Komediowy Hamlet. Wywiad ze Zbigniewem Zamachowskim

10:08



Niektórzy mówią, że postać Saturnina Mazurkiewicza jaka przypadła Zbigniewowi Zamachowskiemu w spektaklu Żołnierz Królowej Madagaskaru, w reżyserii Krzysztofa Jasińskiego, to jego rola życia. - Z Mazurkiewiczem mierzyli się naprawdę wielcy naszej sceny, więc zapisać się tą rolą to naprawdę duża rzecz. Nie ukrywam, że było to dla mnie ogromne wyzwanie i niezwykły honor - mówi aktor

/fot. Kasia Chmura/

Agnieszka Kobroń: Bardzo często na scenie spotykamy bohaterów samotnych, czy według pana Saturnin Mazurkiewicz jest taką postacią?
Zbigniew Zamachowski: W sztuce jaką jest Żołnierz Królowej Madagaskaru taki background poparty Stanisławskim nie ma racji bytu. Tutaj chodzi o coś zupełnie innego, o pewne stereotypy lub wzorce postaci. Mamy do czynienia z wdowcem, który od jedenastu lat jest sam i dojrzał do tego, żeby znaleźć sobie kolejną żonę. Jest mecenasem z Radomia czyli – można powiedzieć – że prowincjuszem, który nagle wpada do wielkiego warszawskiego przedwojennego świata i przeżywa pewnego rodzaju szok. Cieszymy się z jego różnych peregrynacji, nieporadności, albo tego jak sobie radzi, bądź nie radzi z tym wszystkim. Ale to czy on jest samotnikiem, czy nie jest tutaj nieistotne.

To jak pan widzi Mazurkiewicza? Jaki klucz znalazł pan na tę postać?
Tak, jak pani powiedziałem nie stosowałem żadnego szablonu z kategorii analiza psychologiczna postaci, bo po prostu w tej sztuce nie da się tego zrobić. Tu się odbywa coś niezwykłego, ale tak jest zazwyczaj z dobrymi tekstami. Przychodzi się na pierwszą próbę, żeby doświadczyć, że ta partytura, napisana przez Juliana Tuwima, od razu brzmi. Nie ma żadnych wątpliwości, jak zagrać Mazurkiewicza. Można powiedzieć, że od razu wiedziałem. Wiadomo, roli trzeba się nauczyć, wybrać jakąś metodę na pokazanie tej postaci, natomiast sama charakterystyka postaci kreśli nam się od razu. Nie ma tutaj żadnej psychologii, zresztą stykamy się z tekstem farsowym, wodewilem. Muszę powiedzieć, że drugi raz w życiu coś takiego mi się zdarzyło. Przeczytałem sztukę i wiedziałem jak powinienem zagrać swoja rolę. Gdybym posiadał umiejętność uczenia się tekstu na pamięć po jednym czytaniu to mógłbym od razu wyjść na scenę (śmiech).

Udało się to panu z tekstem Żołnierz Królowej Madagaskaru, a jaki był ten drugi tekst?
Tak samo miałem z rolą Ojca w Ślubie Gombrowicza. Przed wielu, wielu laty grałem tę rolę w spektaklu reżyserowanym przez Jerzego Grzegorzewskiego. I pamiętam, że ten tekst sam się czytał, a ja tylko szukałem rozwiązań na tę postać, jak najlepiej ją pokazać. Ten Ojciec jakoś tak od razu się we mnie znalazł.

Jak to się panu udało z tekstem Gombrowicza?
Gombrowicz to oczywiście inna bajka niż Żołnierz Królowej Madagaskaru, natomiast ja bym tego nie kategoryzował. Nie mówiłbym, że trudniej jest z Gombrowiczem, a łatwiej z Tuwimem. To zresztą nieprawda, bo komedia czy wodewil to jest szalenie trudny gatunek. Ludziom się wydaje, że łatwiej jest rozśmieszyć niż wzruszyć, a tymczasem jest akurat odwrotnie. Żeby ludzie szczerze się uśmiechnęli, żeby to była mądra rozrywka, to trzeba się naprawdę natrudzić, trzeba mieć już za sobą wiele prób, zagrać parę spektakli, żeby dowiedzieć się, w którym publiczność reaguje, a gdzie popełniliśmy błąd zakładając, że będą się śmiali, a to się nie wydarzyło. W ten sposób buduje się spektakl. W dramacie ludzie raczej nie okazują swoich emocji, skrywają je, a tutaj jest pełna współpraca z publicznością, nie ma czwartej ściany. Gramy do ludzi, z ludźmi i bierzemy ich pod uwagę.

Czytałam nawet, że ktoś napisał, że ta rola została dla pana stworzona. Więc z Saturninem Mazurkiewiczem chyba dobrze pan trafił?
Idealnie wręcz, fantastycznie się zdarzyło że pan Andrzej Seweryn, dyrektor Teatru Polskiego i Krzysztof Jasiński, reżyser tego spektaklu, zaproponowali mi tę rolę, bo w tym gatunku można powiedzieć, że to jest komediowy Hamlet. Z Mazurkiewiczem mierzyli się wielcy naszej sceny, więc zapisać się tą rolą to naprawdę duża rzecz. Nie ukrywam, że było to dla mnie ogromne wyzwanie i niezwykły honor, a jednocześnie wielka radość, że jakoś to idzie i dobrze się komunikujemy z ludźmi. I dobrze się pan Mazurkiewicz oraz cała reszta mają na tej scenie.

Chciałam też zapytać o Warszawę, bo Saturnin przyjeżdża do tej szalonej, wyzwolonej Warszawy...
Ale musimy tutaj powiedzieć, że to szaleństwo jest wyłącznie w oczach Saturnina, on przecież w swoich kręgach uchodzi za prawego obywatela, nawet powiedziałbym zbyt prawego. Chociaż w moim odczuciu on próbuje takim być, ale jak się okazuje ma swoje słabości, które dają mu się we znaki. I to jest bardzo ludzkie.

Pan też przyjechał w którymś momencie swojego życia do Warszawy, pamięta pan swoje pierwsze wrażenie?
Ja jestem z małego miasteczka, z Brzezin pod Łodzią, ale nigdy nie stanowiło to dla mnie problemu. Nie przeszkadzało mi ani to, że pochodzę z małego miasteczka ani duże miasto nie powalało mnie swoim ogromem. Wszędzie dobrze się czuję, zresztą zawsze staram się polubić dane miejsce, gdziekolwiek bym był. I to mi się raczej udaje. Ta moja pierwsza podróż do Warszawy była jeszcze w latach siedemdziesiątych. Dopiero odbudowywano Zamek Królewski, ale zachwycony byłem Pałacem Kultury, kolumną Zygmunta. Te ikoniczne obrazki robiły na mnie, jako nastolatku, ogromne wrażenie. A kiedy już wylądowałem tutaj na stałe, to dość łatwo się odnalazłem. Zresztą, jakby nie było, przyjechałem tutaj na stałe trzydzieści trzy lata temu i zostałem. Było to dokładnie w 1985 roku kiedy Jerzy Grzegorzewski zaproponował mi angaż w Teatrze Studio. Tu warto też podkreślić, że to była kompletnie inna Warszawa. Teraz, odkąd rozstałem się z samochodem i jeżdżę komunikacją miejską, to tym bardziej podziwiam to miasto, poznaje je na nowo. Bo zza kierownicy samochodu wygląda inaczej.

Trafił pan do teatru zaraz po szkole filmowej do Warszawy, więc chyba to była dla pana wielka zmiana.
To było coś niebywałego, zresztą Teatr Studio było jednym z ciekawszych miejsc artystycznych w Warszawie. Jak tam trafiłem na etacie był Tadeusz Łomnicki, Marek Walczewski, Teresa Budzisz-Krzyżanowska i tak mógłbym wymieniać. Sami najlepsi, mogłem się tylko od nich uczyć. Czułem wtedy, że złapałem Pana Boga za nogi.

Miał pan szczęście. 
Miałem bardzo dużo szczęścia i odpukać oby to dalej trwało.

Nie czuje pan czasem znudzenia tym wszystkim?
A wyglądam? Może na scenie jestem dobrym aktorem, ale w życiu kompletnie mi to nie wychodzi, dlatego gdybym był znudzony od razu by to pani wyczuła. Po tylu latach bycia w tym zawodzie ta robota smakuje już trochę inaczej, już nie ma takiego entuzjazmu. Natomiast ten zawód cały czas daje mi ogromną radość. Nie mam żadnego wypalenia, owszem mniej mi się chce zdejmować moje ubrania i zakładać ubrania postaci, którą mam zagrać w danym momencie. To jest kłopotliwe. Ale jak już to się stanie i poczuję scenę, to nie mam żadnych wątpliwości.

A czy pan się jeszcze czegoś uczy, bo przy takim dużym doświadczeniu ktoś może pomyśleć, że już się niczego nie da nauczyć.
Ten zawód ma tę dobrą cechę, że zmusza do ciągłej nauki, muszę chociażby nauczyć się tekstu swojej roli (śmiech). A mówiąc poważnie, każda nowa rola, to nauka od początku. Musisz zapomnieć czego się nauczyłeś, jakimi metodami budowałeś poprzednią rolę i zacząć pracę od nowa. Choćby dlatego, żeby nie popaść w jakąś powtarzalność. Każde wyzwanie jest inne, nowe i musi powstać przy użyciu nowych metod.

Nawet jeśli gra pan daną rolę, już któryś raz tylko z innym reżyserem?
Żadna praca się nie powtarza, każdy reżyser jest inny. Każdy ma swoje sposoby, inne metody pracy.

W takim razie życzę panu samych takich dobrych spotkań.
Bardzo dziękuję.

/fot. Kasia Chmura/

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE