Sposób na bohaterkę Fredry, czyli Rózia i jej powinności. Wywiad z Martą Kurzak

09:08

Niedawno w Teatrze Polskim odbyła się premiera spektaklu Dożywocie w reżyserii Filipa Bajona. Marta Kurzak zagrała w nim Rózię, piękną damę, która z nakazu ojca (bo ten popada w długi) zostaje zmuszona do ślub ze starszym mężczyzną. - Ona po prostu nie miała wyjścia. Jedyne, co mogła zrobić to wynegocjować lepsze warunki – mówi aktorka. Na tym jednak nie koniec, bo postać Rózi okazuje się dużo bardziej złożona

/fot. Marta Ankiersztejn/

Agnieszka Kobroń: Jakie to uczucie móc wyjść na scenę teatralną i zagrać rolę w pięknej, dworskiej sukni balowej? To trochę jak spełnienie marzeń z dzieciństwa?
Marta Kurzak: Zgadzam się, to jest jakieś spełnienie dziecięcych fantazji z tym, że w praktyce okazuje się, że ta suknia jest elementem, który przeszkadza, do którego trzeba się przyzwyczaić. Małe dziewczynki oglądając te wszystkie bajki zachwycają się księżniczkami, które wyglądają w balowych sukniach prześlicznie. Wtedy jeszcze nie myśli się o tym, że te księżniczki są pościskane gorsetami. Zresztą zobacz, że postrzeganie zawodu aktora przez dzieci właśnie z tym się wiąże, że to jest tylko piękny kostium, kokardki we włosach, idealna fryzura i makijaż, a potem przychodzi pani dziennikarka, która robi z tobą wywiad i stajesz się sławny. Ale wszystkie te elementy to tylko to, co widać na zewnątrz. Dostrzegane przez dzieci czy innych ludzi. Tak naprawdę, ta „sława” jest niewielkim dodatkiem, z którym wiąże się cała masa różnych, trudnych rzeczy. Bo aktorstwo to nie jest zabawa. To często ciężka i bardzo wymagająca praca.

Ostatnia premiera Teatru Polskiego to sztuka Dożywocie w reżyserii Filipa Bajona, gdzie grając rolę Rózi masz możliwość wyjścia na scenę w takiej pięknej sukni balowej. Twoja bohaterka jest postacią wieloznaczną. Z jednej strony jest bezwzględnie oddana ojcu i poddaje się jego woli, z drugiej zaś, jest osoba silną, dokładnie wiedzącą czego chce. Ustalającą własne reguły już na samym początku mezaliansu z Panem Łatką. Jak ty oceniasz swoją postać?
Poznajemy Rózię jako osobę znajdującą się w dość trudnej sytuacji. Wszystko przez to, że zostaje ograniczona przez ojca pewnymi ramami, w których musi żyć. Nie może się sprzeciwiać, postępować według własnego zdania. To też sprawia, że Rózia snując ponurą wizję życia musi się w nim odnaleźć i nauczyć właściwie postępować. Wypracowuje pewne zasady dla przyszłego małżeństwa, które ją czeka z dużo starszym mężczyzną.

Myślisz, że Rózia tym wyznaczaniem reguł broni się przed czekającym ją życiem?
Myślę, że ona potrzebuje prawdy i dlatego to robi. Na wiele się zgadza, ale od razu chce wszystko wyjaśniać. Otwarcie mówi Panu Łatce, że w ich związku nie będzie mowy o żadnej miłości. W porządku, jest biznes, ojciec każe jej wyjść za mąż i tego się powinni trzymać. Na tym koniec. To pokazuje jak bardzo Rózia pilnuje, aby rzeczy nazwać po imieniu i nie wpierać jej jakiś innych prawd czy racji.

W tym momencie można powiedzieć, że twoja bohaterka kierowała się uczuciem miłości do ojca.
Ona po prostu nie miała wyjścia. Jedyne, co mogła zrobić to wynegocjować lepsze warunki. Pokombinować. I na tym koniec. Tyle pozostaje jej na tym etapie i całe szczęście, że umie z tego skorzysta.

W zakończeniu sztuki wydaje się, że Rózia otrzymuje wszystko czego chciała. Ratuje ojca przed wierzycielami i wychodzi za mąż za ukochanego mężczyznę. Ale wierzy także, że będąc żoną Leona zmieni jego hulaszczy tryb życia. Gdybyś miała dopisać własne zakończenie tej historii to jak ona by się potoczyła?
Często się nad tym zastanawiałam, bo w miłości głównych bohaterów nie wszystko jest takie proste. A raczej, wszystko spowodowane jest pewnymi okolicznościami. Przekładając tekst Fredry do naszych współczesnych czasów wcale nie mam takich optymistycznych wizji na zakończenie ich historii. Przecież nie wiemy co by było gdyby Rózia spotkała Birbanckiego w innych warunkach, czy mocniej zabiłoby jej serce? Może wcale nie. Zobacz, że ona w Leonie uosabia wolność i nadzieje, swoją szansę na przyszłość. Nie zakochuje się w nim, ale w tym, co on ze sobą przynosi. Wierzy, że jej pomoże.
W zakończeniu sztuki pojawia się balon, którym zakochana para odlatuje, wyobrażałam sobie, że on gdzieś pęka i Rózia z Leonem lądują na pustej łące. Wtedy każdy z nich idzie w swoją stronę. Jeśli mimo różnic się dogadają, to będzie się to wiązało z koniecznością być może poważnych kompromisów. Z drugiej strony moja bohaterka nie potrzebuje takiego stylu życia do jakiego przyzwyczaił ją ojciec. Ona także ma ochotę na trochę rozrywki, dlatego wybiera Leona na swoją miłość. Więc czemu nie założyć, że to Rózia zmieni się pod wpływem Leona?

Z tego co mówisz zaczynam dostrzegać w twojej bohaterce postać trochę ironiczną, a trochę sarkastyczną.
Może faktycznie jest taką postacią. Ale to już pozostaje tajemnicą mojego poprowadzenia bohaterki. Zresztą to zabawne, że o tym rozmawiamy, bo mam wrażenie, że etap prób właśnie się skończył i teraz jedyne, co mi pozostaje to sprawdzać różne warianty osobowości Rózi. Oczywiście w pewnych granicach, które już zostały wypracowane na próbach.

Czyli teraz będziesz sprawdzać jak daleko może posunąć się grając Rózię (śmiech)?
Ja sama w tym sprawdzaniu nie mogę posunąć się za daleko, ponieważ pewne założenia zostały już sprzęgnięte z innymi postaciami. Ale wydaje mi się, że Rózi też trzeba zostawić trochę swobody w działaniu, nie uciekać od niej. Bo ona patrzy na świata trzeźwym spojrzeniem. Nie wchodzi w żadne gry, hipokryzję, rządzę pieniądza. Jest jedynie zbuntowana wobec wartości, które wyznaje jej ojciec skoncentrowany przede wszystkim na bogaceniu się. Oczywiście nie deprecjonuje Orgona za tego typu zachowanie, bo wiem, że chce on dla swojej córki jak najlepiej, tylko znajduje się w trudnej sytuacji życiowej. Ma dwa wyjścia, albo oddać rękę Rózi Panu Łatce i zapewnić tym byt sobie i jej lub spłacić dług sprzedając cały majątek i żyć w biedzie. Wybiera najlepsze z możliwych rozwiązań. Nie chce, aby jego ukochana córka nie miała co jeść. Ale przez to też, że moja bohaterka staje się przedmiotem transakcji, postanawia zbuntować się przeciwko pieniądzom. Nie chce być częścią tego świata. Chce żyć według własnych zasad.

Grając Dożywocie zarówno twoja bohaterka jak i wszystkie inne postacie mówicie wierszem. Jak ważne jest tutaj doświadczenie aktorskie, aby korzystając z zapomnianego już języka Fredry utrzymać uwagę widza?
Ogromnie ważne, gdyby tak nie było to wystarczyłby sam tekst i każdy mógłby powiedzieć go na scenie. A tak przecież nie jest. Jeśli chodzi o wiersz, nie tylko u Fredry, ale w ogóle, to jest to wymagająca forma. Z pewnością przydaje się tu rozwijany wcześniej w szkole słuch muzyczny, wrażliwość, wyobraźnia. Ponadto coś przecież musi w tym być, że dany utwór zostały napisany w taki, a nie inny sposób i ten klucz trzeba po prostu odnaleźć. To jest bardzo piękna robota. Powiedziałabym nawet, że detektywistyczna, bo najważniejsze staje się zrozumienie, dlaczego to jest tak napisane, po co jest ten rytm. Wszystkie zabiegi są przecież po coś, a to już daje znak, że struktura tekstu, jakim operujemy, jest niezwykle istotna.

Od razu po Akademii Teatralnej weszłaś na scenę Teatru Polskiego. Jak wspominasz swoje początki?
Ciężko, ale dobrze. Zostałam bardzo ciepło przyjęta.
Kiedy dostałam się do zespołu aktorskiego Teatru Polskiego było to dla mnie ogromne wyróżnienie. Byłam szczęśliwa, że ktoś chce ze mną pracować, widzi we mnie potencjał, docenia. To było bardzo krzepiące. Ale wraz z tym przyszły i trudności. Musiałam przyzwyczaić się do występowania na dużej scenie, nauczyć pracy w tym teatralnym systemie. Trochę czasu zajęło mi też oswojenie się z pracą w konkretnych godzinach, bo w szkole wyglądało to zupełnie inaczej. Tam można było wziąć sobie klucz do sali o dwudziestej pierwszej, siedzieć nawet do rana i ćwiczyć. I nagle wszystko zaczęło działać inaczej.

Chyba już sam fakt, że grasz w Teatrze Polskim był tutaj znaczący.
Tak, zdecydowanie. Kiedy dołączałam do zespołu, Andrzej Seweryn przejmował tutaj dyrekcję i czułam od samego początku, że to będzie ogromne wyróżnienie, ale wiążące się z jakąś ogromną odpowiedzialnością. Zastanawiałam się czy podołam, czy to mnie nie przerośnie. Ale chyba się udało, bo wciąż tutaj jestem i gram.

/fot. Marta Ankiersztejn/

Zobacz także

1 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE