Akropolis, reż. Łukasz Twarkowski

18:41

Wizja przyszłości całkowicie opanowała Akropolis w reżyserii Łukasza Twarkowskiego, który oddalił się od dzieła Wyspiańskiego do granic swoich i tekstu możliwości. Sztuka w żaden sposób nie przypominała dawnego utworu. Stała się wolno istniejącym elementem technologicznym, w sztucznie wykreowanej rzeczywistości. Była tworem trudnym do zdefiniowania. Bardzo muzycznym. Mało aktorskim. I... niepokojąco ekscentrycznym 


Akropolis jest najgłośniejszym i najbardziej zagadkowym tekstem dramatycznym, jaki wyszedł spod pióra Stanisława Wyspiańskiego. Dzieło to powstało w Krakowie w 1904 roku i było ostatnią częścią trylogii, do której kolejno należały dramaty: Wesele i Wyzwolenie. Pisarz połączył w nim wątki religijne, mitologiczne i narodowościowe, dostarczając tym samym odbiorcom wielu trudności z jego interpretacją. Można przypuszczać, że niezrozumienie dzieła stało się przyczyną tak późnego wystawienia na scenie teatralnej, bo dopiero w 1926 roku. Akropolis po dziś dzień pozostaje zagadką, którą próbuje rozwiązać zaledwie garstka reżyserów teatralnych. Takie próby podjęli m.in. Kazimierz Dejmek czy Jerzy Grotowski, a w ostatnim czasie Anna Augustynowicz w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Z dziełem polskiego dramaturga zmierzyć się także Łukasz Twarkowski wystawiając swoją interpretacje Akropolis w Narodowym Starym Teatrze im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie. Jego wizja dzieła znacznie odbiegła od tej pierwotnej, bo zamiast na przeszłości, reżyser skupił się na teraźniejszości i to bardzo odległej. Stanisław Wyspiański ściśle określił czas i miejsce swojego dramatu („na Wawelu, w Noc Wielką Zmartwychwstania”), Twarkowski wyraźnie się od niej odciął nie umiejscawiając swojego teatru nigdzie, dając tym samym przyzwolenie publiczności na dokonanie tego wyboru za niego. Spektakl, jaki można zobaczyć w Teatrze Starym jest wędrówką po labiryncie, w którym trudno odnaleźć się odbiorcy. Nie może on wyszukać żadnego punktu, jaki pozwoliłby mu na zrozumienie sztuki, ani nawet dopatrzeć się elementu odpowiedzialnego za jej rozpoczęcie. Porządek wydarzeń jest zakłócony. Brak chronologii. Język trudny. A ilość symboli ogromna.

Muzyka w spektaklu przenosi w nieznany nikomu świat z przyszłości. W odległą galaktykę, której efekt dodatkowo potęguje scenografia przypominając jakąś kosmiczną przestrzeń. Jest ona tak podzielona, że widz musi nieustannie wybierać, co w danym momencie będzie oglądać, za czym podąży, na czym skupi swoją uwagę. Zastosowanie takiego zabiegu sprawiło, że przemijające sceny przestały mieć jakiekolwiek znaczenie, a każda z postaci pojawiających się przed publicznością stała się drugoplanowa. Ich role są dodatkiem do spektaklu, który dla widza i dla reżysera nie ma większego znaczenia. Bo zamiast na aktorach cała uwaga skupiona zostaje na projekcjach filmowych, które nie tylko są bardziej efektowne, ale również ich dziwaczność wzbudza większe zainteresowanie. Nawet kiedy reżyser pozwala widzom wybrać pomiędzy wpatrywaniem się w grających na scenie aktorów, a obserwowaniem ich ruchów na telebimie, ten świadomie wybiera drugi z zabiegów.

Wątki biblijne i antyczne, które dla Wyspiańskiego były niezwykle ważne, dla Łukasza Twarkowskiego stają się elementami nieprzydatnymi, jakie w spektaklu rozmywają się i znikają. Dostrzegamy zarysy historii Ezwy i Jakuba, Parysa i Heleny, ale poza bratobójstwem tych pierwszych i miłością tych drugich nie wyciągamy większych sensów. Bardziej w pamięci tkwi obraz wylewu do mózgu, jaki przedstawiała Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, wcielając się w realną postać Jill Bolte Taylor, amerykańskiej badaczki, która prowadzi badania nad mózgiem. To pokazuje, że reżyser nie przywiązał wagi do wydarzeń dziejących się w spektaklu. Najważniejszy dla niego stała się zapis technologiczny, który po długich utarczkach połączył sztukę z umierającą i zbliżającą się do zagłady współczesną cywilizacją. Ta zapowiedź nieszczęścia, miała w mniejszy lub większy sposób łączyć się z wykładem o działaniu i zrozumieniu funkcjonowania mózgu, nie do końca jednak się to sprawdziło. Ponad dwie godziny zmagań z wizją, jaką przedstawił w Akropolis Łukasz Twarkowski było delikatnie mówiąc trudne do zniesienia. Przede wszystkim brakowało aktorskich popisów i scenograficznych polotów. Bo demonstrowana przestrzeń niczym szczególnym nie przykuła uwagi, chociaż na granicy niezwykłości balansowała. Nawet dobra oprawa muzyczna nie uratowała tego, co już po kilku minutach od rozpoczęcia sztuki przedstawił widzom reżyser. Ciężko oglądało się powtarzające po wielokroć sceny. A projekcje filmowe męczyły swoją częstotliwością. Moje Akropolis skończyło się po trzydziestu minutach (i tak uważam, że długo udało mi się wytrzymać), cała reszta była zmaganiem ze sztucznością sztuki.


Akropolis
Narodowy Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie
tekst: Stanisława Wyspiańskiego
reżyseria: Łukasz Twarkowski
dramaturgia: Anka Herbut
scenografia: Piotr Choromański
kostiumy: Marta Stoces Mizbeware, Julia Porańska
muzyka: Bogumił Misala
światło: Bartosz Nalazek
wideo: Karol Rakowski, Jakub Lech
obsada: Bogdan Brzyski, Paweł Kruszelnicki, Marta Ojrzyńska, Iwona Budner, Zbigniew Ruciński, Zbigniew W. Kaleta, Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, Małgorzata Zawadzka, Małgorzata Gałkowska

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE