Rzecz, o tym jak wychodzić z jaskini. Wywiad z Pawłem Tomaszewskim

16:16

Jaskina w reżyserii Arka Tworusa to nie tylko spektakl opowiadający o relacji matki i syna, ale również (i przede wszystkim) opowieść o uczuciach dominujących w życiu każdego człowieka. W jednej z głównych ról zobaczyć można Pawła Tomaszewkiego, który całym sobą nieść będzie te trudne emocje. Jak sam mówi spektakl ten był dla niego na tyle ważny, że oddał się mu w sposób całkowity. – […] dzięki temu odkryłem wiele bolesnych faktów, ale też zmieniłem wiele poglądów na mój temat, na temat moich rodziców - mówi

/fot. Anna Tomczyńska/

Agnieszka Kobroń: Powiedziałeś, że w pracy nad spektaklem istotne są dwie rzeczy: dobry temat i dobry reżyser, który potrafi swojego widza złapać za serce. Jak było w przypadku spektaklu Jaskinia w reżyserii Arka Tworusa?
Paweł Tomaszewski: W przypadku Jaskini wszystkie te składowe zostały zawarte. Był dobry reżyser, bardzo trudny temat i świetna obsada. Mówię tutaj o składzie osób, który został wybrany, żeby przeprowadzić pewną konstelację. Matka i syn w dwóch odsłonach, dodatkowo jeszcze jeden syn, który zajmuje się wideo; kolejny, który jest muzykiem; następny, który robi scenografię i jeszcze jeden jako reżyser.

Mówisz o dwóch odsłonach syna co masz na myśli?
Bo na scenie jestem ja i Andrzej Szeremeta, gramy właściwie te samą postać, ale w różnych perspektywach czasu.

To jaka jest różnica pomiędzy tymi dwoma synami, oczywiście pomijając ich wiek?
Ze względu chociażby na literaturę, którą się posługuje każdy z nich. Pierwszy korzysta z fragmentów z baśni Andersena, czyli z literatury dziecięcej, drugi z Dostojewskiego Zapisków z podziemia.

Występując w pierwszej z ról, czyli w roli dziecka, z takiej też perspektywy patrzysz na matkę?
Trudno jest, żeby te role podzielić, ponieważ one się uzupełniają albo oświetlają z różnych stron. Wiadomo, że ja tam nie gram dziecka tylko przywołuję pamięć baśni Andersena, która jest taką przypowieścią o matce pragnącej z całych sił uchronić syna przed światem i nie dopuścić świata do niego. Chce to dziecko mieć wyłącznie dla siebie.

Z czego zatem wynika taka trudna relacja z matką?
To są bardzo złożone problemy, zagadnienia, sytuacje. Większość relacji – moim zdaniem – między rodzicami, a zwłaszcza synami a matkami jest bardzo trudna. Bardzo mało znam tych zdrowych relacji, takich gdzie zarówno matka i dziecko potrafią ze sobą rozmawiać, obcować. Ciężko jest też tak prosto odpowiedzieć na to pytanie, bo staraliśmy się korzystając z różnych źródeł tekstowych albo napisanych przez nas, albo uzyskanych w drodze takiej terapii grupowej rozważyć to na kilka sposobów.

Mówiłeś też, że bardzo dużo korzystaliście z własnych doświadczeń.
Każda z osób która brała udział w tym projekcie obiecała, że będzie mówić szczerze i otwarcie o własnych doświadczeniach. Zaufaliśmy sobie nawzajem. I przy takim szerszym rozpoznaniu sprawy okazało się, że nie jesteśmy sami z pewnymi problemami, że skoro ja coś mogę mieć to większość populacji też.

Łatwo było mówić ci o takich relacjach? Bo wyobrażam sobie, że to naprawdę musi być ciężkie doświadczenie.
Niełatwo było mi o tym opowiadać, ale czułem, że to ważny temat i jestem w odpowiednim miejscu, żeby o tym mówić, że mam potrzebę zbadania tej sprawy z perspektywy osoby, która jest wiele lat w żałoby po matce. Nie ma już tej możliwości, żeby z nią usiąść i porozmawiać. Zawsze jednak będziemy matką i synem i niezależnie od tego czy ta osoba żyje czy nie będziemy w pewnej relacji. I za pośrednictwem teatru i takiej psychoterapii, którą przechodziliśmy pracując nad sztuką, można było dojść do głęboko ukrytych treści i można było te treści wyjawić, usłyszeć je. Najważniejsze było, żeby do nich dotrzeć, a potem, żeby się odważyć powiedzieć je na głos. To są bardzo trudne, zwłaszcza, że na scenie musiały przybrać charakter nieco bardziej uniwersalny, żeby każdy znalazł tutaj coś dla siebie.

Można powiedzieć, że to koło relacji i doświadczeń gdzieś się zamykało.
A ja byłem w pułapce, mogłoby się wydawać. Dostałem od Ewy Błaszczyk przyzwolenie, żeby była takim moim „workiem treningowym”. I to ona stała się świadkiem moich terapii, różnych odkryć, których do końca może nie rozumieć, ponieważ nie wie o mnie wielu rzeczy, ale jest coś takiego jak wgląd w człowieka i intuicja. I nasze próby zaczęliśmy od takiego spotkania, który może jest banalny, ale w idealny sposób przedstawił moje z Ewą relacje w spektaklu. Patrzyliśmy sobie głęboko w oczy nie znając się nawzajem i na podstawie tego ćwiczenia ujawniły się w naszych oczach, mimice, wyrazie twarzy, pozycji ciała pewne uczucia. I na tym polegała cała dramaturgia.

Kiedy rozmawialiśmy wcześniej powiedziałeś, że rozchorowałeś się po tym spektaklu, dlaczego?
Chodziło mi zarówno o rozchorowanie fizyczne jak i psychiczne. Rozchorowałem się, bo oddałem się tamtym próbą w sposób całkowity i bardziej już bym nie mógł. I też dzięki temu odkryłem wiele bolesnych faktów, ale też zmieniłem wiele poglądów na mój temat, na temat moich rodziców. Zaktualizowałem poglądy i to jest taka ogromna zdobycz tej pracy. Bo czasami nie dość, że nie słyszysz swoich myśli to dźwigamy je i to jest nasz największy problem.

To dlaczego Jaskinia przez samą nazwę staje się wyobrażeniem kryjówki, a tutaj okazuje się, że z tej kryjówki jednak się wychodzi?
To jest po prostu metafora. Do jaskini można wchodzić i wychodzić, uciekać do niej, coś w niej przeczekać. Ale nikt nie powiedział, że to jest o chowaniu się ani o wychodzeniu. To jest zarówno o jednym jak i drugim. Teraz z perspektywy czasu myślę, że bardziej to jest o gigantycznie ciężkiej, aczkolwiek udanej próbie wyjścia z jaskini.

Czy kolejne wznowienia spektaklu będą podobnie na ciebie działać?
Nawet już jesteśmy po takim powrocie i kiedy mieliśmy tę próbę wznowieniową to zaczęliśmy się zastanawiać czy warto takową robić. Wiadomo, że trzeba wszystko sprawdzić, natomiast okazuje się, że te mechanizmy, które zostały uruchomione w bolesnych miejscach tak zostały w nich zakotwiczone, że one tam są. Ten spektakl nie jest rzeczą przygotowaną, bo gdyby rzeczywiście taki był to byłoby to nudne i banalne. Czasami po prostu warto zaufać temu, co my-aktorzy wiemy, jako ludzie, że wychodzimy na scenę naszczuci, mamy odsłonięte te miejsca gdzie boli i nie ma znaczenia co ja będę robić, ważne jest tylko to z czym ja wychodzę i co chcę przekazać. Dlatego kiedy wiem, że będę grał ten spektakl, to staram się tego dnia nic absorbującego nie robić, bo chce być gotowy na to, żeby móc ten proces przejść na oczach widzów.

/fot. Paweł Paprocki/

To teraz przechodząc do nieco innej sekwencji w tej sztucę, muszę ci powiedzieć, że masz bardzo dobry głos.
Bardzo ci dziękuję za ten komplement i w tym spektaklu to właśnie te dwa utwory, które wykonuję są przełomowe. Pierwszy jest na początku, kiedy śpiewam Oh you pretty things Davida Bowie, dzieło wybitnego artysty, którego kocham. A drugim piosenka, już na końcu, Do Ciebie mamo Violetty Villas. W sensie muzycznym jest dużo łatwiejsza, ale coś nie daje mi jej zaśpiewać. Coś chwyta za gardło i nie pozwala. Ale to jest bardziej zagadnienie psychologiczne niż muzyczne, i to jest właśnie sedno tego przedstawienia.
Na to przedstawienie nie przyciągnie nikogo nazwisko i cieszy mnie, że mamy widownie, bo to bardzo wiele znaczy. Ten spektakl może nie trafiać do bardzo dużej grupy osób, ale myślę, że jeśli ktoś jest otwarty na samego siebie to to przedstawienie może dać, że tak powiem siekierą po głowie.

To teraz możemy przejść do kolejnego spektaklu, w którym grasz, czyli Idioty w reżyserii Pawła Miśkiewicz. W naszej wcześniejszej rozmowie mówiłeś o tym, że na tę realizację czekałeś aż trzy lata. Skąd wynika taki długo okres?
Można tutaj mówić o wielu przyczynach, raz rozmowy dyrektora z reżyserem, dwa sytuacja polityczna odnośnie Rosji jaka w tamtym okresie panowała.
Mogę ci też powiedzieć, że ktoś nam powiedział, że plakat do Idioty jest gender. W ogóle tego nie rozumiem, bo mnie się bardzo podoba. Myślę jednak, że w obecnej sytuacji wszystko może budzić jakiś sprzeciw. Zobaczymy, co z tego wyjdzie, bo zapowiada się coś bardzo trudnego, długiego, ale wyjątkowego. Pierwsza część jest od początku do sceny u Nastazji Filipowny, gdzie wrzuca pieniądze do kominka. A druga jest już połączeniem różnych scen. Na pewno jest tak, że pierwsza część jest z zewnątrz, a druga od wewnątrz, czyli z punktu widzenia Myszkina, z jego głowy. Nie chcę tutaj dużo opowiadać o pomyśle, ale mogę tylko dodać, że całość ma charakter jakiś publicznych aktów.

A powinnam cię zapytać ile razy czytałeś Idiotę?
Czytałem z pięć razy pierwszą część, i półtorej tę drugą. A dlaczego tak mało? Bo ta dalsza część była dla mnie męką, poza fragmentami, które są wybitne. Sporo też czytałem o tym dziele. Mówi się, że jest najwybitniejszą powieścią Dostojewskiego i tym samym najbardziej nieudaną, że pomysł napisania takiego bohatera nie powiódł.

To teraz mi powiedz jak się zostaje księciem Myszkinem?
Dostałem tę rolę, bo reżyseruje ją Paweł Miśkiewicz, który zna mnie bardzo dobrze. Przez jakiś czas byłem aktorem w jego teatrze, kiedy był dyrektorem Teatru Dramatycznego. Potem zaprosił mnie do Krakowa, gdzie grałem Króla Leara, mieliśmy też robić Czerwone i czarne, ale to już nie wyszło, bo przestał być dyrektorem. Bardzo go cenię, bo dostarcza mi takiej przestrzeni twórczej, że czuję się w niej swobodnie. Znamy się wiele lat przy czym najpierw był moim nauczycielem, potem dyrektorem, potem reżyserem. Wiem, że zaprosił mnie do Idioty, bo chciał kogoś z zewnątrz teatru. Wiem, że przez tę pracę deleguje mnie w swoim imieniu do przeprowadzenia różnych zachowań, aktów, które są inne niż w Teatrze Narodowym panują. A mnie wolno to robić, bo jestem z zewnątrz, więc nie muszę przyjmować tego co już tam w teatrze jest.

A łatwo było Ci wejść do tego zespołu?
Jeśli przychodzisz razem z reżyserem i zostajesz posadzony na środku to nie musisz udowadniać niczego, bo ktoś mówi ten chłopak będzie grał tytułową rolę i koniec. Część ludzi znałem, część nie. Ta praca z takim reżyserem i takim zespołem jest bardzo przyjemna. I przynajmniej parę razy w tygodniu zdarza mi się pomyśleć, jak bardzo się cieszę, że pracuję w teatrze.

Czujesz, jakąś presję w związku z tym, że zagrasz główną rolę?
Nie, bo przedstawienie jest tak skonstruowane, że mimo tego, że jestem w centrum to mam najmniej tekstu. To paradoksalne, ale tak jest. Tutaj jest tak samo jak w Jaskini, tę rolę trzeba za każdym razem tworzyć na nowo. Powtórzenie czegoś nie jest gwarancją skuteczności, to jest naprawdę ciężka robota, ale czuję się wyróżniony i jest to dla mnie ogromna szansa. W tej pracy musiałem już na początku bagaż zdobytych umiejętności odłożyć na bok i znaleźć klucz do kolejnych drzwi. Do nowych środków, bo tego wymagał tekst, reżyser, sytuacja.

To tak na koniec muszę cię jeszcze zapytać o serial Artyści, bo z Moniką Strzępką i Pawłem Demirskim nie spotykasz się po raz pierwszy. Czym różni się ta praca w teatrze, a czym w serialu?
W zasadzie nie różni się niczym poza tym, że doszedł nowy aspekt, czyli kamera i przestrzeń planu filmowego.

Powiedziałeś też w naszej wcześniejszej rozmowie, że gdybyś nie pracował z nimi wcześniej to nie dałbyś rady.
Chodzi tutaj o język, frazę, układ słów z jakich korzysta Paweł. Ktoś kto nie zagrał w jakimś ich przedstawieniu może mieć trudności ze zrozumieniem tego. Bo chodzi oto, żeby bohaterowie mówili frazą, która daleka jest od potoczności. I warto zwrócić uwagę, że wiele elementów w tych tekstach Pawła nie występuje, ale one gdzieś tam są w sferze domysłów i trzeba to umieć wychwycić. Bo właśnie te elementy niosą najważniejszą treść.

To jak pracuje ci się z Moniką Strzępką i Pawłem Demirskim?
Doskonale i każdemu życzę takiej pracy. Monika jest bardzo mądrą i odważną reżyserką, ale jest też tyranem pracy. Może teraz już mniejszym niż kiedyś, bo wtedy była perfekcjonistką, a wiadomo, że w tym zawodzie trudno oto. Pamiętam, że przy naszym pierwszym spektaklu chciałem uciekać, bo Monika jest osobą, która po prostu nie odpuści. Ma być tak jak ona chce, i dopiero jeśli uda ci się powtórzyć to o czym mówi, to dopiero wtedy daje ci możliwość zaaktualizowania czegoś, zmienienia. Ale najpierw musi być dokładnie tak jak ona chce, bo ona zawsze ma racje. Naprawdę.

Na początku pewnie powątpiewałeś w tę rację?
Nie tyle powątpiewałem, co nie słyszałem tej frazy, która jest dość trudna. Ale w tej chwili to jest już moja fraza i nie dziwi mnie dobór słów przez Pawła. Ale to chodzi też o akcenty w zdaniu, dynamikę wypowiedzi. To jest rodzaj jakiegoś rock&rolla.

Kiedyś jak rozmawiałam z Martą Ojrzyńską to powiedziała mi, że Monika Strzępka potrafi z niej wydobyć takie emocje, jakich inni reżyserzy w ogóle nie widzą.
Tak zazwyczaj jest z bardzo dobrymi reżyserami, na tym polega ich wybitność. I tak jest w przypadku Moniki, ale to samo mogę powiedzieć o Pawle Miśkiewiczu czy Arku Tworusie. Czuję, że czas pracy z tymi ludźmi jest po prostu wartościowy. To ma sens, i chociaż coś może wyjść bardziej lub mniej to to jest bardzo twórcze. Dowiadujesz się czegoś o sobie, stajesz się bardziej wyrazisty, odważny. A wszystko to na granicy dyskomfortu.

To jeszcze w nawiązaniu do Artystów gdzie grasz pozbawionego weny dramaturga, to czy w życiu artystycznym zdarzają ci się takie momenty?
W tej chwili odczuwam ogromną satysfakcję z tych rzeczy, które robię. W marcu na przykład będę miał wspaniały miesiąc, bo będę grać na dwóch festiwalach. Na jednym z Jaskinią, a na Warszawskich Spotkaniach Teatralnych z Kto wyciągnie kartę wisielca, kto błazna na podstawie Króla Leara Szekspira. I dodatkowo gram te wszystkie spektakle. Jestem ogromnie szczęśliwy, bo czuję że znalazłem się w dobrym miejscu. I z całą świadomością mogę powiedzieć, że nie ma nic wspanialszego niż granie spektakli. To jest takie wchodzenie na ring, adrenalina. Uwielbiam to.

/fot. Jordan Engle/

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE