Pięć ostatnich lat, reż, Wojciech Kępczyński

13:20

Na niewielkiej przestrzeni Novej Sceny Teatru Muzycznego Roma, Wojciech Kępczyński wystawił jednoaktową historię o miłości. Pięć ostatnich lat bez wątpienia jest mieszanką muzycznych stylów, dobrze opracowanych i przygotowanych utworów, a w końcu wokalnym fenomenem. Kiedy jednak przyjdzie bliżej zapoznać się z całością musicalu, to okaże się, że nie wszystko jest takim sukcesem jak się spodziewano

/fot. materiały prasowe/

Próżno doszukiwać się w musicalu tym wielkiej historii o miłości zakończonej happy endem. Jakiegoś promyka nadziei na to, że uczucia mogą być wieczne. Bo już na samym początku wszystkie te teorie zostają brutalnie przekreślone, otoczone aurą smutku, a w zakończeniu zwieńczone (dodatkowo) bolesnym rozstaniem. Związek, który trwać miał wiecznie, zostaje pozostawiony na niełaskę szarości życia codziennego. Wspólne losy bohaterów zamykające się w pięciu latach znikają bezpowrotnie. Ale lata te, które spędzili razem, to nie tylko droga przez mękę, ale też chwile uniesień, szczęścia przepełnionego obecnością tej drugiej połówki. Lecz, jak już zostało powiedziane, nic nie trwa wiecznie, i te emocje również muszą ulecieć. Minie tak zwany miesiąc miodowy i powróci normalność życia, a wraz z nią zacznie psuć się związek uchodzący za najdoskonalszy. I chociaż podjęto próby wyjścia z opresji, to mimo wszystko, Cathy (Natalia Krakowiak) i Jamie (Łukasz Zagrobelny) rozstają się wkraczając na własną drogą. Tym razem już osobno.

Aspirująca aktorka i młody powieściopisarz, oboje z marzeniami i perspektywami na przyszłości. Miłość dopada ich w najmniej spodziewanym momencie, być może wcale jej nie chcieli, jednak zakochują się w sobie i postanawiają pójść razem przez życie. Kiedy jednak na drodze do szczęścia stają marzenia wszystko zaczyna biec innym torem. Ich pięcioletni związek kończy się krótkim listem zostawionym na stoliku. Leżąca obok niego obrączka zmusza do powrotu w przeszłości, analizy całego związku, win własnych i cudzych, a także rozważań nad tym, co mogło pójść nie tak. Jako pierwsza swoją opowieść zaczyna snuć Cathy, a zaraz w ślad za nią podąża Jamie. Pośród wielu utworów wykonywanych przez bohaterów dopatrzymy się historii ich krótkotrwałego związku i nie pozostanie dla nas tajemnicą, po czyjej stronie leży wina. 

Śpiewane przez Natalię Krakowiak i Łukasza Zagrobelnego utwory nastrajają widza na odbiór odpowiednich emocji. Czasem są one bardziej dotkliwe, czasem bardziej śmieszne. Nigdy jednak nie wychodzą poza wyznaczone ramy, są dobrane i zaśpiewane tak jak tego oczekujemy. To też sprawia, że od artystów występujących na scenie nie sposób oderwać wzorku. Zazwyczaj bywa to ogromną pochwałą, w tym jednak wypadku działa na ich niekorzyść. Bo choć wokal jest świetny, gra aktorska… nijaka? Nieporywająca? Właściwie to ciężko ją określić, bo tak jakby, nie było jej tutaj wcale. To jednak nie pozwala zepsuć całego wrażenia, jakie niesie ze sobą spektakl, bo Wojciech Kępczyński, reżyser i dyrektor Romy, zadbał nie tylko o dobrze śpiewających wokalistów, ale również orkiestrę, bez której widowisko niemiałoby prawa bytu. A tak przy dźwiękach odpowiednich instrumentów i pod czujnym okiem Jakuba Lubowicza (dyrygenta) musical trwał i podobał się widowni.

Choć wielbicielem tego typu spektakli jestem ogromnym, po tej sztuce czuję pewien niedosyt. Brakowało jakiejś „siły wyższej”, która dodałaby temu widowisku ekspresji. Może zmieniła scenografię? Bo i ta, na pierwszy rzut oka idealna dla jednoaktowej historii, zostaje spłycona przez projekcje na niej wyświetlane. Sztucznie wykreowany bar czy wnętrze samolotu, psuły efekt opowieści dwójki zakochanych. W kostiumach i scenicznych rekwizytach też nie dopatrzyłam się niczego zachwycającego. I pewnie uczucie zawodu byłoby ogromne, gdyby nie dobry wokal i świetnie grająca orkiestra.

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE