Edvard, reż. Marcos Morau

14:46

3. Międzynarodowy Festiwal Teatru Formy Materia Prima rozpoczął spektakl Edvard w reżyserii Marcosa Morau. I lepszego początku wyobrazić sobie nie można. To, co pokazano na scenie przeszywało strachem, bólem i rozpaczą. Dotykało i budziło najgłębsze emocje. Po czymś takim człowiek długo nie jest w stanie wrócić do swojej codzienności bez zastanowienia się nad istotą własnej egzystencji i istotą własnego bycia

/fot. materiały prasowe/

Spektakl Edvard w wykonaniu jednego z najwybitniejszych teatrów tańca na świecie, Carte Blanche. The Norwegian National Company of Contemporary Dance zainspirowany został życiem i twórczością Edvarda Muncha. Zaczerpnięte z dzienników malarza notatki stanowiły tło, przestrzeń i dopełnienie sztuki. Wypowiadany przez aktorów tekst stał się nie tylko odbiciem stanów umysłowych artysty, ale również szansą na pokazanie lęków i słabości człowieka. Monolog, który nie powinien ujrzeć światła dziennego tylko, targać emocjami wewnętrznymi dał podstawę (aktorom oraz publiczności) do wejścia w najgłębsze zakamarki umysłu. Połączenia geniuszu i choroby w jedno.

Całość spektaklu jest jednak tak silnie zakorzeniona w biografii Edvarda Muncha, że bez jej znajomości trudno odnieść się do prezentowanych układów choreograficznych. W wieku pięciu lat na gruźlicę umiera matka malarza, a kilka lat później starsza siostra, Sophie. Wydarzenia te silnie odbiły się na artyście, od tej pory śmierć i lęk prześladować go będą zawsze i to w różnych kombinacjach. Mówi się, że malował teorie, których nie dało się wyobrazić: można czuć śmierć, ale nie można nadać jej konkretnej formy. Dzisiaj uznawany za pioniera sztuki współczesnej, kiedyś budził ogromny sprzeciw krytyków. Jego pierwsza wystawa w Berlinie została zamknięta z powodu ogromnej fali protestów – jego obrazy zostały uznane przez tradycjonalistów za zbyt kontrowersyjne. Wydarzenia te przyniosły Munchowi rozgłos i niewyobrażalną sławę. To zmieniło jego życie, lecz choroba towarzyszyła mu nadal. Malarz przez całe życie zmagał się z alkoholizmem i zaburzeniami nerwowymi. Jego stany psychiczne wyciskały na nim piętno, wywołując manie prześladowcze oraz urojenia. Edvard Munch popadał w obsesję podejrzeń i bezpodstawnych oskarżeń, które w końcu zamknęły go w szpitalu psychiatrycznym. Nigdy nie uwolnił się od dręczących go uwikłań umysłowych i rozterek. Taki pozostał na zawsze i taki obraz dręczących stanów zaprezentowano w spektaklu Edvard. Sztuka ta nie daje – jak można by było przypuszczać – jednoznacznych odpowiedzi, a skupia się wyłącznie na próbie uchwycenia niepokoju i śmierci oraz pokazania jak to jest być w umyśle tego sławnego artysty.

Uciekając od kolorystyki, która była cechą wyróżniającą malarza, reżyser spektaklu Marcos Morau postawił na stonowaną biel i szarość. Tylko ramy szpitalnych łóżek połyskiwały srebrzystością, reszta stała się jednobarwną przestrzenią. Nawet kostiumy aktorów niczym specjalnym się nie wyróżniły, podążały za koncepcją scenografii. Szpitalne środowisko stało się miejscem idealnym do przestawienia motywu śmierci, przerażenia i lęku. W swej prostocie pozwoliło to wczuć się w każdy ruch i w każdy gest aktora budząc „stan grozy” również w publiczności. Przez całe ciało przeszywał mnie jakiś dziwny dreszcz, kiedy wpatrywałam się w idealnie skomponowane ruchy tancerzy. Stali się oni bezkształtnym tworem, którego powtarzające się bezkońca ruchy formowały stany psychiczne człowieka. Dało się wyczuć, że tancerze całą swoją postawą, zachowaniem byli w tym spektaklu. Z lekkością i płynnością przechodzili z jednego ruchu w drugi, stwarzając nierozerwalną całość. Próby odejścia czy odstępstwa nie były możliwe. Roztargnienie pomiędzy tym, co cielesne, a duchowe stało się jednością, walczącą jednak o własną pozycję i własny byt. O chęć zawładnięcia człowiekiem i doprowadzenia go do dekonstrukcji. Mowa ciała stała się mową ograniczoną przez fizyczność. W spektaklu sprowadzało się to do przygotowanych przez Davida Delfina kostiumów. Ta biel, mimo że była jak odkryta karta nie pozwoliła noszącym ją postacią wyjść poza narzucone na ciało elementy. Nie było szans na odkupienie, była tylko próba zrozumienia, której koniec i tak z góry został przewidziany.

Pozostałości chorych myśli ukrywały się za jasną zasłoną. Czasami oświetlano je wszystkie, a czasami w zaledwie krótkich przebłyskach. Droga ich interpretacji nakazywała szukać głębszych sensów. Przygotowane przez Alberta Faura oświetlenie było czymś niezwykłym. Magią zamkniętą w bieli przestrzeni. To, co działo się na scenie za pomocą świateł robiło ogromne wrażenie i co najważniejsze z całością komponowało się doskonale. Nic jednak nie przełamało bijących ze sceny emocji tak jak muzyka (Luis Minguel Cobo). Jej dźwięki wchodziły w każdy, nawet najgłębszy, zakamarek duszy. Wchodziły, siały spustoszenie i z premedytacją zostawiały. Wymazywały każde uczucie dobra, zastępując go lękiem. Na długo w mojej pamięci zostaną rozbrzmiewające na początku sztuki uderzenia bębna. Były jak zapowiedź tego, co zaraz stać miało się na scenie: - Kiedy wejdę do tego pokoju, to miejsce nie będzie już nigdy lepsze.


/materiały prasowe/
/materiały prasowe/
Edvard
Carte Blanche. The Norwegian National Company of Contemporary Dance (Carte Blanche. Norweski Narodowy Zespół Tańca Współczesnego)
reżyseria: Marcos Morau
asystent: Lorena Nogal og Inma Asensio
dramaturg: Pablo Gisbert
doradca artystyczny: Roberto Fratini
projekt kostiumów: David Delfín
muzyka: Luis Miguel Cobo
światła: Albert Faura
scenografia: Enric Planas
tancerze Carte Blanche: Caroline Eckly, Christine Kjellberg, Jennifer Dubreuil Houthemann, Núria Navarra Vilasalo, Sara Enrich Bertran, Ida Haugen, Ole Martin Meland, Timothy Bartlett, Mathias Stoltenberg, Hugo Marmelada og Jack Lorentzen

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE