Głód, reż. Aneta Groszyńska

12:23

Jak często myślimy o głodzie? I czy w ogóle o nim myślimy? Żyjemy przecież w świecie dobrobytu. Rzecz można w krainach mlekiem i miodem płynących, gdzie na każdym kroku spotkamy osiedlowe sklepiki, przydrożne targi, wielkie supermarkety, bary, kawiarnie, wykwintne restauracje, a zaraz za nimi tysiące McDonaldów (nie na darmo powstał termin makdonaldyzacja), KFC i przecież Starbucksa

/fot. Magda Hueckel/

I nadziwić się czasami nie możemy jak to marudzimy, że w lodówce nic nie ma – chociaż lodówka ugina się pod ciężarem jedzenia. Że jak chcemy wyjść na miasto na obiad czy kolacje to tak właściwie nie mamy gdzie, bo czujemy przesyt jedzenia – przecież już wszystkiego chyba spróbowaliśmy, wszystko zdążyło się nam przejeść. I kto by przy takim dobrobycie myślał teraz o głodzie? A przecież głód to największy zabójca wszechczasów. Nie pokusimy się jednak o nim pomyśleć, nad nim zastanowić, bo i po co. Lecz znalazł się pewien argentyński dziennikarz, który postanowił temat zbadać, a raczej postarał się całej ludzkości problem jedzenia wytłumaczyć. Martín Caparrós aby napisać swój reportaż Głód przemierzył tak właściwie cały świat, był między innymi w Indiach, Bangladeszu, Madagaskarze czy Nigerze. Nawet w Stanach Zjednoczonych prowadził swoje badania. Nie spróbował jednak swoim dziełem nikogo przekonać do naprawy świata i walki z głodem. Wręcz przeciwnie, on postawił tylko jedno pytanie: jak. Bo jak to się stało, że w świecie, w którym wszystko możemy, panuje głód. Jak to się stało, że w świecie, który jest silnie rozwinięty, który potrafi leczyć najcięższe choroby, nie jesteśmy w stanie poradzić sobie z głodem.

Nie bez przyczyny nazwał swoją książkę porażką. Porażką całej ludzkości, dla której wyzwaniem wciąż pozostaje znalezienie odrobiny jedzenia dla drugiego człowieka. Temat, który poruszył znalazł swoje miejsce na deskach teatralnych. Na scenie Narodowego Starego Teatru w Krakowie. Tam Aneta Groszyńska i Jan Czapliński, idąc w ślad za autorem pokusili się o wytłumaczenie dwóch podstawowych kwestii naszej egzystencji: jedzenia i dobrobytu. Nie snuli jednak przed swoim widzem tragicznej wizji świata opętanego przez zło i naszą bezmyślność. Ich intencja poszła w zupełnie innym kierunku. Stworzyli na scenie pewną bajkę, którą naszpikowali monumentalną liczbą symboli i metafor. A przy tym nie zawahali się mówić wprost najprostszymi ze znanych nam zlepków słów. W jej opowieści głód – ten straszliwy zabójca – stał się przyjemny. Pokuszę się nawet napisać, że tak właściwie to zaczęliśmy go lubić. Miłym stało się dla nas słuchanie piosenek w wykonaniu aktorów. Miłym stało się oglądanie ich popisów choreograficznych. W końcu miłym stało się oglądanie ich aktorskich wybiegów. A wszystko dlatego, że poruszano na scenie temat, który nas przecież nie dotyczy. Bo gdzie niby dosięga nas głód? Lecz potem przyszło najgorsze. Bicie się w pierś i łapanie na własnej bezmyślności i głupocie. Przecież zaczynamy się śmiać z czyjegoś cierpienia, którego nikt, a już na pewno nie te wszystkie światowe organizacje, nie potrafi unicestwić. Przecież z głodu co pięć sekund umiera jakiś człowiek. Zastanowimy się nad tym, dopadnie nas i refleksja głęboko osadzona w temacie, ale tylko na chwile, bo łatwiej będzie nam w ślad za aktorami zaśpiewać, że tak właściwie mamy to w dupie, a nie wytężyć umysł na analizie usłyszanych słów.

Ta kolorowa wizja jaką prezentuje spektakl Głód nigdy by nie zaistniała na scenie, gdyby nie Szymon Czacki, Urszula Kiebzak, Katarzyna Krzanowska i Małgorzata Biela. To dzięki ich aktorskiej grze spektakl stał się gorzką komedią cywilizacji. Wybitnym pastiszem na świat i ludzi. A także przerażającym obrazem naszej rzeczywistości, którą po raz pierwszy przyodziano w ludzką twarz. I z taką dosłownością zarysowano. Można by było odnosić się do pewnych niedoskonałości ich gry, ale skoro sam spektakl okazał się pastiszem to i aktorom pozwólmy na większą swobodę w rysowaniu swoich postaci, które wcale idealne być nie muszą. Bo cenić będziemy ich za liczne przerysowania i wyolbrzymienia, za niedociągnięcia i małe potknięcia.

Aneta Groszyńska i Jan Czapliński nie bez kozery zabawili się tematem głodu i uczynili go tyleż zabawnym, co kolorowym i przyjemny. Przez to ich artystyczna wizja reportażu Martína Caparrósa stała się obrazem upadku człowieka, całej cywilizacji zapatrzonej w siebie. Zaś bajka którą stworzyli jak żadna inna nie zakończyła się happy endem tylko przybrała bardzo moralizatorski ton, który nakazuje nam zastanowić się nad własną nieświadomością, właśnie teraz... W czasach kiedy kult jedzenia nabrał olbrzymiej wagi, kiedy ludzkość bardziej przejmuje się tym na jakie wykwintne jedzenie może sobie pozwolić, aby pokazać innym, że ma predyspozycje to awansu klasowego. A prawda w tym wszystkim jest gorzka, o czym wspomni w spektaklu sama Groszyńska, my jesteśmy po prostu ubodzy, bo daliśmy się wciągnąć w całą tą machinę ekonomicznych walk i tendencji, daliśmy się uprzedmiotowić dla kawałka mięsa i lepszego obiadu. Lecz tym wszystkim nie ta wizja przeraziła mnie najbardziej. Lękiem napawał mnie bunkier, który stworzono na scenie. Bo duża jej część była po prostu zamkniętą przestrzenią, z której aktorzy snuli wizje otaczającego nas świata. To właśnie ta zamknięta przestrzeń stała się symbolem naszego zamknięcia na świat, naszej niewiedzy i braku chęci zmiany. To właśnie w niej omówiono los milionów, wtłoczonych do fikcyjnego bunkra z którego nie mają już ucieczki. Bo ani my nie otwieramy się na nich, a nie oni nie otwierają się na nas.

/fot. Magda Hueckel/
Głód (wg Martína Caparrósa)
reżyseria: Aneta Groszyńska
scenografia i kostiumy: Tomasz Walesiak 
adaptacja i dramaturgia: Jan Czapliński 
muzyka: Jerzy Rogiewicz
przekład: Marta Szafrańska-Brandt
światło: Adam Zapała
konsultacje choreograficzne: Katarzyna Zielonka 
obsada: Szymon Czacki, Urszula Kiebzak, Katarzyna Krzanowska, Małgorzata Biela

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE