Strach zżerać duszę, reż. Agnieszka Jakimiak

10:14

Nie da się ukryć: było krótko. I jakby na to nie patrzeć za krótko na obecne standardy. Pewnie ktoś spróbuje powiedzieć, że nie da zrobić się bardzo dobrego spektaklu w tak krótkim czasie, ale mam nadzieje, że ubiegnę go pisząc o dziele, które powstało na scenie Teatru Powszechnego w Warszawie. Bo kiedy (po całym roku oglądania spektakli) traciłam już nadzieje na zobaczenie sztuki wybitnej, dostałam sztukę Agnieszki Jakimiak, czarującą i prostą, zniewalającą i wyszukaną

/fot. Magda Hueckel/

Ale zamiast zaskakującego początku dano widzowi parodię konferencji prasowej, na której pojawiła się sama reżyserka i dramaturg spektaklu, a także twórca filmu Strach zżerać duszę (1974), czyli Rainer Werner Fassbinder. Ich rozmowa będzie nudna i pusta, spłaszczona do granic rozmówek towarzyskich, aż żal będzie się z niej zaśmiać. Ale Jakimiak i Mateusz Atman (dramaturg) zrobili coś czego ja na scenie dawno nie widziałam. Zaczęli swoje dzieło od końca, żeby udowodnić widzowi, że mają zamiar złamać wszelkie konwenanse i reguły tego co zazwyczaj zwać należy wstępem, rozwinięciem i zakończeniem. Nawet nie starali się rozwijać swojego dzieła i tworzyć w nim jakiejkolwiek historii. Bo im przede wszystkim zależeć będzie na temacie, który zawładnie sceną na dobre. Dlatego na pierwszy rzut dają projekcję filmu Strach zżerać duszę, tyle że w nieco zmienionej wersji. Bo do projekcji doklejają swoją własną wizję i swoich własnych bohaterów. Tworząc dzieło zagubione w swych strukturach, wręcz banalne, ale za to silne w swym przekazie. Wyjątkowe. Dzieło, do którego chce się wrócić, bo potrafi nie tylko zainteresować, ale również rozdrapać bolączki człowieka, jego gnuśny charakter, a potem jak za dotknięciem różdżki wszystko pomalować znowu na różowy kolor.

Dostosowując się do wymogów reżyserki i dramaturga, zadbano również by w scenografii wszystko pozostało jedną wielką karykaturą ciepłego zacisza domowego, ekskluzywnego klubu, baru… i tak dalej i tak dalej. Stworzono po prostu białą przestrzeń, którą oczywiście wyposażono, ale tak aby dla widza nic poza bohaterem nie miało w niej znaczenia. Ten sterylny światek bardzo przypominał naszą codzienność. Tak nieskazitelną, że aż przerażającą, ale czy nie tak chcemy żeby to wyglądało? Ten ułożony światek tak jak każdy by chciał, bezpieczny, nieposiadający żadnej skazy, wypełniony zostaje grupą ludzi. Ludzi bezdusznych, zazdrosnych, niemogących znieść szczęścia innych. Takich, którym marzy się zniszczenie komuś życia. I udaje im się to bez najmniejszego problemu. Z tą różnicą, że w sztuce nieco zmieniono kierunek i jego główny przekaz (nie tak jak w filmie). Wykluczono z niej głównych bohaterów. O nich się jedynie mówi, wspomina, plotkuje. Ale w rzeczywistości ich nie ma. Są za to wścibscy sąsiedzi, którzy lepiej wiedzą, co słychać za drzwiami obok. To z ich relacji dowiadujemy się jak toczy się życie starszej sprzątaczki, która zakochuje się (i poślubia) młodszego od siebie mężczyznę. Marokańskiego gastarbeitera.

W oczach sąsiadów, największy błąd jaki popełniła to oczywiście złamanie „kodeksu przyzwoitości” i poślubienie imigranta. Do tego dużo młodszego od siebie. A jak wiadomo taki czyn nie może ubiec komentarza nikogo nawet najbliższej rodziny, która wypiera się kobiety. I wbrew pozorom, wbrew tak smutno toczącej się opowieści tutaj nikt nikogo nie zabija, a sztuka nie kończy się źle tylko pełna jest optymizmu. Tylko, że nie trudno się domyślić – co też Jakimiak i Atman pokazują – że ta przemiana podszyta jest dobrem własnego interesu. Bo przecież, kiedy syn przeprosi swoją matkę za to, że nie zaakceptował jej wybranka, to pierwsze co zrobi to zapyta o możliwość otrzymania dużej pożyczki na mieszkanie. Czyli wyszło jak miało, człowiek okazał się bezwzględną istotą. A Jakimiak dobrą reżyserką. Wiedzącą, co robi doskonale. Jej zaletą okazał się subtelny sposób w jaki pozwalała dochodzić do rozwiązania swojego dzieła publiczności (oczywiście, wedle jej wskazówek). I ani na moment nie pozwalała współczuć głównym bohaterom, tylko wczuwać się w skórę wszystkich, którzy na to szczęście z wielkim bólem patrzeć musieli.

Skupiona na dziele reżyserka, nie zapomniała o aktorach, którzy wyszli na szczyty swoich możliwości i przedstawili niepełnoprawne postacie, a ich karykatury. Zabawnych i rozczarowujących ludzi. Wraki osób, bez serca i duszy, które gubią się we własnej zazdrości. A to, co stwarzali na scenie nie mogło uciec uwadze nikogo. Bo Karolina Adamczyk, Klara Bielawka, Grzegorz Artman i Julian Świeżewski dali pokaz aktorskiej siły. Jedności, bo nie zależało im na sobie, a na grupie. Zespole, jaki stworzyli na scenie. I tak to wszystko opracowali, że ich gra była lekka i przyjemna dla oka. Zrozumiała dla nich i dla ich postaci. Dlatego nie zawaham się powiedzieć, że ten spektakl warto obejrzeć pod każdym względem, bo pod każdym z nich był on wyjątkowy i niepowtarzalny.

/fot. Magda Hueckel/
Strach zżerać duszę
*na podstawie filmu Rainera Wernera Fassbindera
reżyseria: Agnieszka Jakimiak
dramaturgia, scenografia, światła, wideo: Mateusz Atman
przekład: Iwona Nowacka
choreografia: Agata Maszkiewicz
muzyka: Łukasz Jędrzejczak
asystentka reżyserki i scenografa: Emilia Korsak
kuratorka: Marta Keil
produkcja: Kuba Olszak
obsada: Karolina Adamczyk, Klara Bielawka, Grzegorz Artman, Julian Świeżewski

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE