Opowiem ci coś... Wywiad z Mariuszem Kiljanem

12:18


W Zachęcie Narodowej Galerii Sztuki w Warszawie, jakiś czas temu, mogliśmy zobaczyć spektakl Orestes w reżyserii Michała Zadary. Jedną z głównych ról zagrał w nim Mariusz Kiljan. I to właśnie tam po raz kolejny mógł pochwalić się nie tylko talentem aktorskim, ale również wokalnym. - Nie przypuszczałem, że teksty będą śpiewane – opowiada, ale sądząc po jego zdolnościach taka konwencja jak najbardziej mu odpowiadała. A jak to było od początku z tym śpiewaniem i graniem w życiu Mariusza Kiljana? 

/fot. Oliwia Ziębińska/

Agnieszka Kobroń: Michał Zadara powiedział, że od dłuższego już czasu myślał o zrobieniu spektakl z Barbarą Wysocką, Bartoszem Porczykiem i z tobą. Wiedziałeś coś o tych planach?
Mariusz Kiljan: Po wystawieniu Dziadów we Wrocławiu, zadzwonił do mnie Michał. Mówił, że jest bardzo zajęty, ale ma świetny pomysł na wystawienie Orestesa w Zachęcie w Warszawie, i że koniecznie powinienem się zgodzić. Minęło osiem miesięcy zanim wróciliśmy do tej rozmowy.

Czyli jak się zgadzałeś, to nie miałeś pojęcia jak to wszystko będzie wyglądać?
Absolutnie. Nie przypuszczałem, że teksty będą śpiewane i grane na żywo przez aktorów, że grupowo będziemy tworzyć tekst dramatu, i że w spektaklu praktycznie nie będzie scenografii. Chyba jedynym pewnikiem było to, że w trójkę gramy wszystkie postacie, które występują w dramacie.

Ponoć siedzieliście nad kilkoma tłumaczeniami i interpretowali?
Michał stwierdził, że czytamy wszystkie tłumaczenia jakie powstały, wraz z dwoma anglojęzycznymi, i na tej podstawie tworzymy własny język sztuki. Wszystko po to, aby go uwspółcześnić, próbując jednocześnie uchwycić sens dramatu Eurypidesa. W myśl, co kilka głów to…

Wyobrażam sobie, że musieliście też kłócić się o dane fragmenty, co zostawić, a co wyrzucić.
Cały czas (śmiech), to były ogromne dyskusje. Oczywiście później, jeszcze kilka osób pomagało nam przy redagowaniu tekstu. Wszystko to dla stworzenia jednolitej całości scenariusza, który byłby gotowy do wystawienia całości sztuki. Kiedy skończyliśmy prace to same próby sceniczne były już dość szybkie. Byliśmy po prostu przesiąknięci tym tekstem. Szybciej się utożsamialiśmy z postaciami. Łatwiej przyswajaliśmy ich język.

Jeśli już mowa o specyfice tego spektaklu to samo miejsce premiery, Zachęta Narodowa Galeria Sztuki, i miejsce prób, były dość specyficzne. Jak to jest przygotowywać się do spektaklu w budynku po dawnej drukarni, a nie w teatrze?
Jak zobaczyłem, że gramy w garażu to od razu pomyślałem, że będziemy robić garage band i tak też się stało. Atmosfera bardzo nam sprzyjała, taki powrót do przeszłości i wspominanie młodzieńczych lat. Grupa osób nieumiejących grać zawodowo na instrumentach zebrała się, żeby robić muzykę (śmiech). Co prawda, jak każdy młody chłopak próbowałem swoich sił na gitarze akustycznej i na basie, i słynne cztery dźwięki: C, A, D, G znałem, ale to wszystko. Każdy z nas zabierał się za instrumenty, których w ogóle nie znał, więc to było dość duże wyzwanie.

A jak wyglądała sprawa kostiumów? Wszyscy gracie w jednej stylistyce, czarno-białej.
W tej kwestii też pojawił się dylemat. Stwarzając złożone postacie, kobiet i mężczyzn, starych i młodych, o różnorodnych charakterach, z każdą kolejną próbą coraz bardziej próbowaliśmy korzystać z uproszczeń kostiumowych. Ostatecznie, pojawił się więc pomysł, że trzymamy się jednej stylistyki, a resztę dogrywamy rekwizytami.

Uważam, że pomysł z kostiumami był naprawdę bardzo dobry, bo przede wszystkim te kostiumy były uniwersalne.
I oto chodziło, od samego początku. Głównym założeniem Michała było to, że widz ma czytać w postaciach tekst. Więc priorytetem stało się zagranie tego tekstu tak, aby jego wydźwięk dotarł do widza bez zbędnych nadużyć.

Wracając do twojej gry na gitarze, możemy powiedzieć, że to był twój debiut na scenie z tym instrumentem?
Trochę już na niej grałem w spektaklu Moniki Strzępki Courtney Love. Zaraz okaże się, że jestem bardziej doświadczonym muzykiem niż powiedziałem (śmiech), ale musze się przyznać, że gitarę mam w domu od zawsze, leży gdzieś na strychu, a od jedenastu już lat towarzyszy mi ona na scenie, jakby nie było. W moim teatralnym recitalu pastiszuję umiejętność posługiwania się gitarą. Zresztą, od zawsze czułem się wokalistą i przyznaję się do tego. Śpiewałem nawet w Jarocinie. Jak zdałem do szkoły teatralnej postanowiłem zakończyć tę początkującą karierę i zmienić swój wizerunek. Przestałem na przykład: śpiewać na długie lata i dopiero jakimś dziwnym zbiegiem okoliczności wystąpiłem na czwartym roku na Przeglądzie Piosenki Aktorskiej. Zdobycie Grand Prix sprawiło, że wróciłem do tej formy scenicznego przekazu i tak stoję jedną nogą w śpiewaniu, drugą w graniu.

A co sprawia ci większą radość?
Radość może nie, swobodniej czuje się śpiewając niż grając na scenie. Ze śpiewaniem, bowiem jest tak, albo to umiesz albo nie (śmiech). Nie możesz się tego tak po prostu nauczyć. Poza tym mój głos jest, tak słyszałem, stworzony do śpiewania, a nie do mówienia. Mam jakieś dykcyjne problemy od urodzenia, przez co jestem charakterystyczny na scenie i tak dalej, i tak dalej. Ale jeśli chodzi o mój głos to mogę przez to śpiewać, co mi się tylko podoba. Dzięki niemu, jestem oryginalny, czuję się swobodnie, a to pozwala mi na zabawę śpiewem na scenie (śmiech).

Ktoś, kto ci powiedział, że twój głos jest stworzony do śpiewania, a nie do mówienia, chyba cię nie komplementował?
Na scenie traktuje się aktorów, jako aktorów, nie jako piosenkarzy, czy śpiewaków. Dopiero niedawno, ale i tak dość późno, zrobiła się moda, że my aktorzy robimy wszystko i wszystko musimy umieć. Najlepiej jakbyśmy śpiewali, grali na gitarze, tańczyli i skakali do wody.

Mówi się, że jest bardzo mało aktorów umiejących grać i śpiewać jednocześnie, więc jesteś w gronie wyróżnionych.
Nie pozostaje mi nic innego jak przemilczeć tę uwagę (śmiech). Kiedyś bardzo mi to pomogło. W Pułapce Tadeusza Różewicza, którą reżyserował Jerzy Jarocki, jedną z postaci, Józka, zagrać miała osoba, która potrafi śpiewać. Ja początkowo miałem być w tej sztuce tylko pomocnikiem szewca i na scenie wypowiedzieć zaledwie dwa zdania, zbiegiem okoliczności reżyser odwrócił role. Podczas jednej z prób usłyszał jak w kulisach nuciłem jakąś piosenkę, wszedł na scenę i poprosił wszystkich o uwagę. Potem mnie zawołał i kazał zaśpiewać coś po niemiecku. Tak też zrobiłem i od razu dostałem rolę. To była moja pierwsza większa rola i to już na drugim roku studiów.

Co stało się z osobą, która jako pierwsza była obsadzona w roli Józka?
U Jerzego Jarockiego zawsze zaszczytem było grać, a nie kłócić się o role. Mnie się po prostu udało dlatego, że zaśpiewałem, gdyby nie to…

To dlaczego nie chciałeś śpiewać jak poszedłeś do szkoły? Dlaczego tak bardzo chciałeś się od tego odciąć?
To było spowodowane kilkoma historiami życiowymi… Najważniejszym powodem było chyba to, że chciałem spróbować czegoś innego. Zanim poszedłem do szkoły teatralnej śpiewałem bardzo dużo. Wygrywałem konkursy poezji śpiewanej, byłem m.in. na festiwalu Jarocinie czy Olsztynie. Kiedy udało mi się dostać do szkoły teatralnej to już trochę byłem tym śpiewaniem zmęczony. Większą dumę poczułem z faktu, że zdałem do szkoły, bo wreszcie mogłem uczyć się czegoś nowego, poznawać zagajniki aktorstwa (śmiech). Zresztą, już na pierwszym roku dotarło do mnie, że aktorstwo jest dla mnie ważniejsze i, że to jest ogromna praca, której trzeba się poświęcić. Wtedy postanowiłem, że będę wyłącznie aktorem. I cieszę się, że tak się stało, bo teraz po upływie lat wiem, że te dwie pasje mogę połączyć i daje mi to ogromną satysfakcję.

Powiedziałeś, że odcinałeś się od kilku historii w swoim życiu, więc śpiewanie miało być kolejną rzeczą, do której już nie wrócisz?
Opowiem ci coś. Jak byłem małym chłopcem to interesowałem się karate, a raczej sztukami walki, klasztorem Shaolin i różnymi innymi rzeczami, które dla innych wydają się śmieszne. Jak zacząłem się tym wszystkim głębiej zajmować, to w końcu dotarłem do tego, że mistrzem karate w Shaolin nie był ten, kto najlepiej potrafił skakać i bić się, tylko ten, który znalazł taką metodę walki, na tyle oryginalną, że nikt nie potrafił jej powtórzyć. Więc, jak już dostałem się do szkoły teatralnej, to chciałem zająć się jedną rzeczą i być w niej naprawdę dobrym. Sama przyznasz, że teraz to jest tak, że każdy chciałby umieć robić wszystko, przez co tak naprawdę nie umie niczego. Nie brakuje Ci tych wszystkich rzemieślników, którzy znają się na jednej rzeczy jak nikt inny? Osobiście, marzę o tym, żeby remont w moim mieszkaniu przeprowadzał dobry fachowiec, a o takiego naprawdę trudno.

Częściej jesteś kojarzony z tego, że grasz czy śpiewasz?
(śmiech) Różnie, to zależy czy powtarzane są odcinki jakiegoś serialu, czy nagminnie puszczany jest film, w którym zagrałem. Ale jeśli ktoś jest stałym bywalcem różnych koncertów, festiwali czy recitali to wtedy bardziej kojarzony jestem ze śpiewania. W swoim repertuarze obecnie mam dużo spektakli muzycznych i nie muzycznych, więc trudno tutaj jednoznacznie powiedzieć, kto z czego kojarzy mnie bardziej. Kiedyś otrzymałem nawet taką recenzję, że zagrałem naprawdę dobry spektakl, ale pięknie śpiewam. I teraz zastanawiam się, czy cały spektakl dobrze zagrałem czy dobrze zaśpiewałem w tym spektaklu, a może w jakimś innym (śmiech)? A może ogólnie pięknie śpiewam? I jak tu się do tego wszystkiego przyzwyczaić.

Spektakl Orestes po raz kolejny przyciągnął cię do Warszawy, nie myślisz zostać tutaj na dłużej?
Cały czas o tym myślę, ale jestem człowiekiem, który występuje w różnych miejscach i chyba lepiej będzie jak po prostu przestanę się nad tym zastanawiać. Teraz właśnie wróciłem z Torunia z festiwalu, na którym występowałem, śpiewałem, prowadziłem gale, a do Torunia przyjechałem z Mazur, wcześniej byłem w Poznaniu. Bycie w tym zawodzie to ciągłe bycie w ruchu. Ciągnie mnie do Warszawy, jako miejsca docelowego, ale jestem płochliwym chłopcem i czekam wciąż na propozycję, która dałaby mi tutaj możliwość zatrzymania w jednym miejscu. Jestem jak kot, który przywiązuje się do miejsca dosyć długo. My te biedne zwierzęta ciągle gdzieś ze sobą targamy i chcemy, żeby one od razu pokochały nas, i miejsce, a to tak nie działa. I ja niestety, właśnie takim kotem jestem. Chcąc być w Warszawie musiałbym mieć propozycję, która dałaby mi bezpieczeństwo i twardy grunt pod nogami.

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE