Kochanowo i okolice, reż. Piotr Waligórski

15:58

Nikomu bliżej nieznany zespół death metalowy kiedyś marzył o ogromnej karierze. Z całych sił pragnął zaistnieć na światowym rynku muzycznym. Szybko jednak przekonał się, że nie ma co liczyć na platynowe płyty, rzesze fanek i niezapomniane trasy koncertowe, bo jedynymi osobami, które chcą słuchać ich muzyki są oni sami (przynajmniej tak im się wydawało). Dlatego nawet nie wkraczając w życie gwiazd wycofali się z tego życia i zamknęli w gminny garażu, bo tak było bezpieczniej… dużo bezpieczniej

Spektakl Kochanowo i okolice przedstawia losy pewnej grupy death metalowej o nazwie Exterminator (Karol Śmiałek, Max Szelęgiewicz, Piotr Pilitowski, Jacek Wojciechowski), która marząc o światowej karierze kończy grając do przysłowiowego kotleta, w garażu. Wszyscy członkowie grupy żyją w małym miasteczku, albo małej wsi – która z opcji prawidłowa nie wiadomo – Kochanowo i trudnią się pracą czysto fizyczną: jeden pracuje w sklepie metali, inny w banku, a inny jara dniami i nocami. Niestety, mowy o jakiejkolwiek karierze nie ma, zresztą już dawno o niej zapomniano. Ponoć jest za późno, ale rodzinę za coś utrzymać przecież trzeba. Dlatego też lekiem na całe zło okazuje się wójt (Krzysztof Górecki), który na skutek zbliżających się wyborów postanowił zadbać o kulturę Kochanowa. Kiedy dowiaduje się o istnieniu „jakiejś tam grupy” od razu wpada na pomysł wykorzystania ich do swoich niecnych planów. Najpierw support przed koncertem Kombi, potem udział w gminnych dożynkach i w końcu granie na weselnej zabawie córki. I tak w bardzo krótkim czasie, w tempie błyskawicznym, grupa death metalowa staje się typowym zespołem disco-polo śpiewającym Majteczki w kropeczki i inne sławne hity tego pokroju. A to wszystko za cenę marzeń i chęci zarobienia paru groszy… dla rodziny.

Kiedyś usłyszałam od mojego znajomego, że jeśli będę mieć okazję pójść na spektakl w reżyserii Piotra Waligórskiego to, żebym się nie zastanawiała tylko bez wahania poszła. Zapewniał, że nie pożałuję swojej decyzji. Mając w głowie te zapewnienia i nadzieje na dobre widowisko wybrałam się do Teatru Ludowego w Krakowie na spektakl Kochanowo i okolice. Dopóty dopóki widziałam samą scenografię (Wojciech Stefaniak) nadal miałam nadzieje i byłam pełna pozytywnych emocji. Scena dzieliła się na trzy części, z których jedna pełniła funkcję gabinetu wójta gminy, druga była salą prób zespołu Exterminator, a trzecia to dom lidera grupy. Cała akcja spektaklu dziać się miała na jednej płaszczyźnie, więc liczyłam, że nie zabraknie przy tym dobrej realizacji światła – tak przypuszczałam i w tej kwestii się nie zawiodłam. Moja dobra opinia o spektaklu szybko jednak minęła. Wystarczyło, że usłyszałam pierwsze wypowiadane przez aktora zdanie i już wtedy wiedziałam, że to nie był dobry pomysł na spędzenie sobotniego wieczoru.

To, co usłyszałam i zobaczyłam na scenie przyprawiło mnie o dreszcze – ale nie te pojawiające się z podziwu, tylko te które pojawiają się w stanie zniesmaczenia i złości. Gdyby komuś w tych ciemnościach udało się zobaczyć moją minę od razu wiedziałby co myślę na temat tego co mam przed oczyma. Ogromnie cenię Piotra Waligórskiego, ale muszę powiedzieć, że mój znajomy trochę się pomylił, przynajmniej w kwestii tego spektaklu i to nie podlega żadnej dyskusji. Przez ponad godzinę modliłam się o przerwę, chociaż ja z tych niemodlących. Nie mogłam patrzeć jak aktorzy nie radzą sobie z postaciami, jakie przyszło im zagrać. Każde zdanie wypływające z ich ust raziło. Raziło swoją bez emocyjnością i nieudolną umiejętnością akcentowania. Na słowa pochwały, a raczej na małe wyróżnienie, za podciągnięcie gry aktorskiej zdecydowanie zasługuje: Iwona Sitkowska, która wcieliła się w rolę sekretarki wójta i jednocześnie redaktorki piszącej dla lokalnej gazety Kochanowa.

Ponad godzinę trwania spektaklu toczyłam walkę z pytaniem: wyjść czy nie wyjść. Ciekawie zaczęło robić się dopiero wtedy, kiedy do historii koncertów dożynkowych zostało włączone Koło Gospodyń Wiejskich – wspólna biesiada przy domowym winku – czyli jakieś dwadzieścia minut przed końcem spektaklu. I tak już zostało, jeszcze na koniec krótka piosenka z dedykacją zespołu dla publiczności, i the end. Ciągu dalszego (na szczęście) nie będzie.

Podczas trwania spektaklu można było zobaczyć historię walki o marzenia, charakterystykę gminnej władzy i trochę informacji na temat społeczeństwa. Nie zabrakło też odwołań do Nergala, który z zespołem Behemoth miał właśnie brylować w death metalu, a w zamian za to fotografuje się na „ściankach” z Kayą i Dąbrowską. Pomysł na spektakl niewątpliwie dobry, ale z wykonaniem już trochę gorzej. Na szczęście żywa muzyka na scenie trochę zrekompensowała słabą grę aktorską.

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE