Caryca Katarzyna, reż. Wiktor Rubin

10:01

Jedni uznali go za kontrowersyjny. Drudzy na te słowa parskali głośnym śmiechem. Nominowany do Paszportów Polityki w kategorii „Teatr”. Dzięki niemu Marta Ścisłowicz i Tomasz Nosinski podczas 6. Międzynarodowego Festiwalu „Boska Komedia” w Krakowie zostali uznani za najlepszych aktorów. Stworzył go znany duet: dramatopisarka Jolanta Janiczak oraz reżyser Wiktor Rubin. O jakim spektaklu mowa – o Carycy Katarzynie, która miała być „objawieniem”, a okazała się (delikatnie mówiąc) „nietrafem”

/fot. e-teatr.pl/

Z założenia miał to być spektakl przedstawiający proces dochodzenia do władzy połączony z procesem tworzenia się historii i mitów. Unoszące się nad sceną osiemnastowieczne stroje miały symbolizować ducha minionej epoki, który zawisł nad światem. Miały stać się również kompozycją przygotowanych ról. Aktorzy jednak nigdy nie mieli ich założyć. Występowali w czymś zupełnie innym, w kostiumach przypominających bieliznę. To pozwoliło im odkryć swoje prawdziwe oblicze. Stali na scenie obnażeni z wszystkiego tylko po to, aby widz mógł czytać z nich jak z otwartych kart. Aby mógł przyjrzeć się historii i ocenić ją z własnego punktu widzenia. Oprócz kostiumów wznoszących się nad sceną mogliśmy tam znaleźć „stolik z herbatą”, powiązane stosy książek, a przez cały czas trwania spektaklu za plecami bohaterów na ekranie wyświetlał się film historyczny o Carycy Katarzynie. Całość idealnie wpisała się w fabułę spektaklu i nie ma się, co temu dziwić skoro przygotował ją najbardziej rozchwytywany scenograf, Mirek Kaczmarek.

Spektakl Caryca Katarzyna podzielony jest na dwie części, z których pierwsza przedstawia drogę tytułowej bohaterki do przejęcia władzy, natomiast druga części ukazuje rządzącą już Carycę. Gdybym to ja miała zamknąć ten spektakl zrobiłabym to już po pierwszym „etapie”, który jest wystarczająco długi, aby opowiedzieć historię bohaterki tak jak należy, z wszystkimi objaśnieniami, z wszystkimi wątpliwościami. Druga część zasługiwałaby na uwagę, gdyby była równie rozciągnięta jak ta pierwsza. Niestety, tę część reżyser w sposób szybki i chaotyczny próbuje zamknąć. Chce w zaledwie krótkiej chwili wyjaśnić wszystko na już.

Cały spektakl rozpoczyna się od powieszenia na kurtynie liter, które układają się w słowo „Fuck me”. Do tej pory nie udało mi się zrozumieć, „co autor miał na myśli” decydując się na ten zabieg, ale dobrze skoro tak miało być to niech już tak zostanie. Pierwsze sceny sztuki ukazują nam Elżbietę Romanowną (Joanna Kasperek), która jest ciężko chora. Za pomocą różnych zabiegów kosmetycznych i z pomocą Kanclerza (Dawid Żłobiński) próbuje to ukryć ciągle powtarzając, że nie chce umrzeć bez następstwa. Na siłę szuka kandydatki na żonę dla swojego siostrzeńca Piotra I (Wojciech Niemczyk). W końcu na scenie pojawia się i ona Katarzyna II (Marta Ścisłowicz), która uważa, że na żonę „takiego” mężczyzny nadaje się idealnie. Jak sama mówi sprawdza się w ekstremalnych warunkach i można z nią zrobić, co tylko się zechce. Po czym rozpoczyna pokaz swoich „umiejętności” zaczynając od obcinania włosów łonowych, a kończy na podnoszeniu książek niczym najcięższymi ciężarkami. Piotr I w żaden sposób nieprzekonany do swojej partnerki woli pozostać ze swoją kochanką – na koronie nie zależy mu wcale. Postać, w jaką wcielił się Wojciech Niemczyk jest chorowita, słaba, niedołężna: Głową się rodzę, ale chu*em umieram. Nie potrafi w żaden sposób spłodzić z Katarzyną II następcy, bo ona go nie pociąga. Woli swoją kochankę, która podczas stosunków seksualnych go bije i poniża. Z drugiej strony Piotr I jawi się, jako artysta. Nie chce żony, której brak słuchu, wie, że nie będzie ona mogła doznawać z nim wszystkich „przeżyć estetycznych”. Ospę zwyciężyłem Ciebie też zwyciężę – wypowiada w stronę Katarzyny II przyszły następca tronu.

Kiedy na scenie pojawia się Stanisław August Poniatowski (Tomasz Nosinski) akcja jakby ożywa. Staje się bardziej dynamiczna. Prezentację swojej postaci aktor rozpoczyna od wyznań miłosnych w stronę Katarzyny II, po śpiewa piosenkę Ałły Pługaczowej Milion szkarłatnych róż. Jest wytworny, zabawny, a jego dawne teatralne „ł” budzi ogromny zachwyt. Wystarczyło, że tylko pojawił się na scenie, a już zawładnął nią do reszty. I mimo tego, że to nie on jest głównym bohaterem w tej sztuce to właśnie tak odbierany jest przez publiczność. Scena należy do niego. Tomasz Nosinski w roli króla Polski pod każdym względem jest idealny. Najbardziej poruszający jest jego monolog o ojczyźnie. Polska jest moim brudem za paznokciem – nieustannie powtarza. Naród to fikcja […]. Czy ktoś z was podniósłby za Polskę miecz albo, chociaż scyzoryk? Po czym składa Polsce życzenia rozpadu na tysiące narodów. Może dla wielu scena ta była zbyt kontrowersyjna, bo nie taką prawdę chcieli usłyszeć, ale czy rzeczywiście tak jest? Czy ktokolwiek z nas ruszyłby w obronie Polski, byłby gotów oddać za nią życie?

Końcowy monolog nie był jedynym, w którym Stanisław August Poniatowski pokazał jak na ojczyźnie bardzo mu „zależy”. Za miłość Katarzyny II był gotów oddać tron Polski. Ona zdaje się jakby po przejęciu władzy w ogóle go nie zauważała, jedyną rolę, jaką dla niego upatrywała, to rola Króla Garderoby. Nawet na jego Monolog o miłości nie zwróciła uwagi. Stanisław August Poniatowski siłuje się na scenie, aby ukochana kobieta, chociaż raz na niego spojrzał. Jednak nic z tego, Katarzyna II woli biegać półnaga między publicznością pozwalając im dotykać swoich piersi. Oczywiście, bez nagości obyć się nie mogło. Marta Ścisłowicz wcielająca się w rolę Carycy Katarzyny przez większą część trwania spektaklu biega naga po scenie. Miałam wrażenie, że gdzieś już to widziałam. Towiańczycy, królowie chmur zrealizowane przez tego samego reżysera i tę samą dramatopisarkę były kopią Carycy Katarzyny. Te same motywy, podobne wątki. Były momenty, że wiedziałam dokładnie, co zaraz wydarzy się na scenie: kiedy pojawią się pracownicy obsługi, kiedy Marta Ścisłowicz zacznie się rozbierać, a kiedy ubierać. Tak jak Towiańczycy, królowie chmur podobali mi się „bardzo”, tak dużą niechęcią darzę spektakl Caryca Katarzyna – zastanawiam się tylko czy gdybym obejrzała te spektakle w zmienionej kolejności też byłoby tak samo (?).

Warto zwrócić też uwagę na postać Pawła I (Andrzej Plata), który jest w spektaklu postacią „dość tajemniczą” – a może raczej nie wiele ukazującą. Najpierw wychodzi na scenę z pisuarem i wygłasza krótki monolog o tym jak to nie powinien rodzić się z tak brudnej jamy jak Bałtyk, a później paraduje w sukni Elżbiety tańcząc. I na tym spektakl się kończy. Amen. Koniec. The end. A skoro o końcu tu mowa to wspomnę też o tym, w jaki sposób została ukazana śmierć. Oczywistości być nie mogło. Przewidywalności też nie. Dlatego na scenie, co jakiś czas pojawiali się panowie w strojach robotniczych, aby zapakować do torby „nieżyjące” osoby i wynieść. „Piękne” zakończenie żywota ludzkiego.

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE