- [...] ludzie najbardziej boją się kompromitacji, dlatego milczą. Wywiad z Jolantą Janiczak

14:41

Spektakl Każdy dostanie to, w co wierzy w reżyserii Wiktora Rubina, do którego tekst przygotowała Jolanta Janiczak, okazał się niemałym zaskoczeniem. Wreszcie na teatralnych deskach pojawiło się coś nieprzewidywalnego, niełatwego do sklasyfikowania i zupełnie innego. O swojej pracy nad sztuką, teatralnych zmaganiach oraz artystycznym i indywidualnym świecie opowie sama autorka

/fot. archiwum prywatne/

Agnieszka Kobroń: Jak to się stało, że zainteresowałaś się teatrem? Pytam dlatego, że na terenach, z których pochodzimy ta dziedzina kultury nie jest bardzo popularna, a nawet można powiedzieć, że w ogóle nie istnieje.
Jolanta Janiczak: Moim pierwszym marzeniem artystycznym nie był teatr, najpierw chciałam grać w amerykańskich filmach. Jak miałam siedem lat zobaczyłam pilotowy odcinek Twin Peaks i już wtedy wiedziałam, że to mój świat. Kilka lat później kupiłam wszystkie dostępne filmy Lyncha, jeszcze wtedy były sklepy z kasetami video, a czego nie mogłam znaleźć w Polsce tata przysyłał mi ze Stanów. W podstawówce cały czas oglądałam filmy, pisałam zaszyfrowane opowiadania, marzyłam o różnych bezgranicznych przygodach. Utożsamiałam się z postaciami granymi przez Winonę Ryder, Alicję Silversone, Izabelle Adjani i z Audrey Horne z Twin Peaks.

Ostatecznie jednak wybrałaś inną drogę.
Poszłam do liceum aktorskiego i do Lart’Studio, tam się bardziej zainteresowałam teatrem, ale nigdy nie byłam jego specjalnie fanką. Zdawałam do PWST trzy razy, bezskutecznie. Skończyłam psychologię na Uniwersytecie Jagiellońskim. Na drugim roku zaczęłam pracować z Wiktorem Rubinem, z którym pracuje do dziś. Robiłam adaptację między innymi Lalki Prusa, Cząstek elementarnych M. Houellebecqa. Pracowałam, jako dramaturg przy wszystkich spektaklach Wiktora.

To kiedy przyszedł ten moment, że postanowiłaś pisać teksty dla teatru?
Właściwie to adaptacje, które pisałam były już dość autorskie, wcześniej napisałam scenariusz filmowy do szuflady. Pisanie gdzieś zawsze ze mną było.
Pierwszy tekst na scenę James Bond, świnie nie widzą gwiazd napisałam pięć lat temu dla teatru w Wałbrzychu w sezonie „Znamy, znamy”, którego autorem był ówczesny dyrektor Sebastian Majewski. Gdyby nie Sebastian nie wiem czy sama bym wpadła na pomysł żeby pisać dla teatru.

Nie miałaś chwili zawahania? Nie bałaś się, że nie podołasz?
Na szczęście miałam tylko półtorej miesiąca na napisanie tego tekstu i nie było czasu, żeby analizować swoje niepokoje i zawahania. Z powodu presji czasu, od razu musiałam przestać się kontrolować i zaczęłam pisać swoim językiem, bez autocenzury, bez porównywania się. To było bardzo wyzwalające doświadczenie, takie dzikie, nocne pisanie i setki papierosów. Późniejsze teksty Joanna Szalona, Ofelia, Caryca Katarzyna czy Sprawa Gorgonowej pisałam już znacznie dłużej, czasem potwornie się męcząc, ale od czterech lat nie palę. Pisanie bardzo mnie zdyscyplinowało, ale też odizolowało od świata. Teraz najwięcej czasu spędzam sama w pokoju i często, nawet miesiącami, wcale nie chcę mi się z niego wychodzić, zwłaszcza jak wejdę mocno w ciężki, wymagający temat.

Czyli marzenia o aktorstwie przeminęły już bezpowrotnie?
Chciałabym czasem uciec z tego pokoju do amerykańskiego serialu jak na przykład Detektyw. Ale nie wiem na ile to taka gra ze sobą, a na ile serio.

Jak zapatrujesz się na to, albo raczej, czy masz jakieś własne wnioski na temat tego, że ciebie wraz z Wiktorem Rubinem okrzyknięto w Polsce jednym z najważniejszych duetów teatralnych?
Nigdy się nad tym nie zastanawiałam. Za każdym razem, kiedy przystępuje do pracy, zapominam o tym, co było wcześniej, o spektaklach, tekstach, nagrodach. Zaczynam od nowa i to jest naprawdę wyczerpujące. Ale to chyba jedyny sposób żeby się nie znudzić sobą, pracą i teatrem. Nie chcę znać żadnych patentów na robienie sprawnych spektakli.

Co w takim razie było impulsem do napisania tekstu sztuki Każdy dostanie to, w co wierzy?
Ten pomysł przyszedł mi do głowy jakieś siedem lat temu, kiedy po raz trzeci czytałam Mistrza i Małgorzatę Bułhakowa i okazało się, że ta książka nadal na mnie działa, przynajmniej do połowy. Uwielbiam psikusy, absurdy, wprawiające w osłupienie sytuacje. W książce jest taka scena w Teatrze Variete, do którego przybywa Woland ze swoją świtą i tłumaczy, że chcę poznać mieszkańców Moskwy, a publiczność teatru wydaje mu się najbardziej reprezentatywna. Pomyślałam, że można zrobić takie zdarzenie teatralne, żeby jego aktorami stali się widzowie, żeby mieli szansę przejąć spektakl od aktorów i popchnąć go w nieprzewidywanym kierunku. No i od razu pojawił się pomysł, że grupa Wolanda musi iść w miasto, odwiedzić różne instytucje, centra handlowe, banki, nawet mieszkania, żeby poznać ludzi w stolicy, ale też żeby spróbować ich troszkę wytrącić z codziennych mechanizmów postrzegania, czucia. Oczywiście, na tyle na ile pozwalają narzędzia artystyczne, i umiejętność ominięcia zakazów prawnych, kiedy będzie trzeba.

Na miejsce premiery wybraliście Teatr Powszechny w Warszawie. Czemu akurat stolica?
Ponieważ w książce Woland i jego świta również przyjeżdżają do stolicy, zresztą wydaje się ona najbardziej reprezentatywna. Są tu najważniejsze instytucje rządowe, ambasady. To w Warszawie przeważnie odbywają się manifestacje, protesty, najbardziej widoczne są święta państwowe, no i jest najwięcej ludzi. Jest to też najbardziej zróżnicowane miasto. Prawdopodobnie gdyby ten projekt nie trwał dwa miesiące, a pół roku to byśmy się pozwolili sobie na znacznie więcej i materiał filmowy był by obszerniejszy.

Jeszcze przed rozmową powiedziałaś, że dużo rzeczy, które nagrywaliście nie mogły wejść do spektaklu. Co to między innymi było?
W spektaklu używamy bardzo dużo projekcji filmowych i ze względów prawnych z części musieliśmy zrezygnować. W pierwszym wideo, gdzie chcemy wynająć tłum jedna kobieta mówi, że nie chcę być tłumem, że za poprzedniego ustroju tylko on się liczył, dane i statystyki, że nie było człowieka. I ta wypowiedź na początek spektaklu, który jednak posługuje się głosowaniem i ankietą, byłaby bardzo ciekawym zderzenie, niestety pani się nie zgodziła na użycie wizerunku. Z kolei inna kobieta mówiła o braku zaufania, że nie należy ufać ludziom, bo to spowoduje większą przestępczość. Miała bardzo długą wypowiedź afirmującą brak zaufania i ona też się nie zgodziła na użycie wizerunku. Mieliśmy też w planie telefonowanie do dyrektorów różnych instytucji, że niby z polecenia rządowego, ale i tak nie moglibyśmy tego materiału użyć bez ich zgody.

Ze względu na specyfikę tekstu, zastanawia mnie bardzo, jak współpracowało się z aktorami podczas tworzenia spektaklu?
Bardzo dobrze, oni są elastyczni, i lubią sytuacje otwarte, co w takiej formie pracy było konieczne. Tekst na podstawie, którego powstał spektakl nigdy nie będzie dopięty na sto procent, dużo zależy od tego, jak przebiegnie spotkanie z widzem. Aktorzy muszą wchodzić w to, co się dzieje tu i teraz, bo bywa, że sytuacja, która się wydarza, między aktorem a widzem, trwa nawet pół godziny. Jeden z widzów podczas spektaklu wziął kąpiel w wannie Wolanda, która stoi na środku okrągłego stołu. Potem do końca spektaklu siedział w mokrych spodniach, bo nie mieliśmy żadnego ubrania na zmianę. Innym razem jakiś pan przez cały spektakl szukał miejsca żeby skrytykować obecny rząd, ale mówił wyłącznie aluzjami. Aktorzy muszą wtedy szybko podjąć grę z tematami proponowanymi przez widzów, może to prowadzić do nieoczekiwanych sytuacji, burd na przykład. Czasami bywa prościej, bo publiczność jest otwarta i chce wziąć udział w spektaklu, walczyć o miejsce dla siebie, o swoje pięć minut wolności. Czasem pojawia się jakiś taki wyzwalający impuls od jednego widza, który porywa wszystkich, innym zaś razem jest wręcz odwrotnie widzowie siedzą zamknięci w swoich światach.

Widziałam spektakl już kilka przedstawień po premierze i u mnie wyglądało to tak, że widzowie całkowicie poszli za aktorami. Publiczność wychodziła z widowni po czym wracała, domagała się papierosów czy napoi, żywo dyskutowała. Na cały stół były tylko dwie osoby, które chyba nie taki teatr chciały oglądać. Ale cała reszta publiczności weszła w ten spektakl, jak komuś nie spodobało się głosowanie to krzyczał, że chce powtórki.
I to jest super, że widzowie sami chcą żeby spektakl był ich wydarzeniem, że jak coś im się nie spodoba to dopominają się o powtórzenie głosowania, albo ostentacyjnie nie głosują.

I mają też poczucie wolności, że właśnie w tym miejscu i w tym momencie mogą powiedzieć lub zrobić co chcą. Mieć na coś wpływ.
I mogą też zaprotestować. Jeśli widz nie chce czegoś oglądać to ma pełne prawo żeby wyjść. Staraliśmy się w tym spektaklu stworzyć dużą przestrzeń wolności, bez narzucania czegokolwiek. Oczywiście poruszanych jest tam wiele wątków i jeśli ktoś zechce to może któryś z nich poddać dyskusji.
Mimo tak otwartej formy spektaklu spotkaliśmy się z zarzutami, że jest za mało miejsca na widza, ale będę z tym polemizować, bo wydaje mi się, że jeśli widz chce wywalczyć dla siebie wolność i przestrzeń to w każdej chwili może to zrobić. Może przerwać, skrytykować. Zachęcamy do krytyki i podważania, do sporu. I to nie tylko z treścią, ale przede wszystkim z formą spektaklu. Jest tam naprawdę dużo miejsca. Mam wrażenie, że ludzie najbardziej boją się kompromitacji, dlatego milczą.

Także będę z tym polemizować, bo wolność jaką daliście publiczności pozwala im na odnalezienie jakiś swoich tematów, swoich miejsc na wypowiedź czy reakcję. Moim zdaniem brak tutaj jakichkolwiek ograniczeń.
Chcieliśmy przyjrzeć się polskiej demokracji, jak ona pracuje w codzienności, w ludziach, poprzez potok myśli, odwagę, obywatelską chęć wyrażenia własnego zdania i walki o swoją przestrzeń. Nas najbardziej interesuje to stwarzanie przez widza miejsca dla siebie. A to, że podczas tego spektaklu wypowiadają się w ten czy inny sposób, odnosząc się bezpośrednio do rządu i tego, co się dzieje w Polsce obecnie, pokazuje tylko, że spektakl w żaden sposób ich nie tłamsi. Mogą powiedzieć, co chcą, a ta teatralna rama pomaga wyartykułować się różnym głosom.

W jednej z takich projekcji pokazujecie Michała Czachora w drogerii, który używa perfum na różne części swojego ciała. Pod koniec tego nagrania pojawia się nawiązanie do mediów, do ich zakłamania. Na ten wątek publiczność zareagowała bardzo żywo, zaczęli przyklaskiwać w pełni się z tą wypowiedzią zgadzając.
Każdy spektakl to inna publiczność. Będziemy się temu przyglądać i na pewno rozwijać tę formę jeszcze przez długi czas. Zawsze po premierze dopiero zaczynamy pracować, robimy zmiany, uaktualniamy spektakle i w tym przypadku zapewne będzie tak samo. Przy następnym secie zobaczymy jak ten spektakl można jeszcze bardziej otworzyć na ludzi.

W jednej ze swoich wypowiedzi powiedziałaś, że nie wierzysz ani w teatr iluzyjny, ani w wygłaszanie ze sceny tez np. politycznych, to w jaki teatr wierzysz?
W taki, który jest otwarty na dialog, bierze problem i wierci go we wszystkie niewygodne strony, który cały czas wszystko poddaje wątpliwości zwłaszcza sposób, w jaki opowiada. W teatr, który cały czas rozważa i podważa porządki w jakich żyjemy i w jakich jest on wytwarzany. I w końcu, wierzę w teatr, który tworzy wydarzenia, nie mam jeszcze gotowego języka. Jest autokrytyczny, bo ja kompletnie nie wierzę w teatr krytyczny, który stawia się na zewnątrz podejmowanego zjawiska.


/fot. archiwum prywatne/

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE