Zew Cthulhu, reż. Michał Borczuch

18:16

Zew Cthulhu to spektakl inspirowany twórczością Howarda Phillipsa Lovecrafta, a mówiąc dokładniej to jego sześcioma opowiadaniami: Bestia w jaskini, Kolor z przestworzy, Muzyka Ericha Zanna, Szepczący w ciemności, Cień spoza czasu oraz Zew Cthulhu. Podążając jednak za słowami reżysera, Michała Borczucha, sztuka ta nie jest adaptacją tych tekstów, choć bardzo silnie o nie zahacza, lecz miejscem, które stwarza idealne pole do kreślenia wizja świata, którego czeka nieuchronna zakłada, które czuje widmo zbliżającej się apokalipsy

/fot. KOBAS LAKSA; fb.com/MCKNowyTeatr/

Świat Lovecrafta staje się światem Borczucha. Opowiada o lęku przed obcymi, który spada na człowieka i o jego próbach ucieczki przed przyszłością. Opowiada o strachu przed Cthulhu, bogami których cywilizacja poprzedziła człowieka, a którzy powracają właśnie na Ziemię aby siać terror i zgrozę. Wracają, aby ponownie objąć władzę. Reżyser przedstawia tych bogów w dość konkretny sposób, odwołując się przy tym do postaci ze współczesności, na przykład do Donalda Trumpa, próbując jednocześnie pokazać, że historia niczego nie nauczyła ludzi, a ich ślepa wiara w to, że raz wyplenione zło nie powróci jest po prostu głupia. Bo ono tak samo jak Cthulhu powraca, aby odebrać demokrację o którą tak walczono i nadal się walczy, odebrać spokój który przez jakiś czas panował na świecie. Ludzie zaślepieni pewnym kultem brną w to zło, nieświadomie. A ci którym udało się już powrócić na właściwą drogę udają, że nie widzą.

Reżyser tworzy spektakl silnie zakorzeniony w naszych przekonaniach, wartościach i współczesnych ideałach. Celowo właśnie ich istotę stawia na piedestale, aby konsekwentnie spychać je z tronu, na który weszły. W jego sztuce człowiek jest nieważny. Bo nieświadomie oddając kawałek po kawałku swojej wolności zapętla się i wpada w ramiona strachu. U Borczucha kreśli się on jako pełen obaw przed przyszłością, odrzuceniem i samotnością. Jest to człowiek na tyle słaby, że niemogący nawet powiedzieć cichego nie, kiedy jest poniżany i gwałcony. Lecz najważniejsze pytanie jakie się tutaj zarysowuje brzmi: jaki jest teraz człowiek? W wizji reżysera nie jest on istotą, która potrafi uratować siebie i świat. Jest on raczej czymś na wzór marionetki, którą każdy może sterować, którą każdy może pomiatać.

Pod żadnym z pozorów nie jest to wizja dająca nadzieje. Nie! Borczuch tego nie chce. Oddala ją od nas próbując pokazać, że już jest za późno na cokolwiek. I wsłuchują się w rozmowy Krzysztofa Zarzeckiego i Piotra Polaka ze swoimi synami, ta wizja apokalipsy staje się zbyt przejrzysta, zbyt na wyciągnięcie ręki. Staje się zbyt prawdziwa. Trudno jest znieść ten obraz, który tworzą aktorzy, ale jest on na tyle mocny i przejrzysty, że zaczyna fascynować i oczarowywać. Na ten moment zamiera wszystko. Bo ta rozmowa o przyszłości, o nadziejach dzieci Polaka i Zarzeckiego na zmianę świata, na to że kiedyś to zrobią, że jeszcze coś można zrobić jest zwieńczeniem tej naszej bezmyślności i wiary, że za parę lat znowu wszystko wróci na właściwy tor. Porusza też fakt, że te rozmowy nie są teatralną fikcją, a prawdą w której dwóch dorosłych już mężczyzn wiedzących na czym polega i jak wygląda świat rozmawiając z dziećmi próbuje nie odbierać im tej nadziei, że będzie dobrze. Był to prawdziwy pokaz aktorskich umiejętności. Żywy obraz rzeczywistości i teatru zlewającego się w jedną przestrzeń, kreśloną przez prawdziwe przemyślenia. I jako zakończenie spektaklu było to tyleż piękne co przerażające. Celowo jednak spektakl ten się nie kończy, tylko urywa. Zostawiając refleksje i przemyślenia. I po wydrążeniu tej ścieżki apokaliptycznej w każdym z odbiorców może zrodzić się niepokój o dalsze jutro.

W sztuce Zew Cthulhu brak linearnej fabuły i typowych bohaterów. Aktorzy raz na scenie grają siebie innym razem postacie, które kreśli im Borczuch. Lecz ta granica między ich postaciami, a prawdziwym „ja” jest krucha. Ciężko znaleźć moment kiedy są sobą a kiedy kimś innym, kiedy udają a kiedy mówią prawdę. Przemyślany był to zabieg, bo w tym wypadku wszystko zda się szczerą prawdą. Każde zaś słowo celnie trafia w rzeczywistość i przenika w codzienność. Zamienia się w nasz osobisty zapis przeżyć i myśli. Jest czymś co sytuuje nas w tej scenicznej opowieści. Kiedy bohaterowie siadają w kręgu, żeby porozmawiać, choć z widowni, publiczność usiada w tym kręgu wraz z nimi i staje się uczestnikiem rozmów. Tych wciąż powtarzający się słów. Bełkotu, który od pewnego czasu zaczął przenikać w nasze życie. Najważniejsza stała się tutaj rozmowa o pożądaniu, o pragnieniu posiadania drugiego człowieka i już nie tylko w sposób psychiczny, ale również fizyczny. I nie przypadkowym jest, że Dominika Biernat i Jacek Poniedziałek wychodzą na scenę aby opowiedzieć o swoich preferencjach seksualnych, a potem po prostu znikają zostawiając widzów z ciężarem i powagą tych słów, które właśnie wypowiedzieli. Trochę nie wykorzystano tutaj monologu Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik, ale dla uważniejszych słuchaczy i on przyniesie kilka prawd. Ale to pozostawiam już do rozsądzenia widzom.


Zew Cthulhu
reżyseria: Michał Borczuch
scenariusz, dramaturgia: Tomasz Śpiewak
scenariusz oparty częściowo na improwizacjach aktorskich
scenografia, kostiumy: Dorota Nawrot
muzyka: Bartosz Dziadosz Pleq
reżyseria świateł: Jacqueline Sobiszewski
asystentka reżysera: Sylwia Merk
obsada: Dominika Biernat, Bartosz Gelner, Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, Zygmunt Malanowicz, Monika Niemczyk, Marta Ojrzyńska, Piotr Polak, Jacek Poniedziałek, Krzysztof Zarzecki

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE