Dogville, reż. Marek Kalita, Aleksandra Popławska

11:30

Marek Kalita i Aleksandra Popławska zainspirowani filmem Larsa von Triera Dogville postanawiają przenieść go na teatralne deski. Choć sam film miał dać wyłącznie pomysł na sztukę, stał się wiernym odbiciem ekranizacji tyle, że w skróconej wersji. I zamiast opowiadać o władzy w rękach ludzi, tym co dzieje się z nimi kiedy już ją otrzymują, został po prostu opowieścią o ludziach z małego miasteczka, którzy niosą pomoc. Ostatecznie zabrakło tego, o co duński reżyser mocno zabiegał…

/fot. Krzysztof Bieliński, fb.com/teatrsyrena/

...bo Dogville Larsa von Triera było smutną opowieść o małym miasteczku u podnóża Góry Skalistych w Stanach Zjednoczonych, przedstawiającą zmieniające się życie tamtejszej społeczności po przybyciu niespodziewanego gościa. Przedstawiającą również ich bezwzględność po otrzymaniu możliwości decydowania o życiu innej osoby. Dogville jest pierwszą częścią trylogii Land of Opportunities opowiadająca właśnie o Stanach Zjednoczonych. Choć reżyser nigdy nie dotarł do tego państwa (panicznie boi latać się samolotem) postanowił stworzyć film oparty wyłącznie na napływających z mediów informacjach i pokazać obraz, jaki one promują. Prace nad filmem nie były łatwe, zwłaszcza, że aktorzy grać musieli na specjalnie przygotowanej planszy, gdzie wyrysowane były poszczególne elementy miasta. Nie było prawdziwych domów, a jedynie linie wyznaczające przestrzenie, w których żyli poszczególni mieszkańcy. Widzowie wraz z aktorami musieli używać wyobraźni, aby stworzyć obraz biednego miasteczka. Specyfika miejsca pracy nad Dogville sprawiła, że przypominał on bardziej teatralną opowieść niż pełnometrażowy film. Można powiedzieć, że Lars von Trier zaserwował fanom swojej twórczości teatr telewizji. Teatr, który ciężko podrobić lub o którym ciężko opowiedzieć inaczej. Lecz Marek Kalita wraz z Aleksandrą Popławską zdecydowali się przenieść to dzieło na teatralne deski. Zadanie trudne do wykonania i rzec można, że praktycznie niewykonalne.

Główną bohaterką Dogville jest Grace, która uciekając przed „niebezpiecznymi ludźmi” trafia do tego biednego miasteczka. Jest przerażona, zziębnięta i wygłodzona. Taką poznaje ją Tom, który decyduje się wyciągnąć do kobiety pomocną dłoń i namówić miasteczko, aby dało jej szansę i pozwoliło zostać. Niechętnie, zgadzają się przyjąć nieznajomą dając jej dwa tygodnie na wzbudzenie ich sympatii. Grace następnego dnia rusza od domu do domu oferując swoją pomoc. I tak, zostaje przyjęta do prac niepotrzebnych, tylko po to, żeby mogła się czymś zająć. Szybko upływa wyznaczony przez mieszkańców termin, ale ostatecznie zgadzają się przyjąć kobietę do swojej społeczności. Początkowo niewinnie wykorzystują jej pomoc, z czasem czyniąc z niej niewolnicę, która musi być na każde ich zawołanie. Gwałcona, poniżana i wykorzystywana psychicznie Grace, ani słowem nie będzie uskarżać się na swoje cierpienie, tylko posłusznie oddawać w ręce mieszkańców Dogville i przyjmować cierpienie, jakie jej ofiarują.

Filmowa rola Nicole Kidman to nic innego jak pokaz jej ogromnego aktorskiego talentu. Pusty wzrok i bezemocjonalna postawa, przyzwalająca na zadawanie bólu, nie pozwala widzowi spokojnie patrzeć na jej los. Z jednej strony rozdziera widok krzywdy, z drugiej zaś pojawia się niezrozumienie dla tej uległości. Na myśl przywołując najróżniejsze obrazy tyranii, jaki ludzie potrafili gotować innym. Teatralna Grace, w tej roli Aleksandra Popławska, znacznie różni się od swojego pierwowzoru. Pewnym krokiem wkracza do miasteczka i wręcz rozkazującym tonem głosu prosi o pomoc. Jej widok nie przywołuje już na myśl filmową Grace, tylko pewną siebie kobietę z wyższych sfer, której to mieszkańcy powinni dziękować, że ona łaskawie zgodziła się u nich zostać. Takie zachowanie sprawia, że nie widzimy w niej ofiary, nie rozumiemy, dlaczego mieszkańcy zaczynają z czasem źle ją traktować, dlaczego ona przyjmuje taki los i w końcu, kim ona właściwie jest. Obraz jej prawdziwego „ja” jest mocno zamazany, trudno rozpoznać w niej Grace z Dogville – jeśli ktoś obejrzy spektakl przed zobaczeniem filmu, nie zrozumie jaką funkcję pełni ona w sztuce, a już na pewno nie popatrzy na ten spektakl inaczej niż na zwykłą opowieść o zagubionej dziewczynie, która trafia do jakiegoś miasteczka, gdzie jego mieszkańcy chcą jej pomóc. To będzie obraz wyłącznie o pozytywnym wydźwięku, cała prawdziwość tej sztuki straci przez to na znaczeniu. W roli głównego bohatera sprawdził się zaś Bartosz Porczyk, który grał przebiegłego pisarza, z jednej strony próbującego pomóc Grace, z drugie zaś marzącego o posiadaniu władzy nad innymi, czego szukał w odkrywaniu ich prawdziwych pragnień. Udając uduchowionego filozofa wpierał swoje idee mieszkańcom, którzy mimo wszystko nie lubiąc tych przemów podążali za jego głosem. Wierząc w wartość i prawdziwość jego słów. Lecz kiedy jego prawdziwa postawa zostaje zdemaskowana przez Grace, nie udaje już człowieka dobrego i tłamszonego przez lokalną społeczność, a postanawia zemścić się na niej okrutnie.

Zaraz obok obrazu Grace i Toma zarysowuje się kolejny – społeczności mieszkającej w Dogville. Warto zwrócić uwagę, że Marek Kalita i Aleksandra Popławska zdecydowali się zredukować liczbę mieszkańców i połączyć niektóre, ważniejsze funkcje bohaterów filmowych w poszczególnych rolach bohaterów sztuki. I tak, Ma Ginger oraz rodzina Hensonów staje się połączoną w jedność rodziną Very i Chucka. To oni mają jednocześnie sklep, robią szklanki, zajmują się uprawą roślin – każde z tych zadań ma ogromne znaczenie w dalszej akcji sztuki. Natomiast rola Bena, jedynej osoby, która wyjeżdża regularnie za miasteczko rozwożąc i sprzedając towar łączy się z rolą Billa, czyli mało inteligentnego przyjaciela głównego bohatera Toma. Ten wybór był bardzo trafiony, a Sebastian Stankiewicz sprawdził się w takiej mieszance charakterów. Cała zaś reszta, różnych reżyserskich kombinacji i uproszczeń, doprowadziła do tego, że spektakl stał się niezrozumiały. Pozbawiono go najważniejszych elementów, które prowadzić miały do ostatecznego rozwiązania losu Grace. Pozbawiono ten spektakl jego silnego wydźwięku mającego pokazać jak ludzie otrzymujący nad kimś władzę potrafią się zmienić. Jak z dobrych stają się tyranami marzącymi o zadawaniu bólu. W końcu, jak zło potrafi zwyciężać nad dobrem, a przegrani stawać się wygranymi i sami przejmować cechy swoich oprawców.

I choć można próbować patrzeć na spektakl w innych ramach niż filmowych, ostatecznie silne przesłanie Larsa von Triera wygrywa. Zresztą, trudno podejmować nawet takie próby, kiedy spektakl silnie przesiąka pomysłem duńskiego reżysera, a także czerpie inspiracje z dialogów jego bohaterów. W spektaklu również scenografia ogranicza się do wyrysowanych linii wyznaczających domy poszczególnych bohaterów oraz kilku rekwizytów. Przed widzem staje zadanie dopowiedzenia sobie tego, czego nie ma. Wykreowania własnych wyobrażeń domków w Dogville. I w momencie, kiedy kreatywność powinna wspinać się na wyżyny dając spektaklowi idealną przestrzeń do wykorzystania scenicznego, wszystko psuje się, zabijając pomysłowość widza. Trudno wyobrazić sobie, że te domki naprawdę istnieją, kiedy bohaterowie sztuki nie przestrzegają wyznaczonych linii. Spacerują po nich, biegają, jakby one w ogóle nie istniały, albo nie były istotne. Tutaj jednak to właśnie owe linie wyznaczać miały porządek miasteczka i rysować obraz żyjących w nich ludzi. Niestety, takie niedopracowanie psuje wszystko, a miasteczko przestaje w ogóle istnieć. I gdyby nie napis „Dogville” na wejściowej bramie nikt nie widziałby w tej scenografii tego, czym rzeczywiście winna ona być.

Decydując się na wystawienie spektaklu Kalita i Popławska z dużą pomocą Christiana Lollike (adaptacja) postawili (w ślad za Larsem von Trierem) na zaangażowanie aktorów w różnym wieku. I tak najmłodszy aktor ma siedem lat, najstarszy osiemdziesiąt cztery. Rozpiętość wiekowa dać miała prawdziwy obraz miasteczka, które istnieć może realnie. Poza tym, sam wiek bohaterów pokazywać miał, że bez względu na ilość lat, ból zadawać może każdy. Samo zaangażowanie Heleny Norowicz i Jerzego Nasierowskiego (pierwszy raz na scenie od szesnastu lat) dawało sztuce rozgłos. I uważam, że obsadzenie takich aktorów w roli Marthy i Narratora było strzałem w więcej niż dziesiątkę. Choć postać Norowicz nie była zbyt widoczna na scenie, często gasła przy innych bohaterach, to były momenty, że to ona wiodła prym w sztuce. Dużo bardziej widzialny i słyszalny był natomiast Nasierowski, który samym swoim głosem tchnął życie do sztuki. Ale na tym opowieść o smutnym miasteczku Dogville i jego dobrych, uczciwych mieszkańcach się kończy. Bez puenty, bez pokazania prawdy o żyjących tam ludziach i w końcu bez możliwości poddania, choć maleńkiej części sztuki pod dyskusję. A dyskutować było o czym, zwłaszcza, że ten spektakl opowiadał o złu jaki ofiarują ludzie i dzisiejszy świat.

/fot. Krzysztof Bieliński, fb.com/teatrsyrena/
Dogville
adaptacja: Christian Lollike
przekład: Jacek Kaduczak
autor: Lars von Trier
reżyseria: Marek Kalita, Aleksandra Popławska
współpraca scenograficzna: Joanna Kuś
kostiumy: Marta Ostrowicz
muzyka: Maciej Zakrzewski
światła: Katarzyna Łuszczyk 
video: Paweł Łukomski
projekcje: Maria Matylda Wojciechowska / Artur Wytrykus
producent: Monika Deptuła
obsada: Agnieszka Krukówna, Helena Norowicz, Aleksandra Popławska, Anna Smołowik, Przemysław Glapiński, Jerzy Nasierowski, Bartosz Porczyk, Piotr Siejka, Bogdan Słomiński, Sebastian Stankiewicz

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE