Jezioro, reż. Yana Ross

09:05

Po raz kolejny Yana Ross zdecydowała się wyreżyserować spektakl w TR Warszawie. Po sukcesie Koncertu życzeń, opowieści o samotnej kobiecie, która nie mając dla kogo i po co żyć postanawia popełnić samobójstwo, przyszedł czas na Jezioro napisane przez Michaiła Durnienkowa. Sztuka ta, wielowarstwowa w swej strukturze, zaczęła snuć opowieść o zbliżającej się Apokalipsie i widmie nadchodzącej wojny. Ona także okazała się ogromnym sukcesem reżyserki, co w dużej mierze jest zasługą świetnie przygotowanej scenografii i postaciom wykreowanym przez aktorów

/fot. trwarszawa.pl/

Ciemność i niewielkie strugi światła skierowane na bohaterów. Wokół nich wyświetlana projekcja filmowa przedstawiająca Piotra Pawlenskiego jednego z najbardziej kontrowersyjnych performerów rosyjskich. I głos, do znudzenia powtarzający: Gdzie jesteś teraz? A gdzie chciałbyś być w chwili Apokalipsy? Nie chciałabym znaleźć się w takiej chwili w centrum handlowym, w toalecie, na schodach ruchomych, być we śnie (…). Jeszcze nie chciałabym w chwili Apokalipsy myć zębów, stać przed lustrem i być na sekundę przed pocałunkiem. Te słowa witają widzów wchodzących na spektakl i trwają jeszcze dłuższą chwilę po tym jak wszyscy usiądą na wyznaczonych miejscach. Pytanie o własny koniec wydaje się uzasadnione, bo teatr jaki tworzy Yana Ross ma pobudzić do myślenia o nadchodzącej katastrofie. Odciągnąć od codzienności i uświadomić, że żyjemy w samym środku dopełniającej się Apokalipsy. Nagła zmiana świateł już we wstępie sztuki – teraz to scena jest w pełni oświetlona, a widownia pokryła się ciemnością – odwraca pewne role, celowo wskazując na pesymistyczną wizję reżyserki. Od tej chwili publiczność zmuszona jest do oglądania traum, które człowiek ukrywa pod pozorami własnej szczęśliwości i życia idealnego. Sielanka znika, a zastępuje ją ból, rozpacz i obojętność.

Przygotowana przez Justynę Elminowską scenografia niesamowicie zgrywa się z emocjami pojawiającymi na scenie, bazując przede wszystkim na kontrastach. Stworzono, niby rajski ogród, miejsce szczęśliwości, do którego przychodzi się odpocząć i ucieka od rzeczywistości. Pośród pięknej zieleni postawiono hamak, leżaki i grill. Wydawałoby się, że patrząc w tę przestrzeń przyjdzie i pragnienie bycia w niej, przeżycia chwil pełnych radości, pozbawionych myślenia o własnych troskach. Tak się jednak nie dzieje, bo to nie ta zieleń i pojawiające się na niej drzewa przykuwają uwagę, tylko betonowe płyty ograniczające tę „idealną” przestrzeń. Ich surowość jasno określa granice, których człowiek nigdy nie przekroczy próbując uciec od problemów. Zawsze będzie powstrzymywany przez jakieś bariery czy własne ograniczenia. Ten kontrast widoczny w scenografii silnie osacza, wprowadzając w stan melancholijności, a betonowe płyty i ich szarość zestawione z całą resztą sceny wyraźnie pokazują, że nawet tutaj dopadnie nas szarość życia. W miarę rozwoju zdarzeń to miejsce nabierze też drugiego znaczenia, stanie się przestrzenią, która pomoże uwolnić traumy ukryte pod codziennością bohaterów. Wyjawiając je i pozostawiając do własnego osądu.

Aby uciec od zwykłej rzeczywistości grupka przyjaciół, bądź przypadkowych znajomych, postanawia spędzić weekend nad jeziorem, na łonie natury. Miejscem akcji staje się domek letniskowy młodego małżeństwa: Niny (Agnieszka Grochowska) i Andrzeja (Adam Woronowicz), do którego przyjeżdża: lekarz Antek (Cezary Kosiński) ze swoją żoną Alą (Agnieszka Żulewska), architekt Mikołaj (Rafał Maćkowiak) i Nina (Agnieszka Podsiadlik) zajmująca się tłumaczeniem tekstów. Przedstawiona grupka ludzi zaliczana jest do burżuazji. Osiągnęła już pewien status, komfort życia, ale ciągle musi o coś zabiegać. czegoś poszukiwać. Nie są szczęśliwi, bo brak im jakiegoś elementu, którego pieniędzmi nie mogą zdobyć. Wyjazd nad jezioro miał sprawić, że to, co przeżywają na co dzień w jakiś magiczny sposób zniknie lub się odmieni. Początkowe rozmowy są pełne humoru, miłych słów, nic nieznaczących opowieści dnia codziennego. Szybko jednak stają się ironiczne, przepełnione sarkazmem i szyderstwem. Bohaterowie zaczynają dręczyć siebie nawzajem, rzucając kąśliwe uwagi. Padają słowa niechciane, które powoli psują nastrój beztroski. Nikt jednak nie odważa się przekroczyć pewnej granicy, wyjść poza te betonowe mury, aby przypadkiem nie utracić własnej godności oraz stworzonych pozorów.

Wszystkie traumy bohaterów, skrupulatnie ukryte przed osobami przybyłymi do domku letniskowego, pojawiają się na scenie dopiero wraz z postacią graną przez Dawida Ogrodnika. Trudno jednoznacznie przypisać mu konkretną rolę, bo jego bohater jest składnikiem życia każdego z „odpoczywających”. Jest ich traumatycznym wspomnieniem pojawiającym się wyłącznie po to, aby przypomnieć o ranch, których nie da się zabliźnić. Przypomnieć o smutku i rozpaczy, która bije z życia. To on sprawia, że bohaterowie zaczynają w sobie nawzajem poszukiwać jakiegoś sensu ludzkiego życia, który, zdaje się, utracili w walce o własny status i byt. W tym stworzonym raju stają się tacy jak wszyscy (co dodatkowo sugerują kostiumy zlewające się z ciałem bohaterów), nic nieznaczący dla reszty świata, niemający wpływu na nic.

Ale w sztuce pojawia się jeszcze jeden aktor, choć niezauważony, jest w spektaklu od samego początku, a wraz z nim kolejny wątek. To (jak już wspomniałam wyżej) Piotr Pawlenski, obecny na scenie w projekcjach filmowych. Jego działania, których szczątki możemy zobaczyć, wymierzone są w kierunku rosyjskiego reżimu i sprzeciwu wobec władzy i społeczeństwa niepodejmującego żadnych działań, aby coś zmienić w panującym ustroju. Siedząc na murach ogrodzenia szpitala psychiatrycznego w Moskwie odcina sobie prawe ucho w akcie solidarności z ukraińską nawigatorką lotniczą walczącą z prorosyjskimi separatystami na wschodzie Ukrainy. Tam została uznana za bohaterkę, natomiast władze rosyjskie oskarżyły ją o współudział w morderstwie. Sprzeciwiając się skazaniu na dwa lata więzienia działaczek „Pussy Riot”, zaszył sobie usta czerwoną nicią, podpalił nawet drzwi wejściowe do siedziby Federalnej Służby Bezpieczeństwa w Łubiance, jako protest wobec ich metod pracy. Był nawet zdolny przybić gwoździem do Placu Czerwonego swoje genitalia, aby zaprotestować przeciwko policyjnemu państwu. Choć te wszystkie działania wymierzone są w kierunku Rosji, reżyserka nieprzypadkowo wplata je do swojego spektaklu. Jak sama wielokrotnie podkreślała chciała ten kontekst wykorzystać do szerszego popatrzenia na sytuację Środkowej Europy. Zasygnalizować widmo wojny i kryzysu, które nie tylko pojawia się w tym wschodnim państwie, ale sięga dużo dalej. To nieuświadomione niebezpieczeństwo, wciąż oddalane od myślenia innych państw i ludzkości, jest silnym zarzewiem konfliktu, które zbliża do tragicznego końca. Do tej niechcianej Apokalipsy świata i człowieka, pozostawiając nas tylko z jednym pytaniem: gdzie jesteś teraz? A gdzie chciałbyś być w chwili Apokalipsy?

/fot. trwarszawa.pl/
Jezioro
tekst: Michaił Durnienkow
reżyseria: Yana Ross
tłumaczenie: Agnieszka Lubomira Piotrowska
współpraca dramaturgiczna: Wojciech Sobolewski
scenografia: Justyna Elminowska
kostiumy: Anna Nykowska
światła: Karolina Gębska
wideo: Algirdas Gradauskas
opracowanie muzyczne: Piotr Domiński
asystent reżysera: Paweł Kulka
tłumaczenie na próbach: Marcin Zawada
asystentka scenografki: Alicja Antoszczyk
asystentka kostiumografki: Zuzanna Kwapisz
obsada: Agnieszka Grochowska, Cezary Kosiński, Rafał Maćkowiak, Dawid Ogrodnik, Agnieszka Podsiadlik, Adam Woronowicz, Agnieszka Żulewska

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE