Taka jest jej Marilyn Monroe. Wywiad z Eweliną Niewiadowską

11:10

To moja Marilyn Monroe był pierwszym monodramem, w którym wystąpiła Ewelina Niewiadowska. Zaciekawił ją tekst Crisa Henry’ego, więc postanowiła spróbować swoich sił w teatrze jednego aktora. Dzisiaj uważa to za osobisty sukces i w planach ma kolejne realizacje, nie tylko monodramów

/fot. Radek Sąsiadek/

Agnieszka Kobroń: Monodram jest dla aktora nie lada wyzwaniem. Wielu boi się go podjąć, ty to zrobiłaś i odniosłaś sukces. Zastanawiałaś się, choć raz czy dobrze robisz?
Ewelina Niewiadowska: Właściwie to nie. Podjęłam się zrobienia monodramu To moja Marilyn Monroe, kiedy nie pracowałam już w teatrze i byłam na etapie poszukiwania nowych artystycznych możliwości, żeby rozwijać się dalej scenicznie. W tym momencie na mojej drodze pojawiły się osoby, które zaintrygowały mnie do tego, żeby zagrać w monodramie. Nie ukrywam, że bałam się trochę, ale sam tekst na tyle mnie zaciekawił, na tyle był mi bliski, że postanowiłam to zrealizować.

Co takiego zafascynowało cię w tekście Crisa Henry’ego, że wybrałaś go na swój pierwszy monodram?
Najpierw trzeba zacząć od tego, że tekst nie jest o Marilyn Monroe tylko o aktorce, która jest niespełniona. To smutna opowieść o dziewczynie, która nie ułożyła sobie życia prywatnego i zawodowego. Jest bardzo samotna. Jej historia porównywana jest do historii Marilyn Monroe, która miała swoje życie prywatne też niepoukładane. Ten tekst pokazuje kobietę opuszczoną, samotną, nie do końca zrealizowaną. I kiedy go przeczytałam stwierdziłam, że trzeba poruszyć ten temat, że jest on bardzo ważny. Może, dlatego wydawał mi się taki, bo dotyka kobiecych spraw. Bardzo wiele kobiet wzrusza się na spektaklu, ponieważ znajdują w nim swoje historie. Nawet od mężczyzn dostaje dużo dobrych opinii, pomimo tego, że są oni w tym monodramie pokazani z nie do końca dobrej strony. I niesamowite są momenty, w których słyszę od panów, że dotknęłam również ich emocji i uczuć.

Zdarzało ci się, że ktoś po spektaklu czekał specjalnie na ciebie z gratulacjami?
Zdarzało się i głównie są to kobiety. Czekają, żeby porozmawiać na temat spektaklu, czasami nawet dzielą się swoimi przeżyciami. Raz miałam taką sytuację, że podszedł do mnie mężczyzna i był bardzo wzruszony. Powiedział mi wtedy, że poruszyłam w nim emocje, które on już dawno w sobie wyciszył. Nie wiem, o co chodziło, nie pytałam, ale było to bardzo miłe.

W wywiadach konsekwentnie powtarzasz, że to nie jest spektakl o Marilyn Monroe, tylko o aktorce, która ma do niej podobny życiorys. Jakie jest podobieństwo między tymi dwoma postaciami?
Marilyn Monroe była podziwiana i wielbiona, ale też bardzo nieszczęśliwa. Mówiono, że jest głupią blondynką, a tak naprawdę była bardzo wrażliwa i samotna. Tak samo moja bohaterka porównując się do niej cały czas pokazuje, że jest taka sama, że w jakiś sposób jej życie jest podobne do życia hollywoodzkiej gwiazdy. Wydaje mi się, że tym porównaniem chce zainteresować publiczność swoją osobą. Nie wiem czy się usprawiedliwia, że nie tylko ona tak ma, ale tekst jest prowadzony w takiej konwencji, że bohaterka opowiadając o sobie zaczyna w pewnym sensie grać Marilyn Monroe, popisując się przed widzem.

Zanim rozpoczęłaś realizację spektaklu To moja Marilyn Monroe, jakie miałaś zdanie o tej sławnej hollywoodzkiej gwieździe filmowej?
Na pewno więcej się o niej dowiedziałam dzięki monodramowi. Od dziecka gdzieś tam ta Marilyn się pojawiała, ale nie interesowała mnie jakoś szczególnie. W momencie pracy nad monodramem, kiedy obejrzałam filmy, w których występowała, dopiero wtedy zaczęłam poznawać ją bardziej. Starałam się prześledzić Marilyn poczynając od tego jak się prezentowała, poprzez jej życie. Kupowałam nawet książki dotyczące aktorki, a nawet dostawałam je w prezencie…

/fot. Radek Sąsiadek/
I teraz pewnie powiesz, że cały pokój masz wypełniony jakimiś elementami z aktorką (śmiech).
A, żebyś wiedziała (śmiech), gdzieś mam obraz, plakat, nawet skarbonkę z Marilyn Monroe. Trochę się tego nazbierało, ale to są wszystko prezenty.

Dzisiaj możesz powiedzieć, że jest twoją idolką?
Ona tak naprawdę stała się częścią mnie. Idolką może nie do końca, nie mam jeszcze obsesji na jej punkcie, znaczków z jej podobizną nie zbieram (śmiech). Przez spektakl zaczęłam odczuwać, że ona wchodzi trochę w moje życie. Nie ukrywam, że jak przygotowywałam się do monodramu, między innymi przez oglądanie filmów, to poczułam się bardziej kobieca. Idąc po ulicy czułam, że idę jak Marilyn. Ona w ten sposób weszła w moje życie, ale tak poza tym to nie uosabiam się z nią.

Spektakl zebrał wiele pozytywnych recenzji, ich autorzy zachwycali się twoją grą aktorską. Czujesz, że spektakl To moja Marilyn Monroe przyczynił się do rozwoju twojej kariery?
Myślę, że tak. A postać, jaką gram w monodramie wypromowała mnie i moje nazwisko.

Czy po debiucie w monodramie masz w planach jakieś kolejne realizacje tego typu?
Mam plan zrobienia kolejnego monodramu, jednak teraz chciałabym, żeby to było coś innego. Obecnie jestem na etapie szukania tekstu. Ale mam też takie marzenie, żeby zrobić duodram, czyli zagrać w partnerstwie z kimś.

Masz już kogoś wypatrzonego (śmiech)?
Mam, ale też to się może jeszcze zmienić (śmiech). Zależy mi, żeby zagrać z kimś. Tęsknie za partnerem na scenie, bez względu czy to jest kobieta czy mężczyzna. Chcę mieć obok siebie drugą osobę, z którą mogłabym dialogować. Zamarzył mi się ten duodram i myślę o nim już dosyć mocno. Ale to są plany na przyszły rok.

Na koniec muszę jeszcze zapytać o pantomimę. Skąd taka „miłość”?
Ta miłość zaczęła się dość nieoczekiwanie. Nawet nie wiedziałam, że mam takie zdolności. Kiedy uczęszczałam do Studium Animacji Społeczno-Kulturalnej jednym z przedmiotów tam wykładanych była pantomima. Te zajęcia, prowadzone oczywiście w formie warsztatowej bardzo mi się podobały i co najważniejsze miałam do tego talent. Wtedy marzyłam jeszcze o aktorstwie dramatycznym, a nie o pantomimie. Jednak nie zostawiłam jej całkowicie. Ciągle rozwijałam się w tej kwestii i okazywało się, że idzie mi to coraz lepiej. W końcu przyjechałam do Wrocławia i spróbowałam tutaj swoich sił, m.in.: we Wrocławskim Teatrze Pantomimy, gdzie przez pewien czas byłam adeptem. Szybko stało się to moją pasją, a potem zawodem. Nie ukrywam, że przeszło mi kiedyś przez głowę, żeby zrobić mimodram. Tylko z tą formą jest o tyle gorzej, że tutaj nie ma tekstu, tutaj trzeba wszystko dopracować ruchowo, a to jest strasznie trudną sztuką.

Jeśli udałoby Ci się zrobić mimodram to, to naprawdę byłoby „coś”.
Zdaję sobie z tego sprawę. Zresztą bardzo mało jest mimodramów. Chodzi mi to po głowie, ale dojrzewam jeszcze do tego. Muszę jednak szybko myśleć o mimodramie, bo się starzeję (śmiech). Na razie nie mam pomysłu, którym mogłabym zaintrygować widza.

To pewnie przyjdzie nieoczekiwanie. W najmniej spodziewanym momencie.
Mam taką nadzieję i na to czekam.

Dziękuje Ci bardzo i trzymam kciuki za duodram i mimodram.

/fot. Radek Sąsiadek/

Zobacz także

1 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE