- Cztery lata temu podjęłam decyzję [...], że nie będę już czekać. Wywiad z Magdaleną Lamparską

14:56

O Magdalenie Lamparskiej bez wątpienia można powiedzieć, że wie czego chce i czego oczekuje od życia. Jej kariera zawodowa ma ściśle określoną ścieżkę, a dobór nowych projektów jest dobrze przemyślany. Ciągle szuka nowych wyzwań i jak sama mówi zawsze próbuje i nigdy nie odpuszcza. Stąd nie tak dawno mogliśmy zobaczyć ją na deskach Teatru WARSawy w spektaklu Hollywood w reżyserii Michała Siegoczyńskiego. – [...] bardzo zależało mi na zrobieniu tego spektaklu, bo mogłam w nim dać się ponieść marzeniom, jakie towarzyszą młodym aktorom przyjeżdżającym do Los Angeles – mówi aktorka

/fot. z serialu Niania w wielkim mieście, udostępnione przez Polsat/

Agnieszka Kobroń: Ten wywiad chciałabym rozpocząć od nawiązania do jednej z twoich pasji, bo wydaje mi się ona dobrym wyjściem do naszej rozmowy. Mianowicie chciałabym porozmawiać o malarstwie, a raczej o tym, że zbierasz repliki obrazów.
Magdalena Lamparska: To prawda mam bardzo dużo reprodukcji na ścianach. Magda Cielecka kiedyś zażartowała, że otworzyłam sobie muzeum w domu. Ale te obrazy są dla mnie naprawdę bardzo ważne. Każdy malarz ma przecież swoją stylistykę, swoją kreskę, co dla mnie jest nierozerwalnie związane z aktorstwem. Może wydać się to trochę dziwne, ale ja bardzo inspiruje się obrazami w pracy nad projektami, które robię.

Może powinnaś jeszcze pomyśleć co by zrobić w tym kierunku i ku zaskoczeniu wszystkich zostaniesz malarką (śmiech)?
Kiedyś nawet o tym myślałam (śmiech).
Nie przestałam jednak interesować się sztuką, a przede wszystkim malarstwem. Pamiętam, że podczas przygotowań do matury z historii sztuki miałam ogromny problem z dostępnością książek na temat danych muzeów i obrazów jakie się w nich znajdują. I wtedy powiedziałam sobie, że moje dzieci tego problemu mieć nie będą i że w domu będą przewodniki ze wszystkich możliwych muzeów. Zbieram je namiętnie przy okazji swoich podroży.

W jednym z wywiadów wspomniałaś właśnie, że bardzo lubisz podróżować.
Kocham to robić i kiedy tylko mam czas od razu gdzieś wyruszam. Oczywiście najczęściej wybieram Los Angeles, bo mieszka tam moja najbliższa rodzina. Nie rezygnuję jednak z poznawania nowych krajów i zakątków świata. Stawiam jednak na przygodę i aktywny wypoczynek. Dlatego luksusowe hotele i leżenie na plaży nie są dla mnie. Lubię poznawać nowych ludzi, ich kulturę. Dlatego staram się być bliżej nich.

Czyli zakładasz plecak i ruszasz.
Dokładnie. Nie ma lepszego sposobu na poznawanie kraju czy miasta jak poprzez rozmowy z ich mieszkańcami i lokalną kuchnię.

Zgadzam się w stu procentach, bo dopiero dzięki obcowaniu z tymi ludźmi dowiesz się o nich najwięcej.
Kiedyś byłam ze znajomymi w Tajlandii i oni bali się jeść na ulicy. Ja natomiast wszędzie próbowałam i odkrywałam nowe smaki. Nawet zapisałam się w Bangkoku do szkoły gotowania, tak zainspirowała mnie ich kuchnia. Przywiozłam stamtąd wiele przepisów, które wykorzystuję do dziś w swojej kuchni.

Wspomniałaś, że malarstwo inspiruje cię w pracy nad projektami, które robisz. W jaki sposób?
Malarstwo jest dla mnie uchwyceniem na płótnie rzeczywistości. A każdy malarz każdy okres w malarstwie jest pod jakimś względem charakterystyczny. I to daje mi dużą inspirację do budowania postaci, zaznaczania rzeczy, które są w niej charakterystyczne. Na przykład zawsze zadaje reżyserowi pytania odnośnie obrazów, które kojarzą mu się z rolą jaką tworzę. Pamiętam, że takie pierwsze pytanie zadałam Arturowi Tyszkiewiczowi, kiedy robiliśmy Balladynę w Teatrze Narodowym. Zapytałam go jaki malarz symbolizuje nasz spektakl, a on odpowiedział, że Bruegel. I wyobraź sobie, że na drugi dzień, kiedy miałam wolne w pracy, wsiadłam do pociągu do Berlina i pojechałam zobaczyć go na żywo. Natomiast teraz, w pracy z Michałem Siegoczyńskim nad spektaklem Hollywood mieliśmy taką pracę domową, żeby wybrać obraz, który naszym zdaniem opisze w jakiś sposób tę sztukę.

I co wybrałaś?
To było bardzo trudne w moim przypadku, bo ja mam bardzo wielu ulubionych malarzy. Ale taki bliski memu sercu w tym wypadku wydał się Van Gogh.

Dlaczego zainspirował cię akurat ten malarz?
Zainspirował mnie właściwie jeden z jego obrazów przedstawiający krzesło. Dlaczego? Bo nasz spektakl opowiada o samotności, w której zawieszony jest człowiek marzący o dojściu na szczyt. I czasami miałam takie poczucie, że mojej bohaterce Suzy przydałoby się takie krzesło w pokoju. Żeby na nim usiadła i zastanowiła się czy warto zaprzedać swoją duszę w zamian za karierę, oddać swoje życie dla Oscara. Bo ta dziewczyna nigdy nie żyła tu i teraz. Zawsze żyła jutrem. I wydaje mi się, że to nie jest połączone tylko z branżowym środowiskiem, o którym w tej sztuce opowiadamy, tylko każdy może tutaj znaleźć odpowiedź odnośnie swojego zawodu. Bo przecież wszyscy mamy jakieś cele, wyznaczniki sukcesu.

A potem odnosząc już ten sukces przychodzi refleksja czy warto było wszystko poświęcić.
I dlatego ten spektakl jest tak dla mnie ważny. Nie jest to projekt autobiograficzny choć staraliśmy się trochę czerpać z moich doświadczeń. Zauważ, że mówimy o tym, że Hollywood jest jak heroina, która Cię przenika, uzależnia. I ty będąc tam czujesz podniecenie, wierzysz, że bierzesz udział w wyścigu po Oscara. Czujesz, że american dream się spełnia.

Czyli zupełnie inaczej niż u nas.
W Polsce przemysł filmowy funkcjonuje na zupełnie innych zasadach, w innym tempie, w oparciu o inne budżety. Nie oznacza to jednak, że powinniśmy odczuwać jakiś dyskomfort. Wręcz przeciwnie. Polacy są bardzo cenieni za oceanem. A nazwiska naszych reżyserów zna tam każdy student. Poza tym nigdy nie marzyłam o zrobieniu w Los Angeles światowej kariery. Zależało mi przede wszystkim na nauce. Mieszka tam moja najbliższa rodzina, którą często odwiedzam. Żałowałabym gdybym nie skorzystała okazji i nie spróbowała swoich sił także w Stanach. Ale nawiązują do spektaklu Hollywood Michała Siegoczyńskiego bardzo zależało mi na zrobieniu tego spektaklu, bo mogłam w nim dać się ponieść marzeniom, jakie towarzyszą młodym aktorom przyjeżdżającym do Los Angeles.

Ten spektakl też bardzo dużo wnosi różnych emocji. On jest i o samotności i o takim ślepym dążeniu do celu, o samym człowieku i jego wartościach.
I pokazuje trochę inną moją stronę, z czego się bardzo cieszę. Mam wrażenie, że ta sztuka i praca z Michałem Siegoczyńskim, który jest niesamowitym twórcą, to dla mnie nowe otwarcie. Poczułam, że mimo tego iż działam w środowisku komercyjnym, na scenie teatralnej mogę wreszcie pokazać inną siebie. W Polsce bowiem kojarzona jestem wyłącznie z rolami komediowymi.

Chyba rola w Hollywood odczarowała to i pozwoliła ci pokazać się w dramatycznej roli.
Tak i to było dla mnie bardzo ważne. I mam nadzieję, że gdy kurtyna opada, światła gasną, to publiczność schodzi z widowni z jakąś refleksją.

Powiedziałaś, że spektakl Hollywood dał ci się marzeniom, czy one nie przeszkadzają w aktorskim świecie? Chodzi mi o tę pogoń za karierą. O to nieustanne zmaganie się z tym biegiem za marzeniami po trupach, tak jak robi to twoja bohaterka Suzy.
Bardzo uważnie obserwowałam moich znajomych w Stanach Zjednoczonych i takie osoby jak moja bohaterka Suzy, rzeczywiście tam były. Ale w mojej ocenie to postawienie na coś co dzisiaj jest, a jutro tego nie ma. I Suzy jest tego idealnym przykładem. Jako starsza kobieta dla nikogo nie jest już niespodzianką. Nie ma rodziny, nie ma dzieci. Jest samotną starszą panią, która przespała to co w życiu jest najważniejsze.

A czy ty musiałaś się budzić?
Na szczęście mam bardzo dobrą intuicję i te wszystkie przygody, które przeżyłam w Los Angeles dały mi wyłącznie siłę i dystans do tego miejsca. Poza tym mam fantastycznych przyjaciół, rodzinę, która zawsze ściąga mnie na ziemię.

/fot. Kasia Chmura-Cegiełkowska, Hollywood reż. Michał Siegoczyński/
Wyobrażam sobie, że bycie pracoholikiem w tym zawodzie naprawdę musi wykańczać.
Ale to bardzo przyjemne zmęczenie. Mam jeszcze dużo z siebie do pokazania, czuję taką moc twórczą, która daje mi dodatkowych sił. Więc chcę z tego korzystać.

I nie ma tego momentu, że ten zawód cię wypala?
Za wcześnie na takie pytania. Ja czuję, że dopiero wszystko przede mną. Ale rozmawiałam kiedyś o tym z Agatą Buzek. Spotkałyśmy się w kawiarni i ona mi wtedy powiedziała, że świadomie zrezygnowała z roli, bo nie była w stanie jej już nic dać. I to mnie wiele nauczyło. Zaczęłam się zastanawiać się ilu aktorów jest na tyle dojrzałych i odważnych, aby podjąć taką decyzję?

Ale ty też nie odpuszczasz. Sama zresztą słyszałam jak mówiłaś w jednym z wywiadów, że wysyłasz miliony swoich demo.
Mimo, że nie zawsze się udaje. Wychodzę jednak z założenia, że nie wolno nie tracić okazji. Jeżeli dostaję propozycję udziału w castingu to rzucam wszystko i przygotowuję nagranie.
Kiedyś dostałam taką propozycję będąc na planie Niani w wielkim mieście. Do przerwy obiadowej grałam sceny jako niania, później przebrałam się i zagrałam dwie sceny dramatyczne na casting. Potem znowu przebrałam się i już do nocy grałam nianię. Było to dla mnie sporym wyzwaniem. Ale o to właśnie chodzi w tym zawodzie - żeby być zawsze gotowym.

Jak ciebie słucham to jestem pod ogromnym wrażeniem, bo ty żadnej okazji nie odpuszczasz, a większość ludzi by się po prostu poddało.
Nie można odpuszczać. Cztery lata temu miałam taki moment uśpienia, grałam jeden spektakl w teatrze, robiłam jakiś serial, ale czułam, że mam większy potencjał. I zaczęłam pracować nad tym, żeby to zmienić, wyjeżdżać na warsztaty za granicę - aktorskie i scenariuszowe. Dzięki nim poczułam się pewniejsza siebie i byłam bardziej otwarta na świat. I właśnie cztery lata temu podjęłam decyzję, że to koniec, że nie będę już czekać.

Co było tym punktem kulminacyjnym?
Długo zastanawiałam się co mnie blokuje. A później odkryłam, że to ja sama, bo po prostu się bałam. Wydaje mi się im więcej my wiemy o sobie i jesteśmy wolni od tej chorej ambicji, wymagań od samego siebie wtedy jesteśmy bardziej otwarci na świat, przez co bardziej twórczy. Przestałam patrzeć w przyszłość i zaczęłam żyć tym co jest tu i teraz.

W wywiadach bardzo często powtarzasz także, jak ważne jest dla ciebie bycie sobą, czy to nie jest trudne w tym aktorskim świecie?
Wiadomo, że nasz zawód jest taką ciągłą schizofrenią, że wchodzimy w różne role, a ja staram się zatopić zawsze w swojej postaci do końca. I właśnie to bycie sobą pozwala ci na takie totalne oddanie, dzięki temu jesteś autentyczna.

Czyli nie masz problemu, żeby odmówić roli, która nic nie wnosi do twojej twórczości?
Nigdy nie bałam się odmawiać, bo jestem typem osoby, która nie umie się oszukiwać. Wiem, że robienie czegoś wbrew sobie nie ma najmniejszego sensu, bo widz to wyczuje.

Skąd taka pasja do teatru, w ogóle do tego żeby grać, skoro nikt jakoś nie pchnął cię w tę stronę?
Jako mała dziewczynka uczęszczałam na zajęcia teatralne i dostrzegłam w sobie dużą umiejętność skupienia uwagi. I krok po kroku, ale nie za szybko, zaczynałam rozumieć teatr, czuć się pewniej. Z czasem nauczyłam się rozmawiać o emocjach, nazywać je. Później spotkała mnie jeszcze niesamowita historia, dzięki której zrozumiałam, że teatr to jest miejsce leczenia dusz.

To co takiego się stało?
Mając dwadzieścia cztery lata zostałam wolontariuszem na onkologii dziecięcej w Centrum Zdrowia Dziecka Fundacji Nasze Dzieci. Razem z innymi wolontariuszami postanowiliśmy, że zrobimy spektakl. I ja go reżyserowałam i grałam w nim. To było Pożarcie królewny Bluetki. Próby trwały rok, spotykaliśmy się co weekend. Ale gdy sztuka była gotowa dzieciaki dostały temperatury z wrażenia, rodzice płakali. Było to dla nich tak wyjątkowe. Graliśmy potem w różnych miejscach zbierając pieniądze na wycieczki czy zajęcia dla dzieci.

Nawiązując do wiary w siebie, sama przyznałaś, że kiedy w szkole zaczęłaś wygrywać konkursy recytatorskie to nikt nie chciał uwierzyć, że tak dobrze radzisz sobie na tym polu.
Jak wygrałam pierwszy Okręgowy Konkurs Recytatorski w liceum i dostałam się do konkursu głównego w Gdańsku to wszyscy z mojego kółka teatralnego byli w szoku, zresztą sama też byłam.

Podobnie musiało być zatem ze szkołą aktorską?
Zdawałam do szkoły filmowej w Łodzi i Akademii Teatralnej w Warszawie. Byłam tą szczęściarą, która dostała się w oba miejsca. Na egzaminach w Łodzi wymyśliłam sobie taki motyw, że wykorzystam muzykę cyrkową i że jak stoję to jestem bocianem, a jak siedzę to jestem żabą i na tym zbudowałam historię. I nie zapomnę jak profesor Gajos wstał i powiedział: Pani Magdo czy to był bocian i żaba? Odpowiedziałam tak i uciekłam (śmiech). Ale ja też wtedy nie do końca zdawałam sobie sprawę z tego jak dużo osób zdaje na aktorstwo i szłam z takim nastawieniem, że jak nie wyjdzie za pierwszym razem to uda się za drugim, czy trzecim. 

Pod jednym ze zdjęć na Instagramie napisałaś, że Teatr WARSawy to miejsce, gdzie miłość do sztuki i pasja jest zawsze na pierwszym miejscu. Mówisz o tym szerszym zakresie, czyli o tym co dał ci ten teatr czy chodzi wyłącznie o sam spektakl?
Mówię o całym teatrze, o ludziach, którzy go tworzą, o ich zaangażowaniu. Tu nikt nie protestuje, gdy próby trwają np. do szóstej rano.
Muszę też przyznać, że prace nad spektaklem były dla mnie niezwykle ważnym czasem, bo moja ostatnia premiera w teatrze była trzy lata temu. Przez dłuższy czas nie grałam w teatrze ze względu na mój tryb życia. Bardzo często podróżuję, a spektakl jest decyzją, która na dłużej zatrzymuje mnie w kraju. Ale po kilku latach czułam, że bardzo tego potrzebuję. I mam nadzieje, że to widać.

Na twojej stronie przeczytałam, że traktujesz teatr jako swój dom.
Na pewno jest mi bardzo bliski, daje mi możliwość pracy nad warsztatem, o kontakcie z widownią nie wspomnę. I nie mówię, że film jest gorszy, jest po prostu inną dziedziną. Profesor Jan Englert zawsze powtarzał, że jeżeli ktoś potrafi dobrze zagrać w teatrze to poradzi sobie we wszystkich dziedzinach.

A co u ciebie jest tym balansem pomiędzy tymi światami?
Uprawiam dużo sportu i to on jako pierwszy pozwala mi wracać do rzeczywistości. Kolejną taką rzeczą jest pieczenie. Zawsze jak wracam z teatru po trudnym spektaklu to piekę ciasto - zazwyczaj sernik. I są to bardzo estetyczne ciasta.

Czyli jeszcze bawisz się w całą obróbkę.
Oczywiście. To jest moja kolejna pasja, nazywam to rzeźbieniem w słodkościach. I mimo tego, że nie lubię słodyczy to lubię nimi obdarowywać moich bliskich, zabierać na plan, czy do teatru.

Ale skąd ci się wzięło pieczenie?
Z malarstwem mi nie wyszło więc realizuję się w inny sposób (śmiech). Od dzieciństwa mam tak. że co chwila znajduję dla siebie jakieś nowe zajęcie, hobby. Mam w Warszawie pianino, gitarę, a wieczorami pracuję często nad jakąś nową sceną, którą chcę nakręcić do mojego demo aktorskiego...

Poczekaj, poczekaj. Co z tym pianinem i gitarą?
Może o tym nie rozmawiajmy, bo ostatnio bardzo to zaniedbałam z braku czasu (śmiech). Teraz zafascynowana jestem tańcem. Przede mną taneczne warsztaty z choreograf, którą poznałam przy pracy nad spektaklem Hollywood. To ona mnie do tego namówiła. Uświadomiła mi, że jak masz coś w sobie interesującego to nie należy tego blokować, a czy efekt przyjdzie za rok czy dwa lata to już nie ma znaczenia, ważne żeby dać sobie swobodę w tym artystycznym dążeniu.

To chyba powinnam cię zapytać czego ty w życiu nie robisz?
Na pewno nie naprawiam samochodów, ale to jeszcze przede mną (śmiech).
Wydaje mi się, że jestem bardzo otwarta na różne wyzwania. Tak jak sama widziałaś w Hollywood, w roli Suzy, gdzie musiałam rozebrać się dosłownie kilka centymetrów od publiczności, czyli pokonać swoją nieśmiałość. I mam nadzieje, że takich barier do pokonania jest jeszcze dużo przede mną. Totalne zmiany wizerunku, zmiana fizyczna czy duchowa. Czuję, że jestem już na to gotowa.
Mam nadzieję, że takich przygód wiele przede mną.

To idealnie pokazuje, że nie boisz się ryzykować, że pośród wielu współczesnych możliwości wciąż czegoś poszukujesz.
Widzę, że w końcu nadszedł czas kobiet, co pokazały chociażby nagrody przyznane Małgosi Szumowskiej, Kindze Dębskiej czy ostatnio Agnieszce Holland. Wydaje mi się, że każdy kto czynnie pracuje w tym zawodzie, wciąż poszukuje czegoś nowego, co nie pozwoli mu zatrzymać się w miejscu i zostać w strefie komfortu, która bywa niebezpieczna dla twórców.

Wydaje mi się, że to bardzo jest uzależnione od tego medialnego przedstawienia. Bo to przecież tam najczęściej słyszymy, że granie w filmie zagranicznym staje się jakimś newsem miesiąca.
Najczęściej odbywa się to kosztem aktora, czy aktorki. Najpierw słyszysz, że gra w jakiejś amerykańskiej produkcji a potem są rozliczani z minut na ekranie. I jeżeli miałabym stanąć przy Al Pacino i zagrać krótką scenę, w której podaję mu herbatę, to miałabym tego nie zrobić?

Samo przecież zobaczenie jak robi się produkcje poza granicami naszego kraju, poznanie nowych osób z branży czy poczucie tej innej atmosfery już jest ważne.
Dlatego bardzo się buntuje jeżeli chodzi o takie sprawy, bo to jest niesprawiedliwe. A przecież każda polska aktorka, każdy polski aktor starający się o pracę zagranicą ma do tego prawo. Jednak mało kto zdaje sobie sprawę jak trudno jest tam w ogóle zacząć, jak wyglądają sprawy formalne, jak długo zajmuje znalezienie dobrego agenta. O otrzymaniu najmniejszej roli w filmie nawet nie wspomnę. Tam są setki kandydatów dobrze przygotowanych i wyjątkowo zmotywowanych.

Ty bardzo często powtarzasz, żebyśmy patrzyli na to, że mamy tu w Polsce świetnych aktorów, a nie skupiali się na tym, że komuś nie udało się zagranicą.
Bo mamy świetnych aktorów, świetnych realizatorów. I nawet w Stanach panuje takie przekonanie, że jak operator nie ma nazwiska zakończonego na –ski, to jest operatorem ze średniej półki. A to znaczy, że nasi filmowcy w świecie są niezwykle doceniani.

/fot. z serialu Niania w wielkim mieście, udostępnione przez Polsat/

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE