słowo. Niewątpliwie tę świadomość pomógł mi zdobyć teatr […] – mówi Marta Wierzbicka, która już nie wyobraża sobie życia bez gry w teatrze

/fot. archiwum prywatne/

Agnieszka Kobroń: Częściej pracujesz przed kamerą niż na teatralnych deskach, jak z twojej perspektywy wygląda gra na tych dwóch płaszczyznach? Dostrzegasz jakieś podobieństwa?
Marta Wierzbicka: Może nie gram jakoś długo w teatrze, ale nie znajduję żadnych cech wspólnych. To dwie, zupełnie różne materie, działające według niepodobnych do siebie reguł. Gdyby przyszło mi wybierać, a bardzo często jestem oto pytana, nie wiedziałabym, co zrobić. Ciężko na coś postawić, bo widzę jak dużo z teatru wzięłam do gry w serialu i vice versa.

Czy to prawda, że przygotowując się do zagrania swojej pierwszej roli w teatrze musiałaś uczęszczać na zajęcia z emisji głosu, żeby być lepiej słyszalną ze sceny?
Na zajęcia z emisji głosu nie chodziłam, właściwie to nie musiałam. Koledzy z teatru pokazywali mi, co powinnam robić, żeby być lepiej słyszalną ze sceny. Tłumaczyli, że mam oddychać z przepony, czego na szczęście szybko się nauczyłam. Wydaje mi się, że po części była to też zasługa moich lekcji śpiewu, na które uczęszczałam dawno, dawno temu. Poza tym byłam w bardzo dobrym liceum gdzie miałam lekcje z retoryki i tam oddychanie przeponą było bardzo ważne. Dużo cennych wskazówek otrzymałam także od reżysera, który ciągle mi powtarzał, że mam się bardziej otwierać. A wynikało to stąd, że nie mając aktorskiego warsztatu nie mogłam poradzić sobie ze strachem, który przychodził kiedy wchodziłam na scenę. Blokowałam się i nie mogłam nad tym zapanować.

To wywoływało w tobie takie myśli, że chciałaś się poddać i zrezygnować?
Po dwóch tygodniach prób do spektaklu Kiedy kota nie ma stwierdzałam, że w ogóle nie nadaję się do gry w teatrze. A z racji tego, że jestem osobą, która raczej boi się tego co nieznane, chciałam zrezygnować. Paraliżowała mnie myśl wyjścia na scenę przy pełnej widowni, ale dyrektor teatru, Ania Gornostaj, uwierzyła we mnie i nie pozwoliła odejść. Ku mojemu zdziwieniu grając pierwsze spektakle w ogóle się nie krępowałam, a publiczność w żaden sposób mnie nie ograniczyła. Wiadomo, że teraz po tych dwóch latach na scenie, czuję się bardziej pewnie i kiedy coś nie wypali to umiem zareagować. Początkowo robiłam to intuicyjnie, a teraz jestem już tego świadoma. I strasznie się cieszę kiedy koledzy zauważają jak umiejętnie poradziłam sobie z nietypową sytuacją.

Jak to się stało, że dołączyłaś do zespołu Teatru Capitol?
To jest jedna z zabawniejszych historii. Zadzwonił do mnie kolega z gimnazjum i powiedział, że w Teatrze Capitol potrzebują mojego numeru. Bardzo byłam podekscytowana, że teatr się mną zainteresował. Zadzwoniono do mnie z pytaniem czy nie chciałabym zagrać w spektaklu. Zgodziłam się od razu. W scenariuszu były dwie młode postacie, więc nie wiedząc jeszcze kogo zagram, wybrałam dla siebie postać Shirley. Osobę introwertyczną, która nie za bardzo lubi się wychylać i ma tylko jedną większą scenę do zagrania. Obsadziłam siebie po prostu po warunkach (śmiech). Kiedy przyszłam na pierwszą próbę i przedstawiłam reżyserowi moją propozycję, stanowczo zaprotestował i powiedział, że dla mnie przygotowana jest rola Jennifer, szalonej blondynki, która z głównym bohaterem jest wyłącznie dla zysków materialnych. Myślałam, że nie odnajdę się w czymś takim, ale teraz mogę szczerze powiedzieć, że sprawia mi to ogromną przyjemność.
Potem przyszła pora na sztukę Dajcie mi tenor!. Ania Gornostaj, która widziała, że sprawdziłam się w spektaklu Kiedy kota nie ma zaproponowała mi kolejną rolę. Przeczytałam scenariusz i od razu wiedziałam, że chcę to zrobić. Długo się nie zastanawiałam, choć troszeczkę przerażała mnie wizja, że mam rolę, która była dużo większa od mojej Jennifer. Znowu pojawiły się obawy i kolejna walka ze sobą o to, czy dam radę.

Przy drugim spektaklu zapewne było już łatwiej, bo wiedziałaś co cię czeka.
Tak, ale miałam zagrać rolę amantki, a to już zupełnie inna bajka. Wojtek Wysocki, który ma ogromne doświadczenie w grywaniu podobnych ról podpowiadał mi, co powinnam zrobić, żeby ta rola była dobra. A ja podążając jego wskazówkami starałam się moją postać uwiarygodnić i myślę, że zadziałało.

Pamiętasz swoją pierwszą premierę?
Szczerze mówiąc to nie. Pamiętam, że trzęsły mi się nogi, ale to szybko ustało. O wiele bardziej przejmowałam się, kiedy musiałam zrobić zastępstwo za Zosię Zborowską. Sama w domu pracowałam nad postacią Shirley. Robiłam tzw. rolę z biegu i wtedy byłam przerażona, ale i w tej sytuacji pokonałam stres.

Po tak długim czasie granie na scenie teatralnej, po wielu spektaklach wyjazdowych, poczułaś smak życia teatralnego?
Oczywiście i powiem szczerze, że trochę nawet w niego wsiąkłam. Grając w serialu nie miałam możliwości poznania jak to wszystko wygląda od tej drugiej strony, tych wszystkich anegdot i żartów. A teraz nie potrafię sobie wyobrazić, jak mogłabym funkcjonować bez tego. Środowisko teatralne jest bardzo klimatyczne, jeśli raz go zasmakujesz to już ciężko będzie z niego zrezygnować.
Obcowanie z teatrem pozwala mi nabyć wielu umiejętności, których z racji tego, że nigdy nie byłam w szkole teatralnej, nie posiadam, na przykład: nauczyłam się emanować głosem. Widzę też, że teatr bardzo mnie ośmielił i coraz częściej mówię o sobie, jako o aktorce. Zresztą mam ogromną z tego radość, chyba sama po mnie widzisz, że jak tylko wspominam teatr to mam uśmiech na twarzy.

Takie zainteresowanie przyszło teraz czy już w dzieciństwie byłaś wiernym fanem teatru?
Odkąd pamiętam lubiłam teatr. Może jakoś nieczęsto w nim bywałam, ale zawsze starałam się być w miarę na bieżąco z repertuarami. W liceum moje zaangażowanie wzrosło z racji tego, że chodziłam do szkoły, która bardzo nastawiona była na rozwój kulturalny. Tylko, że ja czułam się bardziej związana z tym obszarem sztuki, który nastawiony był na malarstwo. Wszystkie wystawy miałam w jednym palcu. A aktorstwo wyszło mi jakoś przez przypadek. Ale zauważyłam, że jak robię coś niespodziewanie to potem całkiem dobrze mi się to udaje i daje ogromną satysfakcję.

Ponoć twoją pierwszą rolą było zagranie komina?
I to były moje początki teatralne, które przyszło mi poznawać dopiero w gimnazjum. Stałam na scenie, machałam rękoma i robiłam dym. Nie miałam specjalnie dużo tekstu, jeśli w ogóle miałam, ale pamiętam, że to było straszne przedstawienie, bo poruszało tematy związane z II Wojną Światową.

Mam rozumieć, że ta rola zmotywowała cię to rozważenia roli aktorki (śmiech)?
To, że poszłam tą drogą było totalnym przypadkiem. Nasze zajęcia w kółku teatralnym odwiedzał Waldemar Obłaza i to on przyszedł z wiadomością, że szukają charakternej i pewnej siebie dziewczynki do grania roli w serialu Na wspólnej. Spośród nas wybrał parę dziewczyn, które zaprosił na casting, ja w tej grupie, co prawda nie była, ale bardzo solidarnie, jako klasa postanowiłyśmy, że pójdziemy wszystkie. Nie wiedziałam, co mnie może na takim spotkaniu czekać, więc byłam kompletnie nieprzygotowana i nie wiem, jakim cudem udało mi się przejść do następnego etapu. A potem kolejnego, aż w końcu znalazłam się w serialu. Wtedy jeszcze nie miałam zielonego pojęcia jak to wszystko będzie wyglądać.

Ale nie żałujesz? Nie masz takich myśli, że mogłaś jednak pójść w stronę malarstwa?
Nie, bo to, że gram nie spowodowało, że zapomniałam o swoich pasjach. Cały czas jestem związana ze sztuką. Fotografuję, maluję. Nie odcięłam się od tego. Ale jeśli pytasz mnie czy jestem zadowolona z tego, że zostałam aktorką, to odpowiem, że bardzo. Tak naprawdę, życie wybrało za mnie i niejednokrotnie wyobrażałam sobie, co bym robiła gdybym nie poszła tą drogą. Jeszcze parę lat temu, kiedy nie byłam znaną osobą miałam taki moment, że chciałam to wszystko rzucić i pójść do normalnie pracy, na przykład do sklepu czy baru, i zobaczyć jak to jest. Ale wybrałam i w tym momencie nie mam już szansy odwrotu.

Pozwolę sobie przytoczyć twoją wypowiedź na początku rozmowy, gdzie powiedziałaś, że możesz nazwać siebie aktorką, a to świadczy, że jesteś już w pełni świadoma siebie w tym zawodzie.
Jestem dumna, że w końcu udało mi się to zrozumieć, że wreszcie nie wstydzę się tego mówić. Gdybyśmy rozmawiały rok temu z wielkim trudem wypowiedziałabym to słowo. Niewątpliwie tę świadomość pomógł mi zdobyć teatr, bo kiedy zaczęłam w nim grać, to przez chwilę chodziłam na zajęcia z coachingu aktorskiego. I dopiero od tego momentu zaczęłam świadomie budować swoich bohaterów. Wcześniej to było bardzo intuicyjne, a po tych zajęciach przeanalizowałam rolę Oli w Na wspólnej, i od tej pory przy każdym nowym wątku zawsze szukam jakiegoś klucza na daną scenę, jakiejś emocji, na której powinnam się oprzeć. Pamiętam jak w serialu miałam wątek narkotykowy i żeby odnieść się jakkolwiek do tego namiętnie czytałam książki na ten temat. Tak się pobieżnie wydaje, że to serial i można do niego nie przykładać większej uwagi, ale ja to traktuję bardzo poważnie.

Wiem, że marzy ci się zagranie w filmie kostiumowym, teatr jest świetnym miejscem, żeby trochę tego zaznać.
Daje mi to zwłaszcza rola Megi w Dajcie mi tenora!, bo to są lata 20. Gram dziewczynę, która nie może mieć pomalowanych paznokci, a do tego musi mieć nieskazitelny makijaż i idealną fryzurę. W pewnym stopniu mnie to satysfakcjonuje, ale filmu też chciałabym spróbować. Zobaczyć, jak wygląda praca na dużym planie. Lubię gromadzić doświadczenia i staram się nie zamykać na różne propozycje. Nawet, jeśli ktoś proponuje mi coś małego lub non-profit, to ja bardzo często się zgadzam. Funkcjonuję tak, już od dziesięciu lat i to mnie dużo nauczyło i ciągle daje możliwość rozszerzenia swojego wachlarza aktorskich umiejętności.

W Teatrze Capitol zagrałaś dwie role komediowe, w których dobrze się odnalazłaś, podejrzewam, że teraz chciałabyś spróbować roli dramatycznej?
Bardzo bym chciała spróbować dramatu i myślę, że z moją osobowością wpisałabym się w taką konwencję. Co prawda nie w teatrze, ale teraz mam na to szanse w moim wątku w Na wspólnej. I to też daje mi ogromną satysfakcję i pole do popisu, ale w teatrze to by było coś naprawdę wielkiego. Bardzo bym chciała. Choć myślę, że będzie mi ciężko wyjść z tej szufladki postaci komediowej. Może pewnego dnia…

Z racji tego, że nie skończyłaś szkoły aktorskiej usłyszałaś kiedyś krytykę pod adresem twojej gry w teatrze?
Nikt mi nie powiedział, wprost, że nie powinnam grać w teatrze, bo nie skończyłam szkoły. Ale jak czasami o tym mówię to spojrzenia w towarzystwie są różne. Mam jednak wrażenie, że środowisko teatralne coraz bardziej otwiera się na to. Słyszałam bardzo dużo ciepłych słów od aktorów czy krytyków, którzy docenili mój debiut na scenie, a to jest bardzo motywujące. Zresztą na negatywne opinie też jestem otwarta, wręcz się ich domagam, bo to pozwoli mi ulepszyć moją postać i grę w teatrze. Skoryguję błędy i postaram się, żeby następnym razem było lepiej.

Na pewno wiele ciepłych słów otrzymałaś też od rodziców, którzy są twoimi najwierniejszymi fanami.
Byli zachwyceni moją grą. Zresztą oni bardzo się cieszą, że idę w stronę aktorstwa, że się spełniam. Jako jedyni wiedzą jak było mi ciężko momentami. Mama często powtarza, że mnie podziwia, że w tym wszystkim nadal zostałam Martą. Nie mówiąc o tym, że ciągle podkreśla jak jest ze mnie dumna. A to jest potrzebne, zwłaszcza w świecie mediów, które naprawdę potrafią człowieka zniszczyć. Kiedy dwa lata temu była na mnie nagonka medialna mogłam się złamać, ale przetrzymałam to i dałam radę. Teraz, robię to, co chcę, spełniam się i jestem bardzo szczęśliwa.

/fot. archiwum prywatne/

Zobacz także

6 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE