Aktor do zadań wielu. Wywiad z Krzysztofem Szczepaniakiem

08:33

W ostatnim czasie na deskach Teatru Dramatycznego przyszło grać mu role nietypowe. Ale jak sam powiedział, właśnie takie lubi najbardziej. Wykreowany przez niego Mistrz Ceremonii w spektaklu Cabaret Eweliny Pietrowiak jest, po prostu genialny. I chociaż Krzysztof Szczepaniak z zawodu jest aktorem to na scenie spełnia się również jako muzyk, zasilając szeregi zespołu Robodrom. Poza tym dubbinguje i współpracuje ze Studiem Accantus, rzec można, aktor do zadań wielu

/fot. archiwum prywatne/

Agnieszka Kobroń: Zapytam trochę przekornie, ale wydaje mi się, że to będzie dobry wstęp do naszej rozmowy o spektaklu Cabaret w reżyserii Eweliny Pietrowiak, gdzie zagrałeś Mistrza Ceremonii. Jesteś duszą towarzystwa czy raczej osobą spokojną, która otwiera się wchodząc na scenę?
Krzysztof Szczepaniak: Poruszasz moją prywatność. Nie odpowiem na to pytanie (śmiech).

To nie jest aż tak poważne naruszenie, więc chyba możesz odpowiedzieć.
Ale tak szczerze mówiąc to sam nie wiem. Wszystko zależy od nastroju i osób, z jakimi przebywam. Nie mam jednego ukierunkowanego zachowania. Zdarza się, że jestem, jak to powiedziałaś, duszą towarzystwa, ale są i takie momenty, kiedy jestem kompletnie wyciszony. Teraz dorobię do tego pewną ideologię, ale wydaje mi się, że to wszystko przez to, że jestem zodiakalną rybą, a ten znak już sam w sobie jest bardzo podwójny (śmiech).

Dobrze, powiedzmy, że po części udało nam się ustalić, jakim typem osobowości jesteś. Wobec tego, czym dla ciebie jest wejście na scenę? Temu też przyświeca jakaś ideologia?
Chyba nie. Wchodząc na scenę myślę wyłącznie o tym, co i jak mam zagrać. Dostaję materiał, który muszę zrealizować, wybrać odpowiedni sposób pracy nad nim. I w tych początkowych fazach myślę jedynie o tym, że coś muszę wypracować, znaleźć, czegoś poszukać. Dopiero potem, kiedy zaczynam daną produkcję to wychodząc na scenę uruchamiam w sobie zupełnie inne mechanizmy. Włączam dany przycisk i działam.

A gdzie emocjonalność?
Ona też jest. Należę do tych osób, które podchodzą bardzo emocjonalnie do ról, z jakimi przyjdzie się im zmagać. Ale jednocześnie staram się być profesjonalny w tym, co robię i całkowicie zaangażowany, więc emocje muszę odstawić na bok. Natomiast ogromną przyjemność sprawia mi wcielanie się w różne postacie. Bardzo lubię mój zawód zwłaszcza w nietypowych zadaniach. A ostatnio właśnie takie otrzymuję, role bardzo charakterystyczne: Christophera w Dziwnym przypadku psa nocną porą czy Mistrza Ceremonii w Cabarecie.

Granie tych dwóch spektakli jednocześnie chyba nie należy do prostych zadań.
Akurat teraz tak miałem. Te role są bardzo odległe, więc trzeba całkowicie przestawić swoje myślenie i otworzyć szufladkę gdzie dana postać jest zakodowana. To naprawdę kawał roboty, bo z każdą z nich trzeba się na nowo oswajać, trochę pobyć. Taka niekończąca się praca, która tak naprawdę zaczyna się wychodząc z próby.
W Cabarecie wcielam się w postać demoniczną, która organizuje całe widowisko, jest panem sytuacji, a w Dziwnym przypadku… staję przed wyzwaniem zagrania chłopaka chorego na autyzm, zamkniętego w sobie, bojącego się ludzi. Przełamanie jest ogromne i trzeba naprawdę dobrze poukładać sobie to wszystko w głowie. Wiedzieć, co należy wyłączać na dany czas, a co mieć i do czego wracać.

W Cabarecie wcielasz się w Mistrza Ceremonii. Właściwie to w bohatera, który organizuję cały spektakl, a także dba o publiczność, aby ta cały czas dobrze się bawiła. Jak wiele zależało od twojej roli?
Chociaż nie jestem głównym bohaterem to do mnie należy trzymanie ram spektaklu, całej jego fabuły. Jestem narratorem i komentatorem w jednym. Natomiast, należy pamiętać, że pierwszoplanowe postacie, to Sally Bowles (przyp. red. Anna Gorajska) i Cliff Bradshaw (przyp. red. Mateusz Weber). I to ich historia jest tą główną, którą ja, jako Mistrz Ceremonii obserwuje i kreuje, jednocześnie zarażając ich swoim demonicznym charakterem. Zresztą patrząc na postawę Sally, już od samego początku można dopatrzyć się, że jest ona zatruta tą próżnością, życiem bez zmartwień, niezwracaniem uwagi na to, co się dzieje na świecie. Natomiast czystą duszą, którą w ten świat destrukcji zaprasza Mistrz, oprócz oczywiście widza, jest Cliff. I poprzez niego pokazuje jak zło potrafi uśpić czujność, wciągnąć w zasadzkę, a na końcu tryumfować.

Twój bohater jest przesiąknięty złem i próżno w nim szukać jakiś dobrych cech.
Zgadza się, bo oprócz zachłanności, chciwości i wielu pożądań w jego głowie nie znajdziesz nic. On ma pustkę za oczami. To jest taka wydmuszka. Manekin, przez którego przemawia zło. Słuchając jednak Mistrza Ceremonii nie wiadomo czy on mówi prawdę czy tylko ironizuję. Doskonałym tego przykładem jest piosenka, w której występuje małpa. Wtedy mamy mieszankę prześmiewczości i powagi. Publiczność śmieją się słuchając jej, bo przedstawiona jest w takim lekkim balladowym tonie, a ona przecież jest straszna. Dotyka Żydów, którzy w tym okresie, początkach nazizmu, traktowani byli gorzej niż zwierzęta. A Mistrz śpiewa, że to jest przecież małpa, więc w niej można się zakochać, w Żydówce już nie. Utwór jest jednak nastawiony na łamanie schematów. Jest niejednoznaczny i tak naprawdę nie wiadomo jak go odczytywać. To zupełnie inaczej niż w piosence Two Ladies, kiedy patrząc na twarze widzów wiesz, co myślą i jak do prezentowanego tematu podchodzą. Nie należy jednak zapominać, że każda z tych piosenek ma jakiś grzech w sobie czy to pożądanie seksualne czy chciwość, a Mistrz Ceremonii ma szatańską moc zaszczepiania tego zła w ludziach.

Bardzo często w spektaklu są takie momenty, kiedy twoja postać gdzieś się pojawia, przechadza po scenie niezauważona, podpatruje, co dzieje się u bohaterów.
Bo to jest sprytny zabieg reżyserski polegający na tym, że Mistrz Ceremonii wciąż ma nad wszystkimi wydarzeniami władze, że to zło, które roztacza cały czas jest. Już od pierwszego utworu Willkommen wiadomo, że Mistrzowi Ceremonii uda uśpić się czujność zarówno bohaterów, jak i widza. Wystarczy popatrzeć na postać Sally, która mimo tego, że jest zepsuta, to ciągle szarpie się pomiędzy tymi dwoma światami. Mistrz jednak nie pozwala jej opuścić tego miejsca zła i próżności. Ostatecznie Sally przegrywa, co jest na plus dla mojego bohatera.
Mistrz Ceremonii od początku chce pokazać publiczności, jak jest słaba i jak łatwo omamić ją wizją radości i szczęścia. Tą zabawą, erotyzmem i pieniędzmi. Wszyscy się przy tym dobrze bawią, jednocześnie zapominając o całym kontekście, jaki dzieje się na zewnątrz. Zresztą zauważ, że nazwany on jest Mistrzem Ceremonii, a taka ceremonia kojarzy się zazwyczaj z pogrzebem. Ze śmiercią. I gdybym tak w dwóch słowach miał określić jego funkcję na cały spektakl to odniósłbym się do motywu danse macabre.

Na ile kreując swoją postać skupiłeś się na naśladowaniu filmu czy musicalu Cabaret, a na ile próbowałeś stworzyć coś nowego?
Udało mi się obejrzeć wszystkie wersje, jakie były możliwe. Natomiast, nie wzorowałem się na żadnej z tych ról. Wiem, że każdy spodziewa się, że tak właśnie będzie, a na scenie uda się zobaczyć kalkę z filmu, ale ja stanowczo takiemu przeświadczeniu mówię nie. Po pierwsze, to mam inną osobowość i próba podszycia pod daną rolę nie jest możliwa. Po drugie aktorzy, którzy wykreowali swojego Mistrza Ceremonii zagrali naprawdę wielkie rolę, więc chylę przed nimi czoło i tym bardziej jest dla mnie niedorzecznością naśladowanie ich. A po trzecie, nie ma sensu odtwarzać tego, co już było. Dla mnie jest to w ogóle nieatrakcyjne, w tym nie ma żadnej mojej pracy, nie ma niczego ciekawego. Natomiast inną kwestią są cytaty, czy to tekstowe, ruchowe, dźwiękowe, które są mieszanką z różnych wersji Cabaretu. Pojawienie się ich w spektaklu jest takim oczkiem puszczonym w kierunku widza. Bo każdy, kto zna, którąkolwiek z wersji dopatrzy się pewnych kontekstów. Pozna motywy, które przeszły do sztuki.

Ucieszyłeś się, że to właśnie ty zagrasz Mistrza Ceremonii?
Bardzo, bo rzadko dostaje się taką propozycję. A to jest na tyle charakterystyczna i mocna rzecz, że jest na czym popracować, pokombinować. I nie myśl, że to jest tak, że skończyłem już swoją postać, bo za każdym razem kiedy wychodzę na scenę jestem inny. Co wynika z tego, że coś sobie podpatrzę czy zaobserwuję w mojej codzienności i później włożę to do spektaklu. Mój bohater ciągle się rozwija, a co za tym idzie, spektakl również żyje. Ciągle odkrywa się w nim nowe rzeczy. Zawsze jest te kilka procent niepewności, bo nie wiesz, co się wydarzy. I w tych kilku procentach właśnie, zdarzają się zazwyczaj najfajniejsze rzeczy. I nie mówię tutaj o robieniu wbrew scenariusza, tylko pewnych przypadkach i niuansach, które się pojawiają.

Chyba dobrze się bawiłeś grając tę rolę?
Oczywiście, że tak i mam nadzieje, że to widać. Teraz w kreowaniu mojej postać mam etap eksperymentu i tego, co można jeszcze w niej zmienić, zrobić lepiej. Natomiast zabawa jest cały czas, tylko, że wchodząc na scenę muszę to zamienić w konkretne tematy.

Teraz będzie cytat, a właściwie przytoczenie twoich słów, które powiedziałeś w jednym z wywiadów: Nie umiem tańczyć […] ale próbuję – to był żart czy czysta kokieteria z twojej strony? Bo patrząc na to, co robisz w Cabarecie, te słowa wydają się kłamstwem.
Umiem trochę tańczyć, nie mówię, że nie. A w tej wypowiedzi chodziło mi bardziej o to, że nie tańczę profesjonalnie. Nie chodziłem na żaden kurs salsy czy rumby, a to, że jestem plastyczny pomaga mi w nauce różnych tanecznych ruchów, które potem z łatwością wykonuję.

To jak wytłumaczysz się ze swojej metryki, gdzie zostało napisane, że znasz podstawy baletu, tańca współczesnego i towarzyskiego?
Podstawy umiem, ale, jak już powiedziałem, nie jestem profesjonalnym tancerzem, bo też jakoś specjalnie mnie to nie pociąga. Miałem w szkole zajęcia taneczne, więc bazę znam. Natomiast, jeśli chodzi o jakieś zadania ze stylistyki ruchowej to jak najbardziej jestem za. Interesują mnie szczególnie takie zadania aktorskie, gdzie trzeba zmienić całą motorykę ciała. Co na przykład stało się w Dziwnym przypadku… gdzie musiałem zagrać osobę chorą na autyzm. Już sam sposób patrzenia czy wyraz twarzy jest inny.
Nie ukrywam, że strasznie inspiruje mnie jak aktorzy dostają takie role jak na przykład David Cumberbatch, który gra smoka, albo postacie fantastyczne, jak kot z Alicji w krainie czarów, bo te stworzenia nie do końca występujące w przyrodzie trzeba stworzyć je od początku do końca. Gdybyś mnie teraz zapytała, jaki jest mój cel, to odpowiedziałbym, że właśnie z taką formą chciałbym się zmierzyć. Ale abstrahując już od tego, lubię także takie role, z którymi nie wiadomo, co do końca zrobić. Takim idealnym przykładem jest Wacław z Zemsty Aleksandra Fredry. Bo jak dostajesz Papkina to już na wstępie masz jakąś jego wizję, a jak dostajesz Wacława to masz tylko kontur, który nie wiadomo jak pomalować. Ta rola jest mało charakterystyczna czy ciekawa. I kiedy przychodzi ci to zagrać stajesz przed dużym wyzwaniem jak ją wykreować, żeby była wiarygodna, a nie papierowa. Zadanie nie jest do końca łatwe, ale daje duże pole aktorowi to stworzenia czegoś oryginalnego.

Poza tym, że jesteś aktorem, można o tobie powiedzieć, muzyk? Piosenkarz? Wokalista?
Sam nie wiem, podśpiewuję (śmiech).

Jak to się stało, że zasiliłeś szeregi Robodromu?
Dostałem zaproszenie od mojego kolegi, Tomka Robaczewskiego, który zajmuje się dubbingiem. I, trochę go pochwalę, bo uważam, że jest jednym z najzdolniejszych tekściarzy w Polsce. To on mnie zaprosił do zespołu, co wynikło także z mojej współpracy ze Studiem Accantus, które prowadzi. A, że muzyka zespołu była bliska mojemu poczuciu estetyki, zgodziłem się. Uważam to za świetną zabawę muzyczno-literacką. Zresztą jest duże zapotrzebowanie na tego typu zespoły. Słuchają nas ludzie na różnych szczeblach wiekowych, a to jest naprawdę miłe.

Bycie częścią Robodrom, wiąże się gdzieś z twoim marzeniem z dzieciństwa, że chciałeś  śpiewać w jakimś zespole?
Zaskoczę Cię, ale nie. Nigdy nie marzyło mi się śpiewanie w jakimś boysbandzie, ale już zagranie w filmie tak. Zdecydowanie wystarcza mi, nasyca mnie, zespół Robodrom ze swoimi pomysłami i tekstami. A także to, co robię dla Studia Accantus.

A czy piosenki, które robicie wraz ze Studiem Accantus można gdzieś usłyszeć poza Internetem?
Tak, organizowane są koncerty biletowane i wtedy można posłuchać tej muzyki. Akurat udało się trafić w niszę, bo każdy lubi piosenki Disney’a i chętnie ich słucha. To przecież one kojarzą się z dzieciństwem. Także, przy najbliższej okazji zapraszam na koncert.
/fot. archiwum prywatne/

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE