Trzy dni deszczu, reż. Rafał Mohr

12:56

W spektaklu Trzy dni deszczu w reżyserii Rafała Mohra na próżno szukać przepychu czy zbędnych rekwizytów, bo to co będzie tutaj interesować najbardziej to ładunek emocjonalny który dostarczą bohaterowie spektaklu. I tu naprawdę niepotrzebne były heroiczne czyny czy wielkie słowa, wystarczyła scenografia na wzór małego pokoiku z meblami zakrytymi białą płachtą, wyraźnie dająca znać, że w tej przestrzeni nikt nie mieszkał od dawien dawna


I nagle wchodzą oni, Nan (Justyna Kowalska) i Walker (Maciej Raniszewski), żeby uchylić widzom rąbka tajemnicy, co właśnie ich czeka. A jednocześnie wsadzić ten przysłowiowy kij w mrowisko, żeby w końcu skrywane sekrety czy niewypowiedziane słowa znalazły swoje ujście. Ta para nie wygląda na przykładne rodzeństwo. On jest raczej pogubionym człowiekiem, który nie jest w stanie poradzić sobie z żadnym problemem życia codziennego, ona z kolei to ułożona panienka z dobrego domu, przynajmniej takie sprawia wrażenie. On jest rozemocjonowany i całkowicie rozkojarzony, ona zimna jak lód. I w końcu spotykają się w tym małym pokoiku tuż przed poznaniem testamentu ojca, wybitnego architekta. Żeby w końcu złapać oddech, odziedziczyć majątek i pójść w swoją stronę. Może rozdzielić się na zawsze (?). Dla nich jest pewne, że to właśnie oni odziedziczą rodzinny dom. Pojawienie się Pipa (Piotr Ligienza), syna przyjaciela ich zmarłego ojca, wiele namiesza w relacji rodzeństwa. A nam widzom pozwoli bliżej poznać tę trójkę. A uwierzcie ich przeszłość i przeszłość ich rodziców, ma do powiedzenia wiele.

Między tą trójką pojawia się kontrast sił, charakterów, odczuć, bagażu doświadczeń i wspólnej przeszłości. Siłą tego co między nimi jest, co kiełkuje i rośnie, jest moc przekazu która odbija się głośnym echem od ścian sceny (i bynajmniej to nie mowa o ograniczonej do 25% widowni) i trafia do widza ze zdwojoną siłą. Dotyka go, porusza emocjami, przywołuje doświadczenia własne. Ja wielokrotnie zamierałam słuchając toczących się dialogów, a jednocześnie zachwycałam teatrem który dzieje się na moich oczach. Bo to nie było dzieło które na teatralnych scenach często się zdarza. To nie było dzieło, po którego obejrzeniu trzydziestu minut nerwowo spogląda się na zegarek. Mimo tego, że poza słowem i aktorami nie było na tej scenie nic, to spektakl zachwycał. Prostotą. Wieloznacznością. Doskonałym aktorstwem. Umiejętnością przekazania uczuć i emocji. Umiejętnością zatrzymania swojego widza tu i teraz i wejścia w jego odczuwanie bardzo głęboko.

Nie myślcie jednak, że łatwo będzie przebrnąć przez całość, bo nieuważny widz szybko zagubi się w drugim akcie. Kiedy czas zmieni swój bieg i cofniemy się w czasie na tyle, żeby poznać rodziców Nan, Walkera i Pipa. Żeby poznać ich relacje, życie, to kim tak naprawdę dla siebie byli, a wszystko po to, żeby zobaczyć że rodzinne sekrety rozciągają się na życie dalsze, na życie dzieci i zapewne potem i wnuków, i tak dalej… Zostawiając niewidzialny, ale drażniący ślad. My zaś, widzowie, dostajemy możliwość odniesienia toczących się spraw i problemów do swojego życia. To niewątpliwie siła tego spektaklu, którą reżyser stawia na szali całego dzieła. I w tym momencie, można powiedzieć tylko tyle, że jest to najlepsza rzecz która mogła wydarzyć się widzom, bo wreszcie dostają teatr który jest ich i ich bezpośrednio dotyka. Zaś to co na scenie wydarza się dzięki aktorom jest tylko sztuką samą w sobie. Intymność przekazu oraz bliskość tematu wygrywa. A Rafał Mohr splata to wszystko niewidzialną nicią, która potrafi wynieść teatr na wysoki poziom.

/fot. fb.com/TEATRWARSawy/
Trzy dni deszczu
autor: Richard Greenberg
tłumaczenie: Hanna Szczerkowska
reżyseria: Rafał Maria Mohr
scenografia: Olga Mazur i Łukasz Misztal
kostiumy: Anna Maria Czarnecka
reżyseria światła: Katarzyna Łuszczyk
muzyka: Michał Lamża
obsada: Justyna Kowalska (aktorka Teatru Narodowego), Maciej Raniszewski, Piotr Ligienza

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE