Na czworakach, reż. Jerzy Stuhr

16:51

Dosłownie i w przenośni spektakl ten sprawił, że twórczość w Teatrze Polonia chodziła na czworakach. Bo w tym co stworzył Jerzy Stuhr, nie chodziło ani o fabułę, ani o pojawiające wątki, a jedynie o sam proces odnajdywania się artysty poszukującego natchnienia. I cała nierealność bijąca z tego spektaklu uświadamiała tylko, jak twórca błądzi szukając materiału do napisania dzieła, a człowiek i jego świat szybko przemija

/fot. Kasia Chmura-Cegiełkowska/

Niejeden poeta chce wznieść pomnik trwalszy niż ze spiżu, strzelający nad ogrom królewskich piramid, którego nie naruszą deszcze gryzące i oszczędzi nawet łańcuch lat niezliczonych i mijanie wieków. Bohater sztuki Na czworakach w reżyserii Jerzego Stuhra chce dokładnie tego samego, tylko, że jego wena twórcza jakby już dawno przeminęła, a w głowie zostały jedynie strzępy własnego talentu, które próbuje wskrzesić na nowo. Czego zresztą sam zainteresowany nie ukrywa. Wprost mówi, co drażni go w pisarstwie swoim i cudzym, nie szczędząc uwag na współczesne chamstwo, grafomanię i prostactwo. To też pcha go w stronę groteski, gdzie kryjąc się za maską błazna próbuje zdemaskować człowieka. Tym samym demaskując siebie. Bo nie potrafi o własnej osobie powiedzieć inaczej, niż jako o poecie zapracowanym, pisarzu pełnym kompleksów i słabości, a jednocześnie twórcy świadomym swoich wartości i siły, która daje mu wiarę w to co robi.

Akcja dramatu jest absurdem, niemającym racji bytu poza umysłem głównego bohatera. I to właśnie sprawia, że sztuka jest tragikomedią pozbawioną jakiejkolwiek akcji. Reżyser zmusza widza do spojrzenia w to co nierealne i dziejące się poza świadomością, oczekując jednocześnie dostrzeżenia pustki, która wypełnia ludzkie ciało. Jego opis świata i ludzi bazujący na wymyślonych konstrukcjach sprawia, że tekst Tadeusza Różewicza na scenie zaczyna funkcjonować, jako dramat, nie mogący się dopełnić. A kiedy, tworzący się w głowie bohatera sztuki scenariusz zaczyna już nudzić samego twórcę, ten bezceremonialnie go przerywa, zasuwając kurtynę. Kończy się pewien rozdział na scenie i w życiu postaci, a przewijające się przez całą pierwszą część pytanie o formę i treść pozostaje nierozwiązane. W tej chwili, teatr słowa przestaje istnieć.

Postać głównego bohatera jest z widzem na scenie cały czas. Bez żadnego wytchnienia funkcjonuję wokół postaci pojawiających się tuż obok niego. Służąca Pelasia (Dorota Stalińska), dziennikarka (Anna Kaczmarczyk), ksiądz (Andrzej Glazer), lekarz (Michał Breitenwald), dawny znajomy (Wiesław Komasa), Pudel (Mateusz Kmiecik) czy milicjanci (Maciej Kosmala i Wojciech Chorąży) są w jego codzienności nieproszonymi gośćmi. Jedni chcą mu pomóc w poszukiwaniu weny, inni zaburzają tę twórczą aurę, domagając się jego śmierci czy duszy. A Laurenty (Jerzy Stuhr) zaciekle walczy, żeby tylko nie zmarmurzeć. I wszystkie te wydarzenia, które rozgrywają się wokoło, stają się elementem pozwalającym wejść w jego pisarskie zdolności. Pokazać proces twórczy, jaki zachodzi w głowie autora zmagającego się ze stworzeniem jakiegoś nowego dzieła. Wszystko to, co widoczne jest na scenie wymagało niemałego wysiłku reżyserskiego w poprowadzeniu aktorów. Pomimo tego, że postaci w sztuce jest niewiele i z ich pojawieniem się na scenie nie powinno być problemów, to role jakie grają aktorzy są na tyle znaczące dla akcji, że muszą być wyraźnie zaznaczone. I ten konieczny warunek został spełniony, co odbija się na pozytywnym odbiorze spektaklu.

Druga cześć natomiast jest sporym zaskoczeniem. Bo nie widzimy już poety walczącego o własną twórczość, a poetę uśmierconego i uświęconego. Każdy rekwizyt z jego życia, każda rzecz, jakiej używał, a nawet on sam, znajdują się w muzeum. Podziwiane. Wzbudzające zachwyt. A jego codzienność staje się na tyle ciekawa, że oprowadzać po niej musi przewodnik, nadając znaczenia mistycznego nawet ostatniej zupie, którą jadł i ostatniemu jajku na miękko, którego zjeść nie zdążył Laurenty. Przekonanie, że twórca jest doceniany dopiero po śmierci zostaje tutaj bardzo wyraźnie pokazane. A cała absurdalność tej sytuacji tak dobitnie nakreślona, że uczynienie z poety samego boga, stało się oczywistością. Jerzy Stuhr wielokrotnie w wywiadach podkreślał, że chce bardzo silnie przekazać w tym spektaklu swoje własne odczucia, nie nadając im żadnych współczesnych znaczeń, a jedynie przefiltrowując wiele sytuacji przez rys historyczny. W pełni mu się to udaje, a obraz artysty, jaki kreśli bardzo silnie ukazuje, jak człowiek szybko przemija. Jak jego życie odchodzi w zapomnienie. I w tej sytuacji nawet medale i wyróżnienia stając się nic niewartymi.

/fot. Kasia Chmura-Cegiełkowska/
Na czworakach (wg tekstu Tadeusza Różewicza)
reżyseria: Jerzy Stuhr
światło: Adam Czaplicki
scenografia i kostiumy: Elżbieta Terlikowska
muzyka: Jerzy Satanowski
obsada: Anna Karczmarczyk, Dorota Stalińska, Michał Breitenwald, Wojciech Chorąży, Andrzej Glazer, Wiesław Komasa, Maciej Kosmala, Krystian Łysoń/Mateusz Kmiecik, Jerzy Stuhr

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE