Chór sierot, reż. Jerzy Zoń

11:56

W spektaklu Chór sierot sierociniec miał stać się wyznacznikiem świata reguł i społeczeństwa osaczonego własną samotnością. Szybko jednak zmienił się w fabrykę ludzi-maszyn, gdzie indywidualizm i inność są zabijane. Wszystko oparło się na poddaństwie i hierarchiczności. Na kodeksie, który zmuszał na dostosowaniu się do panujących reguł. Kto tego nie robił musiał ponieść karę

/fot. Adam Golec/

Po wyjściu z teatru od razu złapałam za telefon, napisałam krótką refleksję związaną ze spektaklem i wcisnęłam „twittnij”. Na portalu społecznościowym obwieściłam światu dziwność Chóru sierot w reżyserii Jerzego Zonia. Słowa „dziwny” użyłam jednak w znanym mi pozytywnym znaczeniu. Bo chociaż o swoich przemyśleniach mówię rzadko, to o zaskoczeniu, jakiego doznałam w Teatrze KTO musiałam napisać. Odnalazłam się w zgiełku i dymie papierosowym sztuki. W surowych postawach kobiet-matek, które szybko zaczęłam nie lubić – mówiąc delikatnie, nienawidzić – mówiąc bardziej dosadnie. Ich postawa wobec podwładnych im dzieci przywodziła na myśl pracę w fabryce, gdzie wykorzystywanie ludzi nie jest niczym zabronione. Władza i hierarchia wyznaczyły rytm pracy. Na odstępstwa nie było miejsca. Wszyscy mieli działać w grupie. Dostosować się, albo zostać zniszczonym. Tylko na samym szczycie można było zauważyć niezgodności pomiędzy matkami. Jedna z nich trzyma się ściśle narzuconego regulaminu, druga zafascynowana mężczyznami, szuka pośród pracowników seksualnego uniesienia. Nadużywa władzy dla zaspokojenia własnych potrzeb, doskonale zdając sobie sprawę, że nikt jej nie odmówi, bo to ona rządzi.

W wykreowanej rzeczywistości wszystko działo się maszynowo. Postacie błagały o ratunek. Jak w niejednym dobrze okrojonym fragmencie codzienności widziano rywalizację o posadę, pieniądze, znajomych i wreszcie lepsze życie. Starano się walczyć z samym sobą, ale wynik przesądzony został już na samym początku. Na miejsce zasługują jedynie silne jednostki, które w spektaklu zostają wyróżnione. Kiedy otrzymują odrobinę władzy wykorzystują ją przeciwko swojej grupie. Czując się lepsi pomiatają swoimi „dawnymi” przyjaciółmi. Po czasie następuje degradacja, a oni wracają do szarego szeregu, na dawne miejsce. Historia zatacza koło. Najsilniejsi upadają, a na ich miejsce wkraczają nowi, którzy też w końcu zostaną zrzuceni z piedestału. Walka o byt zaczyna się na nowo. Z pełną świadomością hierarchiczny obraz usytuowano w otwartej przestrzeni, blisko widowni. Aktorzy nie wychodzą poza narzucony im kawałek podłogi. Starają się zmieścić na małym fragmencie, chociaż bywa, że nie mają na to sił. Panujący fałsz i obłuda, jak drugi niewypowiedziany głośno tematem dramatu, utrudnia im utrzymanie się na powierzchni jeszcze bardziej. Przy dźwiękach III Symfonii Henryka Mikołaja Góreckiego trudy życia stają się balastem. Muzyka oplata tancerzy, zmusza do przeżywania i upadku. Pod ciężarem ciała, ruch momentami zamiera. 

Jak w piosence Czarny chleb i czarna kawa, za słowami: myślą swą szukają szczęścia, które zwie się wolnością bohaterowie-dzieci próbują wyrywać się z żelaznego domku. Próbują uciec przed strachem, rygorem, despotyzmem i rywalizacją. Tę ostatnią widać najbardziej, bo pomiędzy dziećmi panuje (ciągła) wojna. W ruchach postaci widać konflikt, który odnosi się do walki pomiędzy silnymi i słabymi jednostkami oraz kobietami i mężczyznami. W brutalności spektaklu odkrywamy teraźniejszość i współczesne społeczeństwo postępujące zgodnie z wyznaczonymi regułami. I niezależnie, z której strony oglądalibyśmy spektakl, pod jakim kątem go rozważali, to zawsze odnajdziemy ten sam wydźwięk. Utarty schemat świata, który ciężko zmienić. Jego korporacyjność i zabijany indywidualizm. A ja nad takim światem ubolewam. Ubolewam nad brakiem inności i odmienności, nad zeszmaceniem społeczeństwa, które dla pieniędzy zrezygnowało z własnych marzeń i siebie. I przez ten ból – i dzięki niemu – rozumiem spektakl, a on zdaje się rozumieć mnie. Odnajduje we mnie najczulsze punkty, których z premedytacją dotyka. Cieszy mnie, że reżyser w tak innowacyjny sposób pokazał, kierunek, w którym podąża społeczeństwo i w którym momencie się zatrzymuje. Takich spektakli toczących się bez słów, gdzie cała historia opowiedziana jest ruchem i muzyką powinno być zdecydowanie więcej. Wizja Jerzego Zonia zdekonspirowała współczesność. Ukazała odbicie człowieka i jego schematyczności w świecie. Wygłosiła manifest, w którym zaprotestowała przeciwko bezcelowej, automatycznej i morderczej pracy. Bo człowiek nie chce być maszyną, tylko istotą ludzką.

/fot. Adam Golec/

Chór sierot
reżyseria, scenariusz, opracowanie muzyczne: Jerzy Zoń
scenografia i kostiumy: Joanna Jaśko-Sroka
ruch sceniczny: Eryk Makohon
przygotowanie rytmiczne zespołu: Grzegorz Bauer
muzyka: Henryk Mikołaj Górecki "III Symfonia"
obsada: Karolina Bondaronek, Anna Kamykowska, Paulina Lasyk, Martyna Malcharek, Grażyna Srebrny-Rosa, Justyna Wójcik, Marta Zoń, Sławek Bendykowski, Bartek Cieniawa, Paweł Monsiel, Michał Orzyłowski

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE