Sekret Siostry Ratched. Wywiad z Urszulą Grabowską

11:22

Premiera Lotu nad kukułczym gniazdem w reżyserii Ingmara Villqista w Teatrze Bagatela odbiła się głośnym echem na krakowskich salonach. Spektakl dotknął drażliwych społecznie tematów i pobudził do niejednej refleksji. Każda przedstawiona w nim postać niosła inny przekaz. A jaka była Siostra Ratched? - Postanowiłam skupić się na racji, która stoi po stronie terapeuty, kogoś, kto na co dzień ponosi ogromną odpowiedzialność za innych ludzi - mówi Urszula Grabowska

/fot. Piotr Kubic/

Agnieszka Kobroń: Jak samopoczucie po premierze spektaklu Lot nad kukułczym gniazdem w reżyserii Ingmara Villqista?
Urszula Grabowska: Zadziwiająco dobre. Jestem bardzo zadowolona, a nawet mogę powiedzieć, że ocieram się o pełną satysfakcję. To były trzy miesiące rzetelnej i uczciwej pracy, która bez wątpienia przyczyniła się to do tego, że byliśmy dość spokojni przed premierą, i szczęśliwi po. Udało się nam zrealizować rzeczy, które sobie założyliśmy. Miało to swoje odbicie w tym – a to wcale nie jest takie częste doświadczenie w teatrze – że na cztery zagrane spektakle trzy zakończyły się owacjami na stojąco.

Powiedziała pani kiedyś, że lubi grać role „niejednoznaczne, które trudno zakwalifikować”, czy rola Siostry Ratched taka właśnie była?
Wydaje mi się, że bardzo podchodzi pod to zwierzenie (śmiech). Moim zadaniem, jako wykonawcy było obronienie tej postaci. Takim głównym zamierzeniem, nad jakim pracowaliśmy wraz z reżyserem, było zrównoważenie racji pomiędzy Siostrą Ratched i Randleyem Patrickiem McMurphym, w którego rolę wcielił się Michał Kościuk. W związku z tym i ja musiałam na coś mocno postawić. Postanowiłam skupić się na racji, która stoi po stronie terapeuty, kogoś, kto na co dzień ponosi ogromną odpowiedzialność za innych ludzi. W odczytaniu Lotu nad kukułczym gniazdem należy pamiętać, że grupa przebywających na oddziale pacjentów w większości jest tam na własne życzenie. To jest przerażające, ale mam świadomość, nie tylko przez zawód, ale również poprzez życie, któremu się przyglądam i smakuje od lat prawie czterdziestu, że to naprawdę w pewnym momencie może dotyczyć nas wszystkich. I w jakimś stopniu dotyczy, czy się do tego przyznajemy czy nie. Mówię o tym, bo wydaje mi się, że każdego z nas, w mniejszym lub większym stopniu spotykają kryzysy. Dotykają niejednokrotnie, zwłaszcza przy tych wymaganiach, jakie stawia nam życie.

Spektakl nie tylko dotyczy ludzi z chorobami psychicznymi czy „życiowymi”, ale porusza również wiele kwestii, związanych z demokracją, poczuciem wolności, zniewoleniem. Która z nich wydaje się być tutaj szczególnie ważna?
To wszystko jest bardzo ważne. Jako wykonawca zawsze pilnuję by zostawiać pewien wachlarz interpretacyjny, uczciwie znacząc różnego rodzaju problemy. Spektakl za każdym razem jest czytany poprzez własne doświadczenia, emocje czy poprzez sprawy dotkliwe dla każdego indywidualnie. Oczywiście, są tu wątki pobudzające do refleksji między innymi na temat wolności, buntu przeciwko wszelkim totalitaryzmom i zniewoleniu, czy na temat demokracji, ale nie tylko… Przez to, że film powstał w takim, a nie innym układzie społeczno-politycznym pewne rzeczy wybrzmiewały w nim inaczej, może wyraźniej. Teraz, gdy „parę lat” minęło, z dzisiejszej perspektywy mamy weryfikacje przemian. Wiadomo, że demokracja ma swoje ogromne plusy, ale wiąże się też z nią dużo niebezpieczeństw. Może być także formą tyranii, jeśli jest traktowana jedynie jako rządy większości. Większość może decydować o naruszaniu praw mniejszości. Zwłaszcza w społeczności tak zamkniętej, jak choćby w przypadku naszego spektaklu, społeczności oddziału psychiatrycznego.

Pomiędzy tym, co zostało pokazane w spektaklu, a tym, co zawarte jest w książce czy filmie bardzo wyraźnie widać kontrast postrzegania osób chorych psychicznie kiedyś i dziś. Tę różnicę dodatkowo podkreśla jeszcze wykład o lobotomii uzupełniony krótką projekcją filmową. Szczerze mówiąc, nie mogłam jej oglądać, przerażała mnie.
Powiem pani jeszcze, że reżyser i Dawid Kozłowski, który przygotowywał tę projekcję, jak zresztą i my wszyscy, postanowiliśmy, jeśli chodzi o ten wykład, trochę państwa oszczędzić.

Czyli mam rozumieć, że ta projekcja mogła pokazywać dużo grosze rzeczy?
Znacznie gorsze i znacznie bardziej sugestywnie. Nam wykonawcom na pierwszej czy drugiej próbie reżyser urządził taki seans, dokładnie zaznajamiający z tematyką elektrowstrząsów i lobotomii. Nie mieliśmy żadnej taryfy ulgowej. Ingmar Villqist uznał, że te metody terapeutyczne jak i postawy personelu medycznego nie powinny na nas robić żadnego wrażenia, że jest to rzecz, która jakby wchodzi w struktury naszej pracy. Nie protestowaliśmy, po prostu to oglądaliśmy. Wykład w spektaklu sprowadza się do zaledwie ośmiu minut, a na ten temat jest ogromna literatura. Czytałam o tym bardzo dużo, zresztą przygotowywałam go wraz z reżyserem do końca. To, czego bałam się najbardziej to to, że przyjdzie ktoś znający temat od podszewki i zarzuci nam dyletanctwo w tym zakresie, a my absolutnie chcieliśmy podejść do tego tematu uczciwie. Próbowaliśmy zredukować go do najpotrzebniejszych, rzetelnych merytorycznie informacji. To, o czym mówimy nadal się pojawia, ale w różnej odsłonie i niestety w różnych kręgach świata stosowane jest, jako narzędzie represyjne względem więźniów i różnych innych osób. W latach 40. w Stanach Zjednoczonych (i nie tylko) lobotomia wielokrotnie stosowana była wobec weteranów wojennych, którzy wrócili z wojny z różnymi zaburzeniami osobowości, z dramatycznymi przeżyciami. Byli oni poddawani temu zabiegowi, żeby po prostu uwolnić się od negatywnych emocji, zapomnieć. Tylko nikt wtedy nie myślał, że ta metoda lecząc schorzenia, poza swoją drastycznością, wywołuje także skutki uboczne.

Oddział psychiatryczny jest miejscem, do którego wchodząc trzeba być przygotowanym na wszystko. Trzeba mieć stalowe nerwy, bardzo mocną osobowość i nie podchodzić emocjonalnie do tego co się tam zobaczy. Wiem coś o tym, bo moja mama pracuje na takim oddziale.
Ze strony personelu praca na oddziale psychiatrycznym wymaga szalonej odpowiedzialności i odporności psychicznej, i to też bardzo interesowało mnie pod kątem mojej postaci. Ja, jako wykonawca wszystkie zachowania Siostry Ratched mogę sobie wytłumaczyć pozytywnie. I na tym polegało moje zadanie, żeby dobrze zrozumieć jej racje, jej determinację, jej walkę.

Jeśli ktoś patrzy z zewnątrz to nie ma Siostrze Ratched nic do zarzucenia. To ona, jako jedyna pilnuje reguł i panującego porządku, umie wprowadzić dyscyplinę. Dobrze wiemy, że jeśli odpuściłaby chociaż trochę to wszyscy weszliby jej na głowę. Natomiast z tej drugiej strony, ze strony pacjentów jest ona bardzo stanowcza, wręcz im nieprzyjazna. Wszyscy się jej boją, nie lubią, uważają za zbyt formalną.
Jest takie proste, może i dość prymitywne określenie, ale jak to mówią „punkt widzenia zależy od punktu siedzenia”. Nikt z nas nie lubi podlegać rygorom, każdy ma potrzebę wolności, samostanowienia o sobie i to na każdym szczeblu życiowym, zawodowym czy instytucjonalnym. W spektaklu mówimy o ludziach w jakimś sensie wykluczonych, którzy nie sprostali wymaganiom społecznym i nie potrafili dostosować się do panujących norm. To, na co postawiliśmy, w rozumieniu terapeutycznej metody, to dyscyplina i racjonalizm. A syndrom „ratchetowatości” w jakimś sensie jest mi znany z codzienności. Widzę to doskonale po studentach czy moim synu, gdzie jak dam palec to za chwilę musze dać rękę (śmiech). I to mnie wcale nie dziwi. Oczywiście, pojawia się też kwestia, jeżeli mówimy o różnych ustrojach politycznych, czy systemach narzuconych ludziom, że zawsze istnieje ryzyko nadużycia władzy, co w spektaklu widać choćby w postawie sanitariusza Washingtona, którego gra Patryk Kośnicki.

Czyli łatwo było pani wejść w postać Siostry Ratched.
Owszem, szybko ją zrozumiałam. Ta rola dość dobrze zbiegła się z takim moim momentem życia, że rozumiem wiele rzeczy i inaczej patrzę na parę spraw. Powiedziałabym – pojemniej.

Jest pani w stanie zrozumieć zachowanie swojej postaci, która chce zatrzymać na oddziale McMurphy’ego tylko, dlatego, że nie potrafi dostosować się do reguł tam panujących.
Właśnie, nie tylko dlatego. McMurphy trafia na oddział z konkretnych powodów, o czym szybko zapominamy, bo jest atrakcyjny, sympatyczny, ma mnóstwo pomysłów. Do tego Michał Kościuk gra go z dużym wdziękiem. Kobiety uwielbiają takich buntowników (śmiech) i każda chętnie dla takiego faceta zostałaby siostrą Ratched, żartuję oczywiście teraz. Chodzi mi oto, że bohater przychodzi do szpitala z grubo zapisanymi aktami. Nie raz łamał zasady funkcjonującego prawa. Na oddział przyjechał przede wszystkim, jako przestępca, który miał problem z agresją, był seksoholikiem, o czym mówi w sposób otwarty i nie widzi w tym najmniejszego problemu. Zresztą jest jeszcze taka notatka, którą czyta doktor Spivey (gra go Sławomir Sośmierz), że nie wyklucza się symulowania celem uniknięcia pracy w obozie. McMurphy to człowiek, który ma lekki stosunek do życia i chce jakoś tę dyscyplinę życia obejść, jakoś sobie z nią po cwaniacku poradzić. A Siostra Ratched zauważyła to od razu i dochodzi do starcia dwóch silnych osobowości. Zarówno McMurphy działa z pełnym przekonaniem swojej słuszności, jak i Siostra Ratched, która ma na uwadze dobro także innych pacjentów. W konsekwencji jedno i drugie przegrywa, szczególnie w kontekście śmierci Billy’ego. No, ale tutaj otwiera się kolejny problem – o niebezpieczeństwie nieomylności.

Te dwa mocne charaktery spotkały się w jednym miejscu i z góry wiadome było, że albo jedno zniszczy drugiego, albo razem doprowadzą do swojej destrukcji.
Osobiście nie mam zgody na takie zalecenie terapeutyczne, jakiego ostatecznie dokonała Siostra Ratched na McMurphym. Absolutnie nie mam na to zgody, ale jest to też jakaś karta literacka, którą trzeba wypełnić. Myślę, że najcięższe przypadki takich oddziałów skrywają wiele tajemnic. Nie jestem w stanie nawet wyobrazić sobie tego, ale myślę, że może też dochodzić do pewnych nadużyć. Z drugiej natomiast strony warto się zastanowić czy funkcjonuje takie pojęcie jak mniejsze zło? Te mury kryją sekrety, o których nam nie wolno jednoznacznie wyrokować. Ale to są już filozofie, w które nie chcę wchodzić, bo to jest bardzo moralnie wątpliwe. Nie chcę wydawać jednoznacznych opinii.

Myślę, że takowych nawet tutaj nie ma.
Nie ma, bo i na każdą sytuację można spojrzeć z różnych stron.

Jest już pani po premierze spektaklu Lot nad kukułczym gniazdem, teraz odpoczynek czy jakieś dalsze realizacje zawodowe?
Teraz odpoczynek, w jakimś sensie urlop. Oczywiście gram spektakle repertuarowe, niedługo zagram rolę pani nadkomisarz policji w serialu Żony więźniów, uczestniczę w zdjęciach próbnych do innych produkcji. Cały czas trzymam kciuki za produkcję filmową, która z zeszłego roku została przełożona. Ale mam nadzieje, że się wydarzy. Jestem też świeżo po premierze Carte Blanche i czekam na premierę Sprawiedliwego w reżyserii Michała Szczerbica, ale kiedy to nastąpi jeszcze nie wiem (śmiech). I naprawdę odpoczywam, koncentruję się na życiu, na zajęciach z monologu z larciakami (przyp. studentami Lart Studio).

I odpowiada pani ta rola nauczycielki?
Uczę się tego, to bardzo wymagająca praca. Ważna jest ta kwestia indywidualnego podejścia, żeby nie zrazić, nie skrzywdzić, a otworzyć, rozwinąć. Ale myślę, że całkiem dobrze sobie z tym radzę.

To jeszcze na koniec zapytam jak pani idzie gra na pianinie?
Teraz przez ten czas kiedy pracowałam nad Lotem… nie siadałam za często (śmiech). Do czterdziestki zostało mi jeszcze półtorej roku, a w myśl poczynionej sobie obietnicy dopiero wtedy mam się pochwalić wynikami, oczywiście w gronie rodziny... Syn mój, który jest w drugiej klasie szkoły muzycznej, oswaja instrumenty perkusyjne, delikatnie mnie wspomaga, ale ja cały czas jestem na etapie gam. To nie jest wcale takie proste.

Grała pani wcześniej na jakimś instrumencie muzycznym czy ten jest pierwszy?
Nie, poza cymbałkami i fletem prostym nie grałam. Intryguje mnie jeszcze flet poprzeczny. Wiem, że w Krakowie działa popołudniowa szkoła muzyczna dla dorosłych – więc uwaga (śmiech) – cały czas o tym myślę.

Skoro ta myśl tak za panią chodzi to w końcu będzie trzeba się zdecydować (śmiech).
Tak, rozważam to (śmiech).

/fot. Piotr Kubic/
/fot. Piotr Kubic/

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE