Fuck... Sceny buntu, reż. Marcin Liber

11:20

W obecnych czasach kiedy wszystko już było, a świat zamiast się rozwijać cofa w swoich przekonaniach i zmniejsza tolerancyjność na drugiego człowieka to Fuck… Sceny buntu wydaje się idealnym polem to wytknięcia błędów społeczeństwu. Reżyser nie stara się szukać rozwiązania, nie próbuje przekonywać widzów, że oni również robią źle, nie daje dobrych rad. On tworzy spektakl, który przedstawia wizję upadłego już świata. Może być gorzej, bo przestaniemy w końcu istnieć. I to, że jesteśmy już na granicy życia i śmierci stało się dla Marcina Libera punktem odniesienia

/fot. Natalia Kabanow/

Tym spektaklem Teatr Łaźnia Nowa otwarcie i stanowczo opowiedział się po stronie aktorów Teatru Polskiego we Wrocławiu. Pozwolił nawet głośno na wykrzyczenie wielu niejasności, rozwiania medialnych kłamstewek czy prawd oraz przedstawienia opinii poszczególnych osób zamieszanych w całą tę sytuację. Już nie etatowi aktorzy, bo z teatrem we Wrocławiu się pożegnali, więc nic nie stało na przeszkodzie, aby swoje zdanie przekazać ze sceny. I tak Anna Ilczuk, Katarzyna Strączek, Marta Zięba, Andrzej Kłak i Michał Opaliński z wysoko podniesionym czołem wchodzą na scenę, aby… Ku zaskoczeniu wszystkich, przeprosić. Wyrazić swoją skruchę za udzielenie wywiadów w sprawie Cezarego Morawskiego, palenie papierosów w instytucie pracy zwanym dalej teatrem, a nawet za próbę wręczenia obecnemu dyrektorowi biletu powrotnego do Warszawy, kiedy ten przyjechał objąć swoje nowe stanowisko. Katarzyna Strączek przeprosi jeszcze za to, że „zmusiła” swoich studentów do rozebrania się w spektaklu dyplomowy, co też oczywiście nie powinno być godne teatralnej sceny. I jeszcze za wiele innych grzechów będą przepraszać, upadać na twarz, bić się w pierś. A wszystko to za swoje niestosowne zachowanie. Te przeprosiny zagrane z taką pasją i oddaniem okażą się czystą fikcją. Kłamstwem, celowo przerysowanym. Bo tutaj wcale nie chodziło o żałowanie za swoje czyny i przeproszenie Morawskiego. Dla tych osób, które zdecydowały się wyjść na scenę wciąż ważne jest, aby publiczność, całe społeczeństwo, wiedziało i pamiętało. To jeden z przejawów ich buntu. Walka z nową władzą. Z tym co zniszczyło ich teatr.

Na takie zmiany nie zgodzą się też ich późniejsi bohaterowie, którzy tak samo jak oni będą walczyć o siebie. Danny, Leona i Tommy to bohaterowie filmu Michała Marczaka Fuck for Forest. Chyba nawet sam reżyser nie mógł przypuszczać, że jego film trafi na teatralne deski. Sama też nie spodziewałam się, że kiedykolwiek zetknę się z tym dokumentem znowu. Ponoć nawet sam reżyser kręcąc film, nie chcąc być utożsamiany z grupą zakładał garnitur i w takim stroju podróżował wraz z nimi. A jednak, film o grupie, która zarabia pieniądze na ratowanie ekologii poprzez kręcenie materiałów porno tyleż wstrząsający co niesmaczny, swoje miejsce znajduje w teatrze. I to miejsce silnie umotywowane. Na scenie ich losy są nieco okrojone, mniej wyjaśnione. Wiemy na pewno, że są buntującą się grupą przeciwko obecnemu społeczeństwu oraz że walczą o dobro świata. Nie wiemy jednak co doprowadziło ich do tego miejsca, w którym właśnie teraz się znaleźli. Kto zna film Marczaka zdecydowanie łatwiej odnajdzie się w ich życiorysie czy reżyserskich intencjach i pomyśle. Ale nie trzeba zostawać znawcą tego filmu, aby dostrzec, że ich postawy właśnie tutaj stają się umotywowane, mają określony cel i wykorzystanie. Bo kiedy bohaterowie wychodzą na scenę zaczynamy rozumieć ich odmienne poglądy. Zaczynamy rozumieć tych walczących o dobro świata aktywistów. A to, w jaki sposób Marcin Liber, próbuje wyjaśniać co tymi ludźmi kierowało, dlaczego decydowali się na taki, a nie inny bunt, stało się jego głosem w sprawie chylącego się ku upadkowi świata.

Ale nie tylko człowiek jest w tym spektaklu najważniejszy. Również i władza otrzymuje tutaj swoje stałe miejsce. Bo to ona przecież dotyka każdego z bohaterów. Zamyka ich w pewnych normach, po których muszą się poruszać. Głównymi walczącymi z władzą są dla reżysera Piotr Pawlenski oraz jego żona Oksana Szałygina. To Pawlenski był tym który zaszył sobie usta w obronie Pussy Riot, to on przybił sobie jądra do bruku na placu Czerwonym. W końcu to on przyodział się w kolczasty drut i leżał w tym kokonie na chodniku protestując przeciwko reżimowi władzy. Jego performance Tusza okazał się punktem wyjścia do całego spektaklu. Wystarczy spojrzeć w jeden kąt sceny, żeby ujrzeć człowieka ubranego w druty z zaklejonymi ustami. Ta figura to zarówno niszczenie Teatru Polskiego we Wrocławiu i jego aktorów. To także pokazanie walki grupy Fuck for Forest o odnowe świata. To także walka Pawlenskiego i jego żony przeciwko władzy i reżimowi. W końcu to walka człowieka przeciwko szerzącej się homofobii, szowinizmowi, rasizmowi oraz nacjonalizmowi. Co widać na scenie. Co czuć ze sceny.

Ten spektakl jest po prostu polityczny, bo dotyka wszystkich problemów, z którymi obecnie zmagamy się w Polsce, łącznie z pozbawianiem nas demokracji. Krzysztof Szekalski poprawnie ocenił obecnie panujące nastroje zarówno w teatralnym jak i nieteatralnym świecie. Stworzył tekst, który w głównej mierze oparł na realnych przeżyciach. Na tym co stanowi opis dzisiejszego społeczeństwa. Ta współpraca, której dopuścił się Szekalski i Liber przyniosła dzieło o mocno pesymistycznym wydźwięku, które pogrąża we własnych rozważaniach na temat szerzącej się nikczemności, niemoralności i niegodziwości. Z muzyką RSS BOYS ten spektakl nabrał także kolejnego dna. Bo grupa muzyków, o której tak naprawdę nic nie wiadomo (kim są i jak wyglądają, ponieważ podczas występów zawsze mają na sobie maski), także z aktorów stworzyła na scenie RSS BOY ONE i RSS BOY TWO (tak przedstawiają się artyści). W tym ostatecznym rozrachunku, a może starciu ze współczesnością, wszyscy okazali się nieznanymi osobnikami, którzy ukrywają się przed otwartą walką, ukrywają się aby nikt nie domyślił się jakie poglądy mają naprawdę. Bardzo wymowne to było, zawłaszcza, że muzyka, którą RSS BOYS stworzyli była po prostu niezwykle dramatyczną i rozpaczliwą. Była niesamowita, bo tworzyła także swój własny spektakl, jedyny i niepowtarzalny. Tylko Rafał Cieluch zda się nie pasować do żadnego z przedstawionych schematów. Po pierwsze jest aktorem repertuarowym z Teatru z Legnicy, więc nie wie co spotkało aktorów z Wrocławia. Po drugie za bardzo to nic złego nie zrobił, więc przepraszać nie ma za co. Ale presja grupy, zmusza go do przeproszenia na zaś. Za to, że gra, za to, że w Legnicy, w ogóle za to że jest. Nie jest to jednak tak, że w tym spektaklu zagra tego pokrzywdzonego i tłamszonego. Przez jego postawę reżyser chciał pokazać, że przepraszać jest zawsze za co. Nie jesteśmy do końca czyści i szczerzy. O czym wspomni jeszcze Anna Ilczuk oskarżając ludzi o wieczne życie w kłamstwie.

/fot. Natalia Kabanow/
Fuck… Sceny buntu
autor, dramaturgia: Krzysztof Szekalski
reżyseria: Marcin Liber
scenografia: Mirek Kaczmarek
muzyka: RSS BOYS
multimedia: Natalia Kabanow
obsada: Anna Ilczuk, Katarzyna Strączek, Marta Zięba, Rafał Cieluch, Andrzej Kłak, Michał Opaliński

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE