Poza schematami. Wywiad z Piotrem Żurawskim

12:29

Monodram nie jest dla niego, ale mimo wszystko decyduje się zagrać w sztuce Tata, wiesza się w lesie. Aktorem zostaje, choć z Akademii Teatralnej „ucieka” już po drugim roku. I zamiast podążać utartymi schematami, przecina je i idzie za głosem własnej intuicji. A intuicję musi mieć niesamowitą, bo patrząc na jego zawodowe wybory podąża najlepszą ze ścieżek. Trochę o teatrzem, trochę o aktorstwie, a także blaskach i cieniach tego zawodu opowiada Piotr Żurawski

/fot. archiwum prywatne/

Agnieszka Kobroń: Po raz kolejny na scenie Teatru Studio mogliśmy zobaczyć monodram Tata, wiesza się w lesie w reżyserii Moniki Rejnter. Co sprawiło, że zdecydowałeś się zagrać w monodramie?
Piotr Żurawski: Zacznijmy od tego, że to nie jest monodram. Na scenie są przecież dwie osoby. Rozmawiam z kimś. Jestem ja i dziewczyna z kamerki. Gdybym miał zagrać klasyczny monodram odmówiłbym. 

Dla mnie mimo wszystko na scenie pozostajesz sam.
Fakt tego, że aktor jest na scenie sam jest jakiś fałszywy. Bo wybierając taką formę z góry zakładamy, że to musi być popis ciała i umysłu, a ja czegoś takiego nienawidzę. Nie znoszę takich, mówiąc kolokwialnie, popisówek. Rozumiem to w przypadku recitali, ale jak mówimy o monodramie to nie widzę już gry tylko ego aktora. Ja nie chcę czegoś takiego robić. Widziałaś to i sama wiesz, że to jest po prostu inny typ monodramu.

W takim razie co przekonało cię do zagrania w monodramie w takiej formie?
Od początku mojej współpracy przy tym spektaklu rozmawialiśmy z reżyserką i dramaturgiem Przemysławem Pilarskim, że nie chcemy robić aktorskiego popisu w stylu Wiesława Komasy czy Janusza Gajosa. Że z tego nie powinna powstać terapeutyczna sztuka o skrzywdzonych dzieciach alkoholików, jakiś wyciskacz łez… Monika od razu powiedziała, że ma zupełnie inną wizję tekstu. I tak od słowa do słowa doszliśmy do porozumienia. A poza tym to miał być jednorazowy akt wystawiony podczas Przeglądu Monodramu Współczesnego, nie wiedziałem, że zagramy to jeszcze kiedyś.

To co się stało, że zagrałeś to ponownie?
Po tym przeglądzie, który miał miejsce w sierpniu przyszła do nas Natalia Korczakowska i powiedziała, że chce wziąć nasz monodram do repertuaru, ale jeszcze nie wie dokładnie kiedy to się stanie. Potem po drodze było wiele premier w Teatrze Studio i jakoś tak to się wszystko rozeszło. Ale Monika postanowiła ponowić temat, najpierw zapytała mnie czy chcę to grać, a potem porozmawiała z Natalią i tak weszliśmy do repertuaru. Z tym, że teraz gramy w nieco innej scenografii niż za pierwszym razem. Teraz mamy izolatkę.

/fot. Kasia Chmura-Cegiełkowska, spektakl Tata, wiesza się w lesie/
Powiedziałeś wcześniej, że miał to być tylko jednorazowy przebieg…
Dokładnie i mówiąc szczerze tylko raz zagrałem ten spektakl w całości. I to było podczas przeglądu monodramu. O dziewiętnastej miałem to zagrać przed publicznością, a o szesnastej robiliśmy cały przebieg już z techniką. Więc w sumie sam wtedy nie wiedziałem co to jest za spektakl. Teraz kiedy rozmawiamy zagrałem to cztery raz i dopiero zaczynam rozumieć. Układać sobie wszystko w głowie.

Z tego co sama widziałam i z tego co mówisz to staraliście się uciec od robienia spektaklu o traumach dzieci alkoholików, to co twoim zdaniem stało się tutaj najważniejsze?
Ten spektakl jest o traumie, którą mają chyba wszyscy. Pokazuje, że ciężar rodziców jest na każdym z nas. I zależało nam, żeby bardziej o tym opowiadać niż to przeżywać. Bardziej opowiedzieć też o takim świecie „dawania dobrych rad”, że w życiu nie powinno się w ogóle komukolwiek dawać jakichkolwiek rad. Ja sam im jestem starszy widzę, że jak ktoś do mnie przychodzi i chce rady to ja od razu się od tego odcinam. Bo dla mnie dawanie rad nie jest dobre. A teraz świat jest taki, że nie dość, że daje ci dobre rady to jeszcze jest ten cały przemysł dawania dobrych rad. 

Ale ten interes się świetnie miewa.
Wszystko dlatego, że ludzie potrzebują jakiś porad, bo są coraz bardziej zagubieni. A my z Moniką jak przeczytaliśmy tekst to od razu pomyśleliśmy, że to jest sztuka o facecie, który w swoim życiu przeczytał dużo książek o dobrych radach i jakby nic z tego nie wyniknęło, nie zmieniło go. Nie chcę być tutaj zbyt surowy dla osób, które się w to wkręcają, ale ja inaczej po prostu to widzę…
Ale pamiętam, że grając teraz za drugim razem spektakl miałem strasznie fatalny dzień i samo wyjście na scenę podziałało na mnie terapeutycznie. Coś jak zajęcia jogi. Jak na nie przychodzisz po całym dniu to ktoś na jedną godzinę zabiera z ciebie ciężar twoich spraw. Zapominasz o wszystkim i potem kiedy ten relaks się kończy to te problemy znowu do ciebie wracają. I to tak jak z dobrymi radami, działają jak tabletka na ból głowy.

Chyba udało wam się zrealizować wasze założenia, skoro ten spektakl potrafił tak podziałać.
Poczułem, że mogę coś z siebie wyrzucić, że mam świadomość tego, że to jest mój fatalny dzień Nie wiem czy to jest dobre, pewnie jacyś aktorzy powiedzą, że nie, ale dopóki widz tego nie wie to jestem spokojny. Takie chwilowe zdjęcie tego ciężaru z barków jest potrzebne. I trochę ten spektakl jest też o tym, o takim efekcie placebo, o tym, że świat próbuje nas przekonać, że wszystko da się zrobić, pokonać, a ja uważam, że nie wszystko. Może to brzmieć jak jakiś pesymizm z mojej strony. Kiedyś Ernest Hemingway powiedział, że jeśli byłeś zakochany, ale naprawdę zakochany, a ta miłość się skończyła i ty się z tego podniosłeś to znaczy, że ta miłość nie była prawdziwa.

Odniosłabym jego słowa chyba do każdej z porażek, niepowodzeń które przytrafiają się nam w życiu.
Nie wiem czy do wszystkiego można to odnieść, bo tylko prawdziwa miłość zdarza się raz w życiu. Ale na pewno dotyczy to spraw, które dotykają naszego układu nerwowego. Tak jak mamy tutaj w spektaklu, czyli relacji z rodzicami.

W wielu wywiadach powtarzałeś, że jesteś swoim największym krytykiem. W filmie jest ci chyba łatwiej robić niż w teatrze?
Z każdym kolejnym spektaklem mam coraz większą świadomość, więcej jestem w stanie powiedzieć jak mi idzie. Ale tak się do końca jeszcze nie polubiłem z teatrem…

Skoro już mówimy o twoich angażach w teatrach, to może powiesz jak to się stało, że dostałeś angaż w Jeleniej Górze?
Właściwie to Natalia Korczakowska jest za to odpowiedzialna. Pewnego dnia siedziałem sobie na podwórku Akademii Teatralnej, kończył się rok akademicki i myślałem o tym, żeby coś zmienić. Wyjechać z Warszawy, zrobić coś związanego z aktorstwem. Bo to był moment kiedy chciałem sobie pograć, a nie siedzieć w tych małych salach szkolnych i robić etiudy. Miałem dwadzieścia jeden czy dwadzieścia dwa lata. I nie wiem jak to się stało, ale na korytarzu zacząłem rozmawiać z Natalią Korczakowską, która kończyła wtedy reżyserię i jakoś kilka dniu później do mnie zadzwoniła czy nie chciałbym przyjechać do Jeleniej Góry na przesłuchanie do teatru. Wojtek Klem został tam dyrektorem i szukał młodych aktorów do zespołu. Jak tylko usłyszałem słowa angaż i Jelenia Góra to strasznie się nastawiłem na tę pracę. Pewnie myślisz, że to trochę dziwne, ale mam pod tym miastem rodzinę i od zawsze je kochałem, kiedyś nawet marzyło mi się żeby tam zamieszkać. Ale wielu pewnie pomyśli, że wyjechanie do Jeleniej Góry na drugim roku Akademii Teatralnej to jakaś totalna masakra. Bo na prowincję. Bo daleko od centrum. A dla mnie to był jak oddech świeżego powietrza. I jak szedłem do teatru to wiedziałem, że muszę się tam dostać i się udało. Nie wróciłem już do szkoły.

Nie było ci szkoda tych dwóch lat nauki?
Tego samego dnia spakowałem walizki i wyjechałem z Warszawy. Tylko kurz opadał po moim wyjeździe.

Doczytałam się, że nie lubiłeś ani AT ani Warszawy, ale nie miałeś poczucia, że dobrze byłoby skończyć szkołę?
Nie, absolutnie. Spotkałem tam paru fajnych ludzi, wykładowców, ale duszna ta szkoła była strasznie. Czułem, że jeśli chcę uprawiać zawód to muszę stamtąd jak najszybciej znikać albo nie spędzać w AT za dużo czasu. Bo może i oni wiele mnie nauczą, ale jak później przyjdzie pora grania to będę musieć uczyć się wszystkiego od nowa. Może niekażdego to dotyczy, bo do szkoły trafiają ludzie w różnym stopniu dojrzałości, a moim zdaniem trzeba być bardzo dojrzałym, żeby świadomie tę szkołę skończyć, zacząć pracować i jakoś miękko wejść do zawodu. Ja byłem wtedy za młody i potrzebowałem gry w prawdziwym teatrze, a nie zamykania się w szkolnych salach.

Dla mnie w ogóle jesteś ewenementem, to że wyjechałeś, że zacząłeś grać tak właściwie nie mając tego obycia ze sceną.
Byłem po dwóch latach szkoły, więc coś tam wiedziałem (śmiech). Na pewno miałem świadomość rzeczy, których nie umiem po tych dwóch latach w Akademii Teatralnej. I pierwszy spektakl jaki zrobiłem w Jeleniej Górze czyli Śmierć człowieka wiewiórki z Natalią Korczakowską poszedł mi całkiem dobrze, potem była Elektra grałem Orestesa i całkowicie położyłem tę rolę. Ale dopiero się uczyłem i wolałem w taki sposób niż grając etiudy z krzesłem.

Granie w Jeleniej Górze, w Łodzi w Bydgoszczy czyli granie na etacie dało ci tak naprawdę warsztat.
W Bydgoszczy to już miałem taki schyłkowy okres bycia na etacie. Teraz kiedy o tym myślę to wiem, że nie chciałbym wracać do tego okresu. W Warszawie czuję się świetnie i pamiętam że jak odszedłem z Bydgoszczy to otworzyły mi się drzwi, okna i świeże powietrze przez nie wpadło.

Uciekłeś z Warszawy nie lubiąc jej, a jednak tu wróciłeś.
I dopiero teraz czuję się tutaj świetnie. To było mi po prostu potrzebne. I pewne gdybym nadal mieszkał sam to jeszcze rozważałbym jeżdżenie po Polsce, ale w obecnej sytuacji wolałem osiąść, a Warszawa jest najlepszym miejscem do tego. Zresztą, zacząłem dostawać więcej propozycji z filmu czy z telewizji i siłą rzeczy jakoś tak to się wszystko pozmieniało.

Z tego co mówisz wnioskuję, że teatr jest tylko przygodnie.
Każdy chyba woli grać w filmie (śmiech). Ale mówimy tutaj, że w teatrze niby gram przygodnie, a od roku nie mogę wyjść z Teatru Studio. Szkarłanty płatek i biały Kuby Kowalskiego, Ripley pod ziemią Radosława Rychcika, Bydło Jacka Poniedziałka i teraz jeszcze ten monodram. Trochę to śmieszne, bo nie mogę tego potraktować przygodnie…

W wielu wywiadach, które z tobą przeczytałam powtarzasz, że byłeś leniwą osobą dlatego wybrałeś aktorstwo. Myślałeś, że będzie w tym zawodzie łatwo i przyjemnie. Kiedy przyszedł ten moment że zrozumiałeś, że jest inaczej?
Chyba zaraz po tym jak dostałem się do szkoły. To tam zobaczyłem jak wszyscy poważnie traktują ten zawód.
Jak zdajesz do szkoły teatralnej to masz pewne jej wyobrażenie, Myślisz, że to jest miejsce takiej wolności, twórczej energii i cyganerii i tak powinno być. Ale kiedy tam przychodzisz to… Powiem to, jest cholernie nudno. Nudna instytucja do której przyjmują dwadzieścia osób, a ty się zastanawiasz, jak to jest że połowa z nich się dostała. Jak ja bym miał szkołę teatralną, to od razu mówiłbym kto się nadaje, a kogo odesłać do domu. I to byłaby najlepsza szkoła aktorska na początek. Bo później, jak przyjdzie już wejść w zawód to będzie ich to spotykało na każdym kroku, na każdym castingu, w każdym teatrze, przy każdym spektaklu. Z całym szacunkiem, ale z mojego roku chyba tylko dwie osoby pracują w zawodzie, z tym, że jedną z tych osób jestem ja. A co z resztą?

To co mówisz mija się z tymi marzeniami osób przychodzących do AT.
Wiem i powiem ci jeszcze, że bardzo ciężko zrezygnować później z aktorstwa. Przyjmują cię do szkoły i ty myślisz że złapałeś Pana Boga za nogi, a to wcale nie jest prawda, bo do prawdziwego aktorstwa jeszcze długa droga.

Droga, która jest ogromną pracą nad sobą.
Właśnie, a potem, po tych czterech latach, świeżo upieczeni aktorzy idą na casting i ktoś im mówi, że nic nie wiedzą. Albo ci aktorzy dziwią się dlaczego nikt ich nie chcą wziąć do najlepszego teatru w Warszawie. Więc, ja naprawdę uważam, że dla mnie najlepszą decyzją było to, że zrezygnowałem z Akademii Teatralnej.

Miałeś taki casting kiedy powiedziano ci, że się nie nadajesz?
Walczysz jak lew przez kilka dni castingu o jakąś rolę, myślisz sobie że tylko ty się nadajesz, że stworzono ją dla ciebie, a tydzień później odbierasz telefon od reżyserki castingu, która mówi ci, że jednak ktoś inny zagra w produkcji. I to jest straszne uczucie. Bo po trochę masz tę świadomość, że nie dostałeś tej roli, bo osoba która ten casting wygrała ma teraz dobry czas. Ma tzw. moment i jest zapraszana do wszystkiego. A ty wiesz, że tak bardzo pracowałeś i kiedy odbierasz taki telefon to po prostu zapiera ci dech. Chcesz się dowiedzieć coś źle zagrałeś, co źle zrobiłeś, co było nie tak, ale odpowiedzi brak i wtedy opadają ci ręce. To są ciężkie momenty, dlatego w szkole od początku powinni tego uczyć.

Odłożyłeś telefon po tej rozmowie czy nim rzuciłeś (śmiech)?
Kiedy miałem ten telefon to najpierw nie mogłem odebrać, więc jak zobaczyłem połączenie to pomyślałem, że dostałem tę rolę. Ale kiedy w końcu, późnym wieczorem, udało nam się do siebie dodzwonić i usłyszałem głos reżyserki castingu, to po prostu nie wiedziałem co zrobić. Próbowałem udawać, że wszystko jest dobrze, ale nie potrafiłem.

To musi być strasznie przykre.
Przykre, bo rzadko zdarzają się tak świetne projekty… Ale trudno, już teraz się z tym pogodziłem, ale wtedy… Wszystko wskazywało, że to będę ja, już Oscara odbierałem, a okazało się inaczej. I teraz wyobraź sobie, że masz dziesięć takich sytuacji pod rząd.

Mnie się wydaje, że dwie takie sytuacje by mnie wpędziły w depresję.
Dlatego pod tym względem to jest masakra. Za drugim, trzecim razem zaczynasz się zastanawiać czy nie dać sobie spokoju z aktorstwem. Ja mam takie myślenie za każdym razem, ale potem znowu pojawia się jakaś sytuacja, rola i znowu wracasz. I tak w kółko.

Czyli mam rozumieć, że już planujesz czym innym mógłbyś się zajmować, jeśli będziesz chciał rzucić aktorstwo?
Oczywiście, że planuję, ale niestety jeszcze nic sensownego nie przychodzi mi do głowy (śmiech).

A jak to jest kiedy tę rolę jednak dostajesz?
To jest z kolei inaczej, bo dopóki nie zobaczysz gotowego efektu pracy to się z tego nie cieszysz, ponieważ jeszcze możesz to stracić. I jak tak teraz myślę, to ja się chyba nigdy nie cieszę.
Ostatnio miałem taki moment, że rozpadłem się totalnie na Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Karlowych Warach, kiedy był pokaz filmu Kamper. I pamiętam, że przed tym pokazem po prostu się rozpłakałem. To był taki moment, że w końcu zrozumiałem, że to jest prawda, że się udało, że dobrze zagrałem powierzoną mi rolę, że film jest dobry. Bo ja zawsze byłem mniej lub bardziej niezadowolony z moich projektów, a tutaj wiem że było dobrze. I to był ten moment kiedy cały stres ze mnie spadł. Płakałem jak bóbr.

O tym też czytałam, że zdarza ci się płakać, zwłaszcza na filmach.
Ale to nie znaczy, że jestem niezrównoważony (śmiech). Chociaż, jeśli płaczę nie na tych momentach co trzeba…

/fot. materiały prywatne/

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE