Widzieć świat inaczej. Wywiad z Małgorzatą Szczęśniak

11:06

- Moje scenografie są moimi światami – mówi Małgorzata Szczęśniak, scenografka i kostiumolożka. To jej prace można oglądać w niemal wszystkich spektaklach Krzysztofa Warlikowskiego, nie tylko na scenach polskich, ale również zagranicznych. Kto raz poznał niebywały styl i wyobraźnie scenografki już nigdy nie przejdzie obojętnie obok żadnej scenografii. Bo to właśnie Małgorzata Szczęśniak nadała nowy wymiar teatralnym przestrzeniom i to za nią podążają inni


Agnieszka Kobroń: Powiedziała pani kiedyś, że ogląda świat swoimi oczami, czy w tych oczach można doszukać się spojrzenia dziecka?
Małgorzata Szczęśniak: Nie potrafię tego ocenić, bo to wciąż pozostaje moje spojrzenie. Patrząc jednak na decyzje, jakie podejmuję albo rzeczy, które wybieram, to śmiało mogę powiedzieć, że coś z dziecka we mnie pozostało. Lecz nie jest to naiwność, tylko dziecięca wrażliwość. Do tej pory na przykład kupuję książki dla dzieci. Uwielbiam to. Co prawda niektóre potem oddaję, ale duża część pozostaje ze mną.

Szuka pani w tych książkach czegoś istotnego, jakiejś rady, wskazówki?
Nie, bo jeśli decyduję się kupić jakąś książkę, to albo bardzo mi się spodobała, albo czymś mnie zafascynowała. Nie wiem, czy bajki są dla dzieci, czy dla dorosłych, ale ja je czytam. Po prostu lubię oglądać książki dla dzieci, ilustracje. Opracowania graficzne są często piękne, pełne fantazji, rozwijające wyobraźnię dziecka i może otwierające również moją, w inny dziecinny sposób.

Coś z tych bajek czerpie pani do tworzenia swoich scenografii?
Moje zafascynowanie bajką na pewno wpływa na scenografie, które tworzę, choć nie bezpośrednio. Bo ten świat liryzmu, nawet jak opowiada o rzeczach strasznie smutnych, to zawsze jest w nim jakaś nutka poezji.
Kiedy oglądamy filmy dokumentalne, które są zaprzeczeniem bajki, to widzimy w nich zło. Wystarczy spojrzeć na filmy Wernera Herzoga, które z jednej strony pokazują dokumentalną prawdę, z drugiej zaś, są tak zorganizowane, że zawsze jest w nich jakaś poetycka puenta, kierująca nas do głębokiej refleksji. Często zdziwienie światem, które tak charakteryzuje dziecko, pogłębia refleksję. W bajkach jest to samo, ten sam opis świata, tyle że brutalność nie jest akcentowana w sposób bezpośredni. Przynajmniej my jej nie dostrzegamy w takiej postaci. To się zmienia w momencie, kiedy ktoś zaczyna czytać interpretacje bajek. Ale tego nie polecam dzieciom, bo wszystko to, co czerpiemy z bajek jest odbiciem naszych własnych doświadczeń i świata, w którym żyjemy. Zdaję sobie sprawę, jak wiele teorii jest na ten temat, ale warto w tym wszystkim pamiętać, że samo przeczytanie bajki jest zajęciem niesamowitym i zajmującym, próbujemy czegoś dowiedzieć się o świecie, oczami dziecięcej wrażliwości, choć bajki przecież zawsze są pisane przez dorosłych. To poszerza wyobraźnię, daje możliwości znajdowania innych asocjacji niż w świecie konwencji dorosłych.

Wiem, że ma pani specjalną teczkę, gdzie zbiera swoje inspiracje, pomysły. Jakie rzeczy najczęściej można tam znaleźć?
Może nie teczkę, a wiele teczek, które są zatytułowane m.in. portrety, zdjęcia sytuacji, obiekty, przedmioty czy przestrzenie. Znaleźć w nich można najróżniejsze rzeczy, moje zdjęcia, przypadkowo znalezione w jakiś książkach bądź albumach obrazy, fotografie moje i innych fotografów. Dosłownie wszystko, co zwróci moją uwagę, a można zapisać w formie obrazu. Później podczas realizowania scenografii jest mi łatwiej poinformować współpracowników, o co dokładnie mi chodzi, pokazując wybrane z teczek materiały, dokumentacje źródłowe. Bo czasami jeśli chcę, żeby coś mi pomalowano na dany kolor, z uwzględnieniem jakiejś struktury materiału, to wiem, że mam takie zdjęcie, które pokazuje to, co bym chciała. Ale teraz mówimy o rzeczach wizualnych, a w tych teczkach znajdują się też inspiracje tekstowe. Zresztą nie tylko w teczkach, bo jestem miłośniczką książek, dlatego tworzę swoją bibliotekę również z myślą o tworzeniu różnych przestrzeni wyobraźni. Korzystam z niej notorycznie, szukam kolejnych inspiracji. Biblioteka wciąż się powiększa i to jest jedna z rzeczy, której ciągle mi brak w moim życiu nomadycznym, że nie może ze mną się przemieszczać. Mam więc książki wszędzie, w różnych miejscach świata, tam gdzie jestem. Wielość bibliotek jak na dysku komputera. U mnie jest to realne, ma swój fizyczny wymiar książek.

Czyli zagina pani rogi w książkach i podkreśla?
Przyznaję się do zaginania rogów, ale nie podkreślania. Na tym po prostu polega ciągłość pracy, która jest niezbędna dla każdego działania twórczego. Artysta musi stworzyć swoje biblioteki. Mogą być one w głowie, szufladkach czy kartotekach, ale muszą być, to jest po prostu niezbędne.
Każdy plastyk ma wiele ołówków, ale to nie znaczy, że wszystkich używa na raz. Nigdy nie wie, który ołówek będzie mu przydatny w danej chwili. Ja na przykład piszę ołówkami, nie potrafię zapisać czegoś do tworzonych przestrzeni scenografii nie ołówkiem, więc zazwyczaj mam ich mnóstwo. Różnej grubości, kolorów, miękkości grafitów itd. Nawet ciężar ołówka i grubość jego grafitu jest istotna przy zapisach pomysłów, szkiców. I to też są te elementy, które być muszą ze mną zawsze, bo nie potrafię narysować projektu za pomocą długopisu, pisaka itd. Nie ma takiej możliwości, to jest martwe narzędzie dla mnie, ołówek myśli ze mną wspólnie przez ruchy ręki... Tak samo jest z inspiracjami wizualnymi czy tekstowymi. Tych inspiracji jest bardzo dużo i ciągle się do nich wraca, one gdzieś w tobie głęboko tkwią. Ciągle natrętnie powracają. Twój świat zamknięty jest jednak w twoim mózgu. One się łączą z jakimiś twoimi wyobrażeniami, tworzą twoje i tylko twoje, przestrzenie i obrazy.

Teraz zastanawia mnie, jakie jest pani podejście do nowych mediów, skoro inspiracji nie szuka pani w Internecie, a w książkach, obrazach? Czy w nim też mogłaby pani odnaleźć jakieś ciekawe rzeczy?
Internet służy, jest bardzo pomocny, ułatwia szybkość poszukiwań, jest pierwszą najprostszą wskazówką znalezienia czegoś, ale trzeba być bardzo wybiórczym i przede wszystkim wiedzieć, po co się z niego korzysta. Nie można być pochłoniętym przez nowe media, one są bardzo agresywne i w dużej mierze to ich negatywną zasługą jest spłaszczenie przekazu wizualnego. Ostatnio, kiedy poszukiwałam obrazów martwej natury, a nie miałam przy sobie ani swoich książek, ani zbyt wiele czasu, to sprawdziłam w Internecie i pokazało mi się tam co najmniej sto obrazków, ale z nich może były trzy, które się nadawały. W związku z tym trzeba bardzo uważać, żeby swoją wyobraźnię zachować czystą, żeby nie wchodziły tam internetowe śmieci, których jest nadmiar. Człowiek nie jest nawet świadom, jak Internet doprowadza do rozbicia i zniewolenia wyobraźni. Do dekonstrukcji! Czasem myślę wręcz, że do schematyzowania naszych przestrzeni wyobraźni. To jest bardzo niebezpieczne narzędzie, dlatego nie lubię posługiwać się nim w nadmiarze. Media mają służyć do ułatwienia mojej indywidualnej pracy.

Mam wrażenie, że przez te, nazwijmy je, internetowe obrazki młodzi ludzie zatracają wartość prawdziwą sztuki. Zaczyna podobać się to, co jest kiczowate i bezsensowne, a nie to, co ma jakąś wartość…
… podoba się to, co jest łatwe do zaakceptowania. Zauważyłam, że jeśli wprowadzi się jakąś nową estetykę do naszego kraju, to ludzie mają duży opór przed jej zaakceptowaniem. Nie podoba się, bo to jest zbyt obce w stosunku do tego, co oni mają w swoim najbliższym otoczeniu, co znają i do czego przywykli. Nawet jak to jest absolutnie brzydkie i pozbawione jakiegokolwiek ładu i harmonii. Obrazy Romana Opałki i Wilhelma Sasnala osiągają olbrzymie sumy, ale ludzie nie rozumieją dlaczego. To świadczy o populizmie myślenia wizualnego, braku rozumienia zasad konstrukcji przestrzeni wizualnej, obrazu, sztuki. My nie kształcimy społeczeństwa w tę stronę. Ludzie nie rozumieją, czym jest sztuka, bo nie mają rozróżnienia, że sztuka nie jest realnością tylko metaforą. Identyfikują wszystko jeden do jednego. Jak aktor gra złego to znaczy, że sam jest zły. I to świadczy o prymitywizmie i naiwności, często braku podstawowej edukacji wizualnej, i edukacji przez sztukę. Tutaj możemy mówić o wtórnym braku zrozumienia wizualnego, tak jak o wtórnym analfabetyzmie. Stan w jednym i drugim przypadku groźny społecznie!!! Jedyny obraz, który nam się wydaje konkretny, to obraz Matki Boskiej i Jezusa, ale oczywiście musi być z koroną na głowie, bo jak jej nie ma, to jest źle. Dlatego Internet, jako medium, doprowadza do pogorszenia zrozumienia światów wizualnych i świata sztuki. Ludzie mają dostęp do wszystkiego, ukazuje się im nadmiar obrazów, ale nie potrafią się tym posługiwać i nie znają zasad źródłowego budowania tych światów. Są jak ślepcy, przed których oczami przesuwają się niezliczone ilości obrazów, które do niczego nie służą, są to puste informacje zaśmiecające nasz mózg i wyobraźnię.
Artysta powinien korzystać z nowych mediów, ale nie to powinno być dla niego najważniejsze. Poza tym media używane w sztuce muszą być w sposób krytyczny, a nie w sposób przenośny, bo łatwo jest wziąć, skopiować parę rzeczy i właściwie mieć nowy obraz, ale to jest bezsensowne. Dopiero, kiedy media używane są w sposób krytyczny, uzupełniają, czy ułatwiają konstruowanie naszego obszaru wyobraźni, są narzędziem pośredniczącym. Ale musimy rozróżnić, że czym innym jest używanie mediów, a czym innym używanie technologii wprowadzanych przez nowe media. Technologia poszerzyła naszą wiedzę na temat możliwości uporządkowania i opisania świata, i tak samo jest poniekąd w sztuce, tylko że naszym narzędziem jesteśmy my sami i nasze umiejętności. Kiedyś rysownik musiał rysować, teraz rysujący wybiera program i się nim posługuje.

Wierzy pani w to, że młodzi twórcy nie zostaną przygnieceni przez te wszystkie nowości techniki?
Na pewno zostaną zdominowani ci, co są leniwi. Oni nie wiedzą, albo zapominają, że praca nad swoją świadomością, to jest praca bardzo żmudna i nie wymaga pośredniczenia nowości technologicznych. To nie jest tak, że siądziesz, wszystko znajdziesz w Internecie i się rozwiniesz, staniesz się mędrcem. Poszukiwania odręczne są fascynującą podróżą w głąb siebie i w głąb światów, których nie znasz. Zaglądasz do książek, albumów, idziesz do muzeum, idziesz ulicą... To jest proces, który ty indywidualnie tworzysz, to ty siebie programujesz i znajdujesz sposoby zapisywania tych wszystkich potrzebnych ci informacji. I to jest ogromna praca, którą należy wykonać, a nie szukać tylko w Internecie, który ma gotowe schematy postępowania, oglądania. Internet jest jak wkładanie gotowych matryc do swojej głowy, nie twoich matryc, ale matryc już od początku do końca zaprogramowanych przez kogoś. Ale młodzi twórcy tego nie rozumieją i moim zdaniem są przez to biedni. Goni ich czas, goni ich nadmiar, są zaszczuci przez to, że od nich wymaga się coraz więcej i coraz szybciej. Są w pułapce. Kwestia estetyki, gustu, poczucia harmonii, kompozycji, to są rzeczy, które są w każdym z nas i możemy to wypracować, ale musimy chcieć. To trwa, wymaga czasu. Trzeba otworzyć swoją percepcję, by zacząć powoli tworzyć świat wyobraźni, który zaczyna potem tworzyć twoje poznanie świata wizualnego i jego kreacje, pozwala zrozumieć świat sztuki i świat otaczający.

Na zajęciach, które prowadziła pani na SWPS-ie (przyp. red. Laboratorium Praktyk Teatralnych) powiedziała pani, że korzysta z pomocy asystentów, czy w nich widzi pani jakąś nadzieję?
Nie mam wielu asystentów, a wielu z nich, którzy ze mną byli, pracują już samodzielnie, ale jeśli pytasz, czy widzę w nich nadzieję, to muszę powiedzieć, że jest to strasznie trudne. Młode pokolenie inaczej patrzy na nowe technologie, dla nich jest to już część życia, moje pokolenie z kolei nie wyobraża sobie całymi dniami funkcjonować przez i z tymi technologiami. Młodzi ludzie przyzwyczajeni są niby do szybkości, starzy, nazwijmy to, są powolni, wleką się ze swoją błyskotliwością, jeśli jej po drodze nie zatracili. Jedni i drudzy są w jakimś sensie leniwi. Trudno teraz znaleźć herosów twórczości. To zbyt trudne i nieopłacalne z pragmatycznego punktu widzenia, więc mamy coraz mniej twórców i kreatorów, świat się spłaszcza. Czy asystenci zostaną kreatorami? Czy będą chcieli się czegoś nauczyć? Czy twórcy będą chcieli coś odkryć przed profanami? Pytań jest wiele…

A co w przypadku, kiedy na scenie nie ma aktorów. Tak jak robi Krzysztof Garbaczewski, kiedy wszystko dzieje jest po drugiej stronie kamery i my patrzymy w szklany ekran. To jeszcze jest teatr czy już nie?
Krzysztof Garbaczewski próbuje teraz w taki sposób, zapewne jak będzie miał trochę więcej lat, może zacznie inaczej próbować. Na pewno jest człowiekiem poszukującym, korzysta z tego, co mu jest najbliższe, to pokolenie zapośredniczone i to ich fascynuje. Znają media, nowe technologie i to kochają. Ludzie się zmieniają, zwłaszcza teraz. Ja po prostu tego typu media nie do końca rozumiem, nie do końca mnie przekonują, ale – jak już wspomniałam wcześniej – jestem innym pokoleniem. Pokoleniem, które musi dotknąć fizycznie. Teraz zaś mówimy o generacji, dla której prawdą jest świat wirtualny i oni tego dotykają przez obraz zapośredniczony, tak lepiej rozumieją. Może pójdziemy wszyscy w tym kierunku, ale warto pamiętać, że idziemy też w tym drugim, że wracamy do tego, co dawne. Zawsze są takie dwie opcje. Mnie się wydaje, że sztuka, która pełni funkcję trybuny wypowiedzi, losu człowieka, jego doświadczenia, musi znajdować środki najbardziej tego dotykające bezpośrednio i wprost… Technologia stara się wprowadzić jakąś podmiankę, poszerzyć świat, a przecież kondycja ludzka ma swój początek i koniec, i nic na to nie poradzimy. Życie ma swój materialny początek i koniec. Umieramy wszyscy, tylko czas jest inny dla każdego.

Może pani powiedzieć, że tak jak wszystko się zmienia, ludzie i czasy, tak tworzone przez panią scenografię zmieniają się z panią?
Świat się zmienia, ale ja w tym świecie zawsze staram się znaleźć punkty, które się nie zmieniają, które są najbardziej stabilne dla mnie. Uważam, że od teatrów starożytnych do współczesnych ciągle jest to samo, te same dramaty, tragedie, przeznaczenia, problemy, że potencjał rodzaju ludzkiego jest w jakiś sposób określony. Mnie od zawsze interesował człowiek, jego uczucia i emocje. Moje scenografie są moimi światami, są zintegrowane ze mną, a ja staram się zintegrować z samą sobą. Często mam wrażenie, że świat jest wciąż w swej strukturze taki sam, tylko schodzę w głąb!!! To jak psychoanaliza lub archeologia, może jestem starą pierdolą, nie wiem…

Wcześniej w rozmowie powiedziała pani, że musi dotknąć, czy ważniejszy jest, zatem zmysł obserwacji czy zmysł do szukania rzeczy wartościowych?
Najważniejszy jest zmysł obserwacji, dla artysty zwłaszcza. Bo można mówić o wyobraźni, inteligencji i innych rzeczach, ale wszystko to bierze się z obserwacji. To jest podstawa. Ten moment, kiedy człowiek staje przed krzesłem i odkrywa, że jest ono najpiękniejszą rzeczą, w taki, a nie inny sposób, skonstruowaną. To posuwa nas do przodu, rozszerza naszą wyobraźnię i wiedzę. Obserwacja, otwarcie zmysłów, czyli percepcja świata na wszelkie dostępne sposoby, otwarcie się na świat w każdym jego milimetrze…

To jak w tym wypadku jest ze scenografią? Tutaj ważne jest to pierwsze wrażenie? Czy raczej chodzi o to, żeby usiąść i wczuć się w nią, starać się ją zrozumieć?
Tutaj nie chodzi o wczuwanie, tylko o analizę. Bo jak robisz scenografię to musisz przede wszystkim dokładnie zanalizować tekst, a właściwie inscenizację, którą przygotowujesz wspólnie z dramaturgiem i reżyserem. Scenografia wiąże się z tworzeniem przestrzeni dla inscenizacji teatralnych i operowych, które działają dynamicznie, spójnie, razem z akcją i tekstem. To nie jest tak, że ktoś robi sobie dekoracje, bo wtedy mowa o scenografii opisowej, ilustratywnej. Kiedyś i nawet dziś tak się robi, ilustruje. Uważam, że to nie ma sensu, dziś chodzi o stworzenie przestrzeni i jej dynamiki dla konkretnego tekstu. Jeżeli tekst potraktowalibyśmy jako organizm ludzki, to ty musisz go rozebrać na części i stworzyć z niego nową strukturę, która będzie działać na scenie, pomoże zrozumieć ten tekst. Musisz analizować, obserwować, oglądać, ułożyć w jakiś zbiór i nadać formę czytelną dla odbiorcy i atrakcyjną estetycznie. I to jest właśnie to, co widz potem ogląda.

Jaka według pani jest rola widza w tym odbiorze?
Widz musi zrozumieć mechanizm działania przestrzeni, w której odgrywają się wszystkie sytuacje. Bo scenografia to trójwymiarowa przestrzeń przeznaczona do pewnych działań czy pewnych zachowań. Dlatego czasem tak trudno oddzielić scenografię od przestrzeni gry aktora, która wypełnia przestrzenie scenografii. Im to jest bardziej organiczne, tym bardziej staje się jednością. Jednym organizmem. I to jest najbardziej fascynujące w scenografii. Przestrzeń materialna scenografii i przestrzeń aktorskiej gry, jako całość organiczna tu i teraz.

W muzyce potrzebny jest rytm. To on odpowiada za konstrukcję utworu, organizuje go, czy mówiąc o scenografii też możemy powiedzieć, że ma ona swój rytm?
Oczywiście, że tak, przecież jest ona silnie związana z inscenizacją. A inscenizacja to zapis sytuacji i ruchu wobec konkretnego tekstu, zatem ta przestrzeń musi iść tym samym rytmem, współdziałać z nim. Przedstawienia teatralne mają swój rytm indywidualny. Stąd bardzo często robię scenografie, które są dynamiczne, które są ruchome, mają swoją motorykę. Może w teatrze tego nie widać dokładnie, ale za to w operze widać to świetnie, kiedy zmieniają się obrazy i muzyka. Ten ruch musi być bardzo ustrukturalizowany. W operze zmiana scenografii dostosowana jest to zmiany muzyki i to idzie dokładnie z nutami, czyli z czasem liczonym w sekundach, często synkretyczność, równoległość dźwięków i czasu materialnego są tak złączone, że trudno to rozdzielić w jakieś odrębne formy. Tak więc scenografia musi być zdyscyplinowaną i świadomą komplikacją.

Pani też się dyscyplinuje tworząc scenografię?
Tworzenie w ogóle jest wielką dyscypliną, bo to, co komponujesz, tworzysz jest bardzo konkretne. Musisz najpierw znaleźć proporcje, potem nadać temu formę, następnie zmaterializować: wybrać konstrukcje, materiały, kolory, przygotować wszystko w wyznaczonych terminach. Cała struktura i pomysł powstaje jakieś półtora roku przed premierą. W związku z tym, musi to być bardzo konkretne. Jak oddajesz projekt, nad którym później pracują różne biura i różne atelier, wszystko musi być dokładnie zaplanowane, wymyślone, ustalone. Nie ma czasu ani możliwości na zmiany, a przecież od tego zależy cały spektakl. Stąd wniosek zasadniczy, że bycie konkretnym, jest absolutnie wymagane.

/fot. nowyteatr.org/

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE