Zwierzenia robotnego aktora. Wywiad z Marcinem Zarzecznym

16:19

Wiecznie uśmiechnięty optymista – tak w wielkim skrócie można scharakteryzować Marcina Zarzecznego. Ujął mnie swoim usposobieniem, charyzmą i szczerością. Widzów wciąż ujmuje swoim monodramem Zwierzenia bezrobotnego aktora. O losach powstania sztuki i swoich własnych opowiada Marcin Zarzeczny

/fot. Hektor Werios/

Agnieszka Kobroń: Wierzysz w przeznaczenie?
Marcin Zarzeczny: Raczej tak. Na pewno nie wierze w zbiegi okoliczności, ani w przypadkowość. I to chyba zmierza – tak przynajmniej myślę – ku wierze w przeznaczenie.

To pierwsze pytanie zadałam z pewną premedytacją. Chciałam nawiązać do twojego spektaklu Zwierzenia bezrobotnego aktora. Ponoć spektakl powstał, bo data rozpoczęcia zdjęć do produkcji filmowej, w której miałeś zagrać ciągle się przesuwała?
Tak, zgadza się. Na rozpoczęcie zdjęć czekałem chyba siedem miesięcy, a potem dowiedziałem się o ich przesunięciu o dziewięć. Nie wiem jeszcze z jakich powodów, być może z tego, że wierzę w przeznaczenie, zacząłem szukać wyjaśnień tej sytuacji. Próbowałem interpretować rzeczywistość. I tak uznałem to dziewięć miesięcy za takie symboliczne. Wierzyłem, że w tym okresie może się coś „urodzić”.



I tak po prostu wpadłeś na napisanie własnej sztuki? Tak z niczego?
Ja miałem w tym filmie grać główną rolę i to była moja pierwsza wielka szansa, jeżeli chodzi o dalszy rozwój kariery. Ale kiedy zdjęcia ciągle były przesuwane złapałem „doła” i depresja mnie dopadła. Stwierdziłem, że muszę coś robić przez te miesiące, żeby jakoś przeczekać ten czas. Musiałem zacząć coś robić, a nie czekać bezczynnie, bo byłoby ciężko. Wtedy pojawiły się Zwierzenia.... Choć tak naprawdę myślałem już o nich od ponad pół roku. Chciałem zrobić spektakl o moich poszukiwaniach pracy.

Spektakl to zbiór twoich doświadczeń związanych z aktorstwem. Jakie one były, że zmotywowały cię do napisania sztuki, że stały się głównym jej tematem?
Ja nie wiem czy impresją do napisania tego spektaklu były moje doświadczenia aktorskie. Myślę, że były jakimś środkiem, jakimś narzędziem, którym się posługuje do opisania różnych uniwersalnych sytuacji życiowych. Zwierzenia bezrobotnego aktora to sztuka, która mówi o tym, że każdy z nas ma marzenia, o tym, co się dzieje, kiedy rezygnujemy z tych marzeń lub kiedy o nie walczymy. A także o tym, co robić, kiedy jest ciężko, jak znajdować w tym wszystkim siłę. Tuż przed rozpoczęciem pisania zdarzyło się, że miałem kilka bardzo intymnych rozmów z bliskimi mi ludźmi i nie tylko, i to były bardzo trudne rozmowy, w których zauważyłem taką podstawową rzecz będącą sekretem nas wszystkich. To jest niby banał… Stwierdziłem, że wszyscy potrzebujemy miłości, że to jest podstawa budowania naszej wartości. I w tym spektaklu bardzo chciałem to zawrzeć. Dużo też mówię o moich własnych upokarzających sytuacjach np. o tym, że płakałem, że podejmowałem żenujące decyzje. Mówię to wszystko po to, żeby dać odwagę ludziom, że nie należy wstydzić się takich trudnych sytuacji.

Powiedziałeś, że ten spektakl jest o marzeniach, czy twoja chęć bycia aktorem była tym najważniejszym marzeniem? Wymarzonym zawodem, do którego uparcie dążyłeś?
Tak i to już od bardzo dawna. Od dzieciństwa tak naprawdę.

I nie widziałeś siebie w żadnym innym zawodzie?
Widziałem siebie w roli Michaela Jacksona, księdza czy jako karatekę, czyli Bruce Lee w filmach, ale to przecież ciągle jesteśmy na scenie (śmiech).

/fot. archiwum prywatne/

W piosence do Zwierzeń bezrobotnego aktora słyszymy „o teatrze marzę”, a w innym miejscu „chce grać, grać” – wynika z tego, że w tej kwestii nadal nic się nie zmieniło?
Absolutnie nic się nie zmieniło. Jestem nudny, jeżeli chodzi o tę kwestię i myślę, że to się nigdy nie zmieni. Próbowałem robić różne rzeczy w życiu, ale nigdy nic nie dawało mi w życiu takiej satysfakcji jak aktorstwo. Odkryłem w sobie przy okazji „tworzenia” Zwierzeń bezrobotnego aktora nową pasję, jaką stało się pisanie. Ale wydaje mi się, że nigdy nie będzie ono mi tak smakowało jak samo aktorstwo.

Myślałeś kiedyś o tym, żeby pisać?
Nie nigdy, zawsze miałem kiepskie oceny ze szkolnych wypracowań (śmiech). Ale przy okazji napisania tego scenariusza nagle okazało się, że jest fajnie. Zacząłem więcej pisać i mam ogromną przyjemność w tym.

Mając już pewne doświadczenie aktorskie, co byś powiedział młodym ludziom, którzy właśnie w tym kierunku chcą iść. Idź i zrób to?

Ja bym w ogóle nie dokonywał takiej selekcji, bo jeśli chcesz kimś zostać i jesteś tego pewien to rób to. Uważam, że zawsze trzeba dążyć do swoich marzeń, bo życie mamy tylko jedno.


Nadal uważasz, że „Warszawa to stolica bezrobotnego aktora”?
Tak, jest to fakt.

O sobie przecież nie możesz powiedzieć, że jesteś bezrobotny. Jeździsz ze swoim spektaklem na różne wyjazdy czy to w Polsce, czy zagranicą. Tournee jeszcze trwa…
Ok, mam przed sobą spektakle do zagrania. Trzy zaplanowane na październik, a kolejny jest dopiero w marcu, więc… Sytuacja nie jest zbyt fantastyczna.

Wiem, że Zwierzeniom bezrobotnego aktora udało się być na festiwal MenningarNott w Islandii, ale też, że jego fragmenty zostaną opublikowane w amerykańskim magazynie Thought Notebook – to ogromny sukces. Spodziewałeś się tego?
Jak słyszę to co mówię, że był Teatr Narodowy w Islandii, że teraz będzie Londyn, a w grudniu Chicago to jestem pod wrażeniem tego co się dzieje z tym spektaklem.

Ale oswoiłeś się już z tym czy jesteś jeszcze w tym całym „szale sukcesu”?
Ja się z tego ogromnie cieszę, ale wiem, że może zdarzyć się o wiele więcej. To nie jest tak, że umniejszam temu wszystkiemu co się dzieje, bo to całe „zamieszanie” wokół spektaklu to jest mój największy sukces w życiu.

Sam wypromowałeś spektakl, a to wcale łatwe zadanie nie było. Rozpoczynałeś od czytania tekstu. Co stało się potem?
Było chyba siedem czytań i w pewnym momencie miałem taką świadomość, że mogę już odłożyć tekst. Po pierwsze go napisałem, a po drugie po tych sześciu czytaniach miałem tekst nieźle opanowany. Bardzo trudne było, żeby zabrać wzrok z tekstu i spojrzeć ludziom w oczy. To było najtrudniejsze! Bo kiedy opowiadałem o swoim życiu czytając przygotowany tekst to było to dla mnie dużo łatwiejsze, ale kiedy miałem o tym mówić prosto w oczy to było to dość trudne. Przy siódmej próbie czytania w Krakowie zabrałem oczy ze scenariusza i zacząłem patrzeć ludziom w oczy. Spektakl narodził się na oczach widzów. Ja nie robiłem przecież żadnych prób.

Trochę długo zajęło ci zebranie w sobie tej siły, która pozwoliła przeczytać to wprost do ludzi?
Musiałem się najpierw oswoić z możliwościami odbioru tego tekstu przez widzów, a przede wszystkim ze swoim lękiem. Zobaczyłem, że tekst może mieć ogromną siłę i mimo, że trwa bardzo długo to ludzie mnie naprawdę słuchają. I gdzieś tam nawiązywała się nić intymnej komunikacji.

Jak się czułeś patrząc ludziom w oczy?
To było bardzo trudne. Ale, czułem, że musze przełamać swój wstyd, żeby opowiadać o moich sprawach intymnych czy przemyśleniach, które często bywają banalne, ale są niesamowicie prawdziwe. W przełamaniu siebie pomógł mi najbardziej przekaz tekstu, czyli odwaga bycia sobą.

Ten spektakl to ty. To twoja historia. To miejsce, w którym opisałeś siebie. Trudno przyszło Ci mówić o sobie?
Nie. To się zbierało przez tyle lat, że to po prostu wylewało się ze mnie. Napisałem ten spektakl w ciągu mniej więcej czternastu dni, a pisałem tylko wieczorami. To było tak, że siadałem wieczorem do jednego monologu i go pisałem przez trzy czy cztery godziny. Tylko z jednym monologiem nosiłem się cztery dni. Monolog o miłości, samotności. I rzeczywiście, ten monolog ma zupełnie inną jakość niż cała reszta monologów w tym spektaklu. Ale generalnie tak jak już powiedziałem, to wszystko wylewało się ze mnie.

To jakbyś scharakteryzował siebie, jako aktora? Jak siebie postrzegasz?
Ja na pewno jestem aktorem, który lubi wyzwania i dowcip. Lubię się bawić, jeśli chodzi o prace nad rolami. Nie lubię natomiast iść po najprostszej linii, jeśli chodzi o budowanie postaci czy scen. I…. ciężko jest mówić o sobie. Zdecydowanie łatwiej się o sobie pisze (śmiech).

Wiedziałam, że tak będzie (śmiech)! Gdzie widzisz siebie za dziesięć lat, gdzie chciałbyś być, co chciałbyś do tego czasu zrobić?
Muszę przyznać, że to bardzo intymne pytanie. Hmm… Chciałbym być dużo dalej niż jestem dzisiaj. Na pewno za te dziesięć lat chciałbym być w takim miejscu w swoim życiu, gdzie nie miałbym problemów z pracą, gdzie miałbym pewność rozwoju zarówno aktorskiego jak i osobistego. I chciałbym mieć taką stabilizację finansową, już niepodlegającą żadnym znakom zapytania.

/fot. archiwum prywatne/

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE