Podopieczni, reż. Paweł Miśkiewicz

11:05

Prześladowani uchodźcy czy źli uchodźcy? Miliony opinii i zdań na ten temat. Nieustannie się mieszających i wzajemnie przeplatających. Trudno opowiedzieć się po którejś ze stron, a jeszcze trudniej po wpisaniu do jednej z grup uzasadnić swoje zdanie. Walka trwa, a wraz z nią utrwalają się stereotypy o niebezpieczeństwie ze strony imigrantów. Temat nie cichnie i w końcu znajduje swoje odbicie na scenie teatralnej, w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Mówiąc jasno i wyraźnie, że należy pozbyć się uprzedzeń i zawalczyć z ksenofobią

/fot. stary.pl/

Elfriede Jelinek nastawiona negatywnie w stronę władz i wydarzeń, jakie zadziały się w Austrii jesienią roku 2012, pisze tekst Podopiecznych. Podstawę dał jej protest Pakistańczyków, którzy zaczęli domagać się polepszenia warunków w obozie dla uchodźców w Traiskirchen pod Wiedniem. Piechotą ruszyli do stolicy i w jej centrum rozbili namioty, aby właśnie tam móc postarać się o godne warunki życia, szybko jednak zostali przepędzeni przez policje. Protest przenieśli, więc do wiedeńskiego kościoła Votivkirche, a następnie do klasztoru Serwitów. Choć ich działania z góry skazane były na niepowodzenie postanowili zawalczyć, pewni swoich racji, ale jedyne, co w zamian otrzymali to rygorystyczny nadzór policji, a wielu z nich natychmiastowo zostało deportowanych do swojego kraju. To sprawiło, że Austria się podzieliła. Pojawiły się osoby, które postanowiły stanąć w obronie imigrantów. Tak samo Noblistka nie pozostała bez wyrażenia swojego protestu wobec takiego traktowania ludzi. Dlatego też stworzony przez nią tekst burzy ten zmyślony przez media schemat każdego uchodźcy. Te napływające zewsząd stereotypy, negatywne myślenie. Jelinek staje w obronie drugiego człowieka.

Paweł Miśkiewicz wraz z Joanną Bednarczyk podążając tekstem autorki postanowili tak samo jak ona zawalczyć o dobre przekonania na temat uchodźców. Tworząc swoje dzieło w przestrzeni bez nazwy nadali mu wielowymiarowości. Nie było mowy wyłącznie o Austrii, a o całej Europie od wielu już lat toczącej bój z imigrantami. W przestrzeni, którą nazwać możemy Wszędzie zadziewały się rzeczy mające raz na zawsze zburzyć mit, który urósł wokół „obcego”, a przede wszystkim spróbować uświadomić, że osoby, które przed sobą widzimy to normalni ludzie, którzy czują i tak samo jak my walczą o przetrwanie, o życie, które im odebrano. I tak nieustannie, bo walka nie może, a raczej nie chce, ustać. Zaślepieni informacjami o złu, jakie niesie ze sobą fala uchodźców przestajemy myśleć o nich w innej kategorii niż o niebezpieczeństwie, które nas spotka. Spektakl dobitnie wskazuje na lęki, których obawiają się ludzie. I tak kolejno wyczytując: zabiorą miejsca pracy, zabiorą kobiety, zabiorą życie, zabiorą kraj, przywłaszczą nieswoją własność i rządzić zaczną swoimi prawami i swoją religią. Nie patrząc już, że ci ludzie potrzebują po prostu pomocy.

Krótka rozmowa dwóch imigrantów (Zbigniew W. Kaleta i Jan Peszek), którym udało się dopłynąć na bezpieczny ląd jest początkiem spektaklu Podopieczni. Przyjaciele rozmawiają o tym, co może ich spotkać w tej nieznanej krainie. Trochę wspominają przeszłe życie, trochę niepewnym wzrokiem patrzą w przyszłość. Nagle jeden z nich zauważa, że tam daleko, w morzu, jakaś kobieta potrzebuje pomocy. Już gotów jest wskoczyć do wody i uratować tonącą, kiedy drugi z przybyłych, powstrzymuje go. Początkowo tłumaczy się tym, że nie potrafi pływać, lecz kiedy we dwójkę zastanawiają się, co zrobić dalej okazuje się, że tak naprawdę to nie mogą pomóc tej kobiecie, ponieważ są imigrantami. Nie mają przecież żadnych dokumentów, co zrobią, jeśli ktoś zapyta kim są? A jeśli kobieta, która się topi również jest uchodźcą to wszystkich wsadzą do więzienia? Takie rozważania dalekie od rzeczywistości stają na pograniczu tego, z czym człowiek styka się każdego dnia. Pomóc czy nie pomóc? W tym wypadku wydaje się to groteskowe, bo rozmawia dwóch imigrantów, którzy w nowym kraju nie mają tak naprawdę nic do powiedzenia. Lecz czy na pewno mowa tutaj o imigrantach? Ukazany schemat wydaje się mówić wprost o nich, lecz tak naprawdę dotyka bardziej obywateli kraju, do którego imigranci przybyli. Bo przecież to ci ludzie codziennie zadają sobie pytanie pomóc czy nie pomóc „innym”. Gdzie w końcu to drugie wygrywa, bo nie potrafią w „obcych” znaleźć człowieka, a zawierzając napływającym z mediów informacjom wprost wyrażają nienawiść w ich kierunku.

Początkowa wypowiedź imigrantów rozpoczyna całą serię prób „oczyszczenia” uchodźców z przypisanych im norm zachowań, sposobów bycia, stereotypów. Bohaterzy zażarcie walczą o odzyskanie dobrego imienia, próbują zbliżyć tak bardzo różnych, a jednak podobny do siebie ludzi, uświadomić. Podejmowanych działań jest wiele, aktorzy nieustannie przechodzą z jednych skrajności w drugie. A chaos, jaki tworzy się na scenie, staje się nowym porządkiem, który reżyser próbuje oswoić z widzem. Pokazać, że mimo wszystko w tym bałaganie świata współczesnego dostrzec można nadzieje na nowe lepsze porządki. Ten nieład wybrzmiewający ze sceny to tylko złudzenie tworzone na potrzeby pokazania losu uchodźców, bo tak naprawdę scenografia jest miejscem uporządkowanym, aczkolwiek ciemnym i mrocznym. Ma odzwierciedlać stan duszy i umysłu panujący pomiędzy „my” i „oni”. Nie wiadomo jak się po niej poruszać, żeby nie wpaść do wody, która jest mętna i brudna. Nie wiadomo, co zrobić, aby móc oswoić się z tą przestrzenią. Lecz po tych nieznanych miejscach muszą poruszać się „oni” – uchodźcy, nie mają innego wyboru. Nikogo nie obchodzi, że nie czując się pewnie w nieznanej krainie muszą stawiać pewne kroki, aby uchronić się przed niebezpieczeństwem taki gotują im inni ludzie. Ich los zależy od tego jak się poruszą, dokąd zmierzą.

Bo skoro nic nie posiada, to nawet czas nie jest jego – pada ze sceny w kierunku widzów. A ja dodam jeszcze, że skoro nic nie posiada to pozbawiony człowieczeństwa nie powinien w ogóle mieć prawa bytu. I nie tylko takie słowa wyczytać można w spektaklu, bo jest ich dużo więcej i są bardziej dosłowne. Lecz walka o ich złagodzenie trwa. Nieustanna próba wyeliminowania ksenofobii wobec „obcego”, „innego”. Od strony aktorskiej jest to coś niesamowitego. Zwłaszcza, że wszyscy (bez wyjątku!) silnie wierząc w słuszność spektaklu próbują tę słuszność przekazać innym. Grają tak jak podpowiada im natura i jeśli nie będzie to za wiele to dodam, że grają tak jak podpowiada im serce. I nie raz, kiedy patrzyłam jak w niewyznaczonym przez nikogo rytmie poruszają się po scenie nie potrafiłam myśleć o niczym innym niż temat, który poruszają. I wielkie brawa dla nich, a także ukłony z mojej strony, bo to jak zagrali, i co zagrali, było niesamowite. Wzruszało, dawało do myślenia, dotykało najbardziej czułe punkty ludzkich uprzedzeń. A tego od jakiegoś czasu na scenie i w tym temacie brakuje.

/fot. Magda Hueckel/
Podopieczni
Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie
tekst: Elfriede Jelinek
przekład: Karolina Bikont
reżyseria i adaptacja: Paweł Miśkiewicz
dramaturgia i adaptacja: Joanna Bednarczyk
scenografia: Barbara Hanicka
muzyka: Rafał Mazur
światło: Marek Kozakiewicz
choreografia: Maćko Prusak
obsada: Iwona Budner, Aldona Grochal, Ewa Kaim, Urszula Kiebzak, Ewa Kolasińska, Katarzyna Krzanowska, Marta Nieradkiewicz, Jaśmina Polak, Marta Ścisłowicz, Bartosz Bielenia, Szymon Czacki, Roman Gancarczyk, Krzysztof Globisz, Zygmunt Józefczak, Zbigniew W. Kaleta, Patryk Kulik, Jan Peszek, Krzysztof Zawadzki, Paulina Owczarek (muzyka), Sebastian Mac (muzyka), Tomasz Chołoniewski (muzyka), Rafał Mazur (muzyka)

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE