Poczucie tego przejścia daje „flow”. Wywiad z Tomaszem Chrapustą

16:28

Gdyby nie był aktorem mógłby zostać kimkolwiek by chciał. Ma miliony pomysłów na siebie i tyleż samo pasji. Stara się realizować pod każdym względem, łączyć z pozoru niepasujące do siebie rzeczy. Zadebiutował w Szczurach Mai Kleczewskiej. I jak napisał Paweł Schreiber, rola jaką zagrał w spektaklu Tomasz Chrapusta pokazała, że w młodym polskim teatrze pojawia się kolejna indywidualność[1]

/fot. Norbert Rogoziński/

Agnieszka Kobroń: Kiedy byłeś małym chłopcem to…
Tomasz Chrapusta: …to żyłem sobie w różnych miastach. Trochę w Bielsku-Białej, trochę w Krakowie. A później znowu w Bielsku.

To trochę podróżowałeś (śmiech), z którym z tych miast utożsamiasz się, więc najbardziej?
Szczerze mówiąc, czuję, że takim moim miastem jest Bielsko-Biała. Ten etap życia, kiedy miasto najbardziej na mnie wpływało, kiedy dojrzewałem, czyli okres gimnazjum i liceum, przeżyłem właśnie tam. Kraków natomiast postrzegam bardziej, jako miasto rodzinne, do którego przyjeżdżam od czasu do czasu, w którym studiowałem. Upodobałem sobie po prostu mniejsze miasto, jakoś lepiej się w nim czuje. Wynika to pewnie z tego, że tę mniejszą przestrzeń jestem w stanie ogarnąć. Ale nie mogę powiedzieć, że nie lubię dużych miast, w końcu przeprowadziłem się przecież do Warszawy (śmiech).

Co takiego sprawiło, że wybrałeś Warszawę?
Wiedziałem, że to jest miasto, w którym mogę mieć największą szansę rozwoju aktorskiego.

Czyli u ciebie także pojawia się przekonanie, że Warszawa daje wiele możliwości i równie wiele drzwi otwiera.
Tak, ale chyba każdy, nie tylko ja, dostrzega, że stolica daje ogromne możliwości. Większość castingów jest tutaj organizowana. Tutaj mieszka cała masa osób, która może dać ci pracę czy zaproponować jakiś ciekawy projekt. Ja miałem o tyle szczęście, że kiedy już zdecydowałem się na przeprowadzkę do Warszawy, zadzwoniła do mnie Maja Kleczewska i zaprosiła do współpracy przy spektaklu Szczury w Teatrze Powszechnym. Także, jeszcze przed przeprowadzką wiedziałem, że będę grał w teatrze w Warszawie. Nie pojawił się u mnie ten moment, że przyjechałem do stolicy i nie wiedziałem, co się wydarzy. Wszystko od razu zaczęło się jakoś dziać.

Teraz, kiedy już trochę pomieszkałeś w tym mieście to, co możesz o nim powiedzieć? Podoba ci się?
Przez jakiś czas miałem problem ze swoją tożsamością tutaj. Nie mogłem się zaaklimatyzować. Warszawa nie jest za ładna. Ona przede wszystkim jest bardzo nierówna architektonicznie. Wywarła na mnie jakieś dziwne wrażenie.

Czyli nadal nie możesz powiedzieć, że utożsamiłeś się z tym miastem?
Zaczynam mieć już tutaj swoje miejsca np. siłownie, burgerownie czy teatr. Ale to są, jak na razie, małe rzeczy i ta więź nie jest zbyt mocna. Mam nadzieje, że to się oczywiście zmieni (śmiech).

Nie chcę cię metkować ani w żaden sposób szufladkować, dlatego o Szczurach Mai Kleczewskiej będzie niewiele. Ale jedno w tej kwestii trzeba zaznaczyć, spektakl otworzył przed tobą wiele możliwości. Jak i czy w ogóle zmieniło się twoje życie po premierze?
Nie wiem czy mogę powiedzieć, że się zmieniło, bo nie jest tak, że wstaje rano i czuję się innym człowiekiem. Ale myślę, że praca z Mają Kleczewską, Łukaszem Chotkowskim i ze wszystkimi osobami, które tworzyły spektakl przyniosła pewną mądrość, przede wszystkim za sprawą rozmów i tematów, jakie były poruszane. I ten ponad dwumiesięczny czas prób był takim momentem, w którym poczułem, że dużo się nauczyłem, ale także rozwinąłem. Ciężko powiedzieć, co to dokładnie było. Zresztą to był mój debiut i dużo się działo.

Spotkałeś się z jakimiś „zaskakującymi” opiniami na swój temat po premierze? Ja, muszę się przyznać, że strasznie żałowałam, że tak mało było cię w spektaklu.
To bardzo miłe. Dzięki. Ale jesteśmy zespołem i to wszystko działa tylko w całości. Jeśli natomiast chodzi o odbiór to rzadko się zdarza, żeby ktoś ze znajomych powiedział, że grasz źle (śmiech). Chociaż… Na szczęście dostawałem pozytywne uwagi po spektaklu i to jest bardzo miłe. Ale nie biorę tego jakoś specjalnie do siebie. Nad ziemią mnie to nie unosi (śmiech).

Aktor, producent czy reżyser – z którym z tych określeń najbardziej się definiujesz?
Na pewno z aktorem, bo takie mam wykształcenie i pracuje w tym zawodzie.
Producent to jest bardzo świeża sprawa. Myślę o tym trochę dwubiegunowo, jako o sprawie, która może dać mi pewną niezależność finansową, ale również twórczą. Bo jeśli jesteś producentem/reżyserem to masz bardzo dużo miejsca na własną twórczość. Jeśli natomiast chodzi o reżyserię to jest to bardzo odpowiedzialna funkcja. Reżyserzy to naprawdę mądrzy ludzie, którzy muszą mieć wizję, charyzmę, siłę, budzić zaufanie. Muszą mieć cechy, które są bardzo trudno dostępne dla „zwykłych” ludzi. Ja mogę nazwać się jedynie reżyserem od krótkich form i doskonale wiem, że jeśli ktoś zaproponowałaby mi zrobienie filmu fabularnego to musiałbym odmówić, bo czuję, że nie wyszłoby jeszcze z tego nic dobrego (śmiech).

Idąc do szkoły teatralnej myślałeś w ogóle, że oprócz aktorstwa zajmiesz się także działalnością producencką i reżyserską?
Nie. To był jakiś czysty przypadek. Po prostu bardzo kocham filmy, oglądam ich mnóstwo i zapewne to sprawia, że fascynuje mnie cały ten efekt tworzenia. Czasami zastanawiałem się, jaka jest moja prawdziwa droga (w sumie nadal to robię). Miałem pewne obawy czy to w ogóle jest aktorstwo, dlatego starałem się dowiedzieć jak będę się czuł po tej drugiej stronie kamery.

To, co takiego odnalazłeś w aktorstwie, że zdecydowałeś się wykonywać ten zawód?
Zastanawiam się nad tym (śmiech) i coraz trudniej odpowiedzieć mi na to pytanie. Nie wiem…

...ale lubisz to?
Tak. Myślę, że tak. Jest to w jakiś sposób pociągające. Możesz tworzyć, poznawać ludzi, różne schematy myślenia. I jeśli to rozumiesz, to automatycznie twoje rejony życia rozjaśniają się, zmieniają, a to bez wątpienia jest pociągające.

Na swoim blogu napisałeś, że najwięcej radości sprawia ci przejście w świat fikcyjny - wykreowany. Nie uważasz, że to trochę niebezpieczne, że możesz zostać w tym świecie na dłużej (śmiech)?
To jest trochę tak, że na scenie są pewne momenty, zazwyczaj krótkie, które dają ci możliwość wejścia w wykreowany świat i dopiero wtedy zaczynasz tworzyć realistyczną historię. Potrafisz się odciąć od rzeczywistości i wejść w świat fikcji. Poczucie tego przejścia daje „flow”. To pewnie jest niezauważalne przez widza, ale fakt, że się udało jest dla aktora niezmiernie ważny. I chyba to kręci mnie najbardziej.

Zawsze podziwiałam, nadal podziwiam, u aktorów tę zdolność emocjonalnego wejścia w rolę.
To jest bardzo trudne. Wiesz, spektakle za każdym razem są inne, bo aktor każdego dnia jest inny. Czasami bardziej chce mu się płakać, czasami bardziej śmiać i za każdym razem musi na nowo zbudować swoją postać, na nowo ją przeżywać, a to jest często nieprzyjemne. Wydaje mi się, że właśnie przez to, wejście w fikcyjny i wykreowany świat jest zaledwie krótkim momentem.

Przeczytałam całego twojego bloga i zastanawia mnie jeden fakt, jak to się dzieje, że łączysz życie teatralno-filmowe z życiem sportowym? Przecież to są dwie skrajności.
Na pierwszy rzut oka wydaje się to bardzo rozległe, ale tak naprawdę aktora i sportowca łączy to, że obaj muszą być w ciągłym treningu. Aktor przecież powinien być wysportowany, mieć dobrą kondycję, bo wszystkie takie umiejętności wykorzystuje na scenie. Mnie daje to poczucie wydajności. Kiedy działam na różnych polach, to w momencie powrotu czuję jakbym zaczynał coś nowego, chociaż już to parokrotnie przerabiałem. Mam po prostu nową energię. W momencie, kiedy ciągle robiłbym to samo czułbym, że się wypalam. Stawałbym się bardziej obojętny, zdystansowany. Dlatego też staram się zmieniać te rzeczy, mieć pewne możliwości, bo to daje mi – najprościej mówiąc – radość.

Ale jak to się dzieje, że jesteś w stanie pogodzić to wszystko skoro masz jeszcze Pix Productions?
Pix Productions to działania projektowe, które planuje z wyprzedzeniem. Wstępie zakładam sobie plan, staram się go realizować, a później jak coś się skończy to mogę robić już następy projekt. Teraz miałem okres, większej dostępności, więc brałem projekty reżyserskie, ale jeśli na przykład ktoś mnie w końcu zatrudni do jakiegoś filmu to po prostu będę musiał to wszystko mądrze zaplanować. 

Z tego co mówisz wynika, że bardziej wolisz iść w stronę filmu niż teatru?
Nie, w ogóle nie mogę tego tak wartościować. Teraz dostałem szansę i gram w teatrze, a często się to nie zdarza. Zresztą uważam, że teatr jest bardzo potrzebny, bo daje totalny rozwój. Chce działać po prostu na dwóch płaszczyznach (śmiech), tak jak robię teraz. Zdaję sobie doskonale sprawę, że te piętra zadań ciągle wzrastają i niektóre rzeczy niestety muszę przez to odpuszczać. Ale to są konsekwencję mojego trybu życia, który zresztą lubię. Mam nadzieję, że nigdy nie będę zmuszony do robienia jednej rzeczy przez cały czas, bo wtedy się wypalę. Teraz wolę nawet o tym nie myśleć.

/fot. Norbert Rogoziński/

[1] Paweł Schreiber, Dwa teatry, [w:] Teatr, nr 4/2015, s. 10.

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE