W muzyce jest całe życie. Wywiad z Natalią Sikorą

10:16

Takiego wykonania piosenek Edith Piaf dawno nie słyszano. Natalia Sikora w spektaklu Piękny nieczuły pokazała nowe oblicze francuskiej artystki i zachwyciła… Widzów i krytyków. Ale na tym się nie skończyło, bo pokazała jeszcze wszystkim jak dobra z niej aktorka, na tyle że spektakl w reżyserii Edwarda Wojtaszka stał się niezapomnianym doznaniem emocjonalnym

/fot. Kasia Chmura-Cegiełkowska/

Agnieszka Kobroń: Jak ważna w pracy nad rolą jest dla ciebie swoboda w budowaniu i kreowaniu postaci?
Natalia Sikora: Chyba najważniejsza. Ale to nie jest tak, że robię tylko po swojemu, bo staram się słuchać i przyjmować wszystkie uwagi reżysera. W spektaklu Piękny nieczuły w reżyserii Edwarda Wojtaszka mogę mówić o super trybie pracy. Zanim rozpoczęliśmy próby do spektaklu, to kilkakrotnie spotkaliśmy się, aby poznać swoje oczekiwania. Edward w początkowych etapach pracy prowadził moją naturę przez ten dramat miłości i powstała pewna baza tej osoby tzn. postaci i wreszcie skupiliśmy się na dialogu naszych obu bohaterów, aż przyszedł dzień, kiedy usłyszałam od Edwarda: teraz o Edith wiesz już więcej niż ja. To zdanie naprawdę dużo dla mnie znaczyło, bo obdarzyłam reżysera ogromnym zaufaniem i pozwoliłam się mu prowadzić jako aktorka. Poczułam, że z jego strony płynie to samo uczucie w moim kierunku. Zresztą, co by nie mówić wszyscy, którzy pracowali przy tym spektaklu, czuli ogromne zaufanie reżysera.

Miałaś szczęście trafiając w takie ręce.
To prawda, ta czułość i swoboda, którą nas obdarzono przyniosła wielki spokój w pracy nad spektaklem, a przecież było to niezwykle ważne, bo Piękny nieczuły jest dramatem, który uwalnia niezwykłą ilość przeróżnych emocji, które często są dość trudne i ciężkie do udźwignięcia. Gdyby przy tej pracy była złośliwość czy zazdrość to myślę, że ten spektakl nie miałby takiej siły rażenia i na pewno nie zadziałałby na widzów…

…a on działa i publiczność siedząca na widowni czuje każdą twoją emocję.
I piękne jest to jak po spektaklu podchodzą do mnie widzowie, a ja czuje od nich taką prawdziwą i szczerą czułość.

W pierwszej kolejności musimy zatrzymać się na utworach Edith Piaf, które wykonujesz w języku francuskim. Czy znasz ten język? Bo twój śpiew właśnie na to wskazuje.
Uczyłam się języka francuskiego przez dwa lata w liceum, tylko że szybko uciekłam w stronę śpiewania. Zresztą jak zawsze (śmiech). Ale żeby nie było, bo zamiast siedzieć na lekcjach, to przygotowywałam się do konkursu piosenki w Lubinie, gdzie zaśpiewałam utwory w języku francuskim i przez to, że zajęłam – bodajże – drugie miejsce, to zaliczono mi zajęcia z języka. Miałam szczęście (śmiech). Ale w naszym spektaklu przed tym językiem już nie uciekałam, zresztą Edward zadbał o mój sposób wykonywania utworów Edith Piaf. I bardzo zależało mu na ich dobrym wykonaniu. Jestem mu naprawdę za to wdzięczna, bo przygotowywanie tych wszystkich piosenek uświadomiło mi, jaką wielką pracą było życie francuskiej artystki.

Powiedziałaś wcześniej, że reżyser musiał okiełznać twoją naturę. Co miałaś na myśli?
Z bardzo dużą pokorą staram się podchodzić do aktorstwa, co nie zawsze łatwo mi przychodzi. Wszystko na ostatnią chwilę. A w tym spektaklu udało mi się tę pokorę przypilnować, a szczerość, która płynęła od reżysera, coraz bardziej motywowała mnie do działania.

I co okazało się dla ciebie trudniejsze zagrać Edith Piaf czy zaśpiewać?
Jako aktorka dotknęłam w swoim życiu dwóch nieżyjących już artystek: Janis Joplin i Edith Piaf właśnie. I do każdej z tych osób poprowadziła mnie muzyka. Może to trochę dziwnie zabrzmi, ale zaśpiewanie Edith wyjaśniło mi ją w całości. Bo u mnie w życiu już chyba tak, że najpierw jest muzyka, a dopiero potem aktorstwo. I skoro jako aktorka dostaję zadanie, żeby się zająć osobą, której życiem była muzyka, to znaczy, że u tej osoby to właśnie ona jest najważniejsza. I tutaj przy Edith Piaf muzyka stworzyła mi jej wyobrażenie, pozwoliła zrozumieć i wypracować te stany emocjonalne, które targają moją bohaterką.

Co jak widać ze sceny nie było łatwe.
Bardzo długo nie mogłam zrozumieć, co dzieje się z moją bohaterką i dlaczego postępuje w tak radykalny sposób względem siebie i partnera, tzn. dlaczego aż tak. Dopiero po czasie, dzięki śpiewanym utworom, zrozumiałam że muzyka zastępowała jej ból i cierpienie. I to jest klucz nie tylko do mojej postaci, ale również do samej Edith Piaf.

/Piękny nieczuły, reż. Edward Wojtaszek; fot. Kasia Chmura-Cegiełkowska/
To, co mówisz, jest dla mnie szalenie ciekawe, bo jesteś pierwszą osobą, z którą rozmawiam, a która mówi mi, że pracę nad rolą zaczyna od muzyki.
Bo w muzyce jest całe życie. To ona ma w sobie wszystkie emocje czy stany osoby, która ją wykonuje. Jest po prostu odzwierciedleniem duszy człowieka. I wykonując utwory Edith zauważyłam, że ona rzadko kiedy mogła odetchnąć spokojnie, zastanowić się nad tym, co dzieje się w jej życiu. Ta muzyka, która z niej płynęła była piękna, ale niesamowicie intensywna i przejmująca.

W jednej z recenzji Pięknego nieczułego napisano, że na scenie identyfikujesz się z Edith Piaf, oczywiście w pozytywnym znaczeniu. Ale zastanawiam się, jak ty to czujesz?
Nie dziwi mnie takie sformułowanie, bo moją pracę można odebrać jako pewien sposób identyfikowania się. Ale ja nie próbowałam w tym spektaklu nikogo udawać, próbowałam przede wszystkim zrozumieć moją bohaterkę. I naprawdę bardzo głęboko przeanalizowałam stany, w których bywała, żeby pozwolić prowadzić się uczuciom, które w niej dominowały.

Nie da się ukryć, że twoja bohaterka jest dość skomplikowaną postacią, która tak właściwie poniża się przed swoim partnerem, żeby tylko zatrzymać go przy sobie. Ty sama w wielu wywiadach powtarzałaś, że na początku nie mogłaś jej w ogóle zrozumieć.
Ten stan, do którego się doprowadziła, był mi całkowicie obcy. Na tyle obcy, że stanęłam po stronie jej partnera. Ale gdzieś w głowie pojawiła się w końcu myśl, że jak człowiek jest zmęczony, to musi bardzo uważać, bo nie myśli trzeźwo. I tkwienie w zmęczeniu prowadzi do mylnego odbioru rzeczywistości i błędnej interpretacji różnych sytuacji. Na początku nie wierzyłam, że można się doprowadzić do takiego stanu jak moja bohaterka i jeszcze w nim funkcjonować. Dopiero z czasem, kiedy coraz bardziej zagłębiałam się w tekst Jean Cocteau i piosenki Edith Piaf, zaczynałam to zmęczenie rozumieć…

Mimo, że na scenie towarzyszy ci Paweł Ciołkosz, to tak naprawdę na twoich barkach jest cały ciężar spektaklu. Ta emocjonalność i uczucia. Jest to forma bardzo bliska monodramowi.
Nie, ja się z tym nie zgadzam, gdyby to był monolog, to nie byłoby żadnej sprawy, bo przecież miłość to dwie osoby. I tutaj dochodzi do pewnej krańcowej sytuacji pomiędzy bliskimi sobie osobami, charakterami, które się nie zmienią. Według mnie to jest spotkanie z miłością, a w miłości są dwie osoby. Gdyby zaś zostawić sam monolog, to wtedy Piękny nieczuły stałby się spektaklem o samotności. A ponieważ tutaj splatają się energie dwójki osób, których łączy toksyczna relacja, problem, który jest wszechobecny, to dla mnie jest to siłą tego spotkania. Kiedyś nawet powiedziałam, że to jest spotkanie z upiorem miłości, bo rzeczywiście w tę noc z mojej bohaterki wychodzi jakiś upiór. W końcu przecież postanawia zadziałać i postawić jakieś ultimatum swojemu partnerowi. Co okazuje się dla niej jeszcze bardziej zgubne.

Bohaterowie, których gracie, tworzą dwa obozy. W jednym dominuje całkowity brak czułości i uczuć, zaś w drugim – wola walki o uczucie, które nie istnieje.
I przez te dwa obozy staramy się pokazać, jak bardzo toksyczna jest ta miłość.

Łatwo było ci żonglować tymi wszystkim emocjami?
Emocje, które starałam się pokazać w tym spektaklu, są we mnie. Moim zadaniem było połączenie ich wszystkich, tak żeby widzowie mogli wejść w głąb relacji dwójki bohaterów, która jest sobie całkowicie obca, tzn. znieczulona. Oczywiście te emocje się zmieniają, ale im dłużej gram ten spektakl tym bardziej dochodzi do mnie, jak szaloną kobietą była Edith Piaf. To jest jak poważna przestroga po prostu. 

A na jakim etapie jesteś teraz?
Dla mnie najbardziej genialne w tym spektaklu jest to, że cała rozpacz i klęska ludzkiej miłości jest udźwignięta tutaj przez miłość, tzn. muzykę. Edith, która śpiewała o miłości i sprawiła, że muzyka była taka jak ona. Że to właśnie muzyka stała się partnerem w jej życiu. I naszła mnie taka refleksja, że nie każdy w życiu musi przecież trafić na drugiego człowieka, że zaspokojenie swoich pragnień może odnaleźć w zupełnie innej formie. Praca nad sobą, cały czas, to jest dopiero odjazd. Nie zawsze o tym pamiętamy (śmiech).

W tym spektaklu łączysz dwie największe pasję: muzykę i aktorstwo. W jednym z wywiadów powiedziałaś, że kochasz teatr, kiedy ten dotyka pasji. Czy po tych siedmiu latach bycia w tym zawodzie możesz powiedzieć, że właśnie takiego teatru dotykasz?
Uważam, że mam szczęście, że los szczęśliwie obdarzył mnie i obdarza spotkaniami z pasją. Ale żeby nie było tak kolorowo, na mojej drodze pojawiają się także takie sytuacje, w których tych pasji nie mogę połączyć. Kosmos ma swoje prawa i temu ufam.

To teraz zastanawia mnie, co w takim razie jest poza twoją pracą (śmiech).
Ciągle tak samo (śmiech). Już się wyszalałam w swoim życiu w kilku sensach i szaleję dalej, ale teraz wolę imprezować wokół bliskich mi pasji. Poza tym, bardzo lubię aktywnie spędzać czas, więc jeżeli ktoś lubi jeździć rowerem po czterdzieści kilometrów dziennie, to pewnie gdzieś się kiedyś miniemy. Może pogadamy sobie o fizyce i chemii, przy papierosie, oczywiście.

/fot. Kasia Chmura-Cegiełkowska/

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE