Mam twórcze ADHD. Wywiad z Pauliną Holtz

08:56

Czerpie z życia pełnymi garściami. Gra. Pisze. Trenuje. Nie zna słowa nuda, bo ciągle coś robi. Ma tysiące pomysłów na minutę. Jak sama o sobie mówi byłaby świetną sekretarką, bo jest dobrze zorganizowana, ale wie, że w tej pracy umarłaby z nudów. Paulina Holtz to po prostu wulkan energii


Agnieszka Kobroń: W jednym z wywiadów powiedziałaś, że teatr daje wszystko: przyjemność, kontakt z ludźmi, satysfakcję i radość. A co twoim zdaniem zabiera?
Paulina Holtz: Tak naprawdę to zależy od tego jak nam się życie potoczy. Ja mam to szczęście, że gram w serialu, który jest taką moją bazą finansową, bo tak właściwie, to teatr zabiera możliwość zarabiania pieniędzy. Jeśli dużo pracujesz, masz dużo prób i premier, a potem mało przedstawień to zostaje ci sama pensja, która jest bliska najniższej średniej krajowej. A tak naprawdę cały czas jesteś zajęta, bo musisz być na próbach i nie możesz szukać innej pracy, bo jest wymagana twoja dyspozycyjność. Oczywiście, jeśli nie jesteś na etacie i grasz gościnnie w różnych teatrach to już to inaczej wygląda, masz inne, lepsze warunki finansowe. Myślę, że to jest ta ekonomiczna strona. Natomiast, jeśli chodzi o zawodową to widzę same plusy. Zdecydowanie tak!

A nie uważasz, że emocje, które musisz z siebie wydobyć przybierając daną rolę, a następnie przekazać je widzom, tak żeby wczuli się w postać, to czasami zbyt wiele kosztuje, że…
…że można zwariować? Na pewno są osoby, które zawód aktora bardzo dużo kosztuje. To zależy od człowieka. Są wybitni studenci szkół teatralnych, od których nie można oczu oderwać, są tak wspaniali. Ale potem okazuje się, że w krótkim czasie kończą zawód, bo po prostu nie wytrzymują psychicznie. Zawód aktora na tyle ich rozwibrowuje, że czasami pojawia się choroba psychiczna, która wyrzuca ich poza obieg życia, nie tylko zawodowego. Więc rzeczywiście, aktorstwo to jest zawód, który bardzo silnie wpływa na emocje, ale czy to jest film czy teatr to już nie ma żadnego znaczenia.
Oczywiście, trzeba mieć specyficzne predyspozycje, żeby pracować w tym zawodzie. Każdy jest inny. Są aktorzy, którzy trudno wychodzą z postaci, ponieważ bardzo angażują się w rolę i potem nie mogą się po nich pozbierać. Ja nie mam takiego problemu. Po prostu zdejmuję kostium i nie ma już we mnie postaci.

Czy była jakaś rolą, z którą tak bardzo się zżyłaś, tak silnie w tobie utkwiła, że nie mogłaś jej z siebie zdjąć po spektaklu?
Na szczęście, nie miałam takich ról, z których z trudem wychodziłam. Bardziej kosztują mnie próby niż granie. Zwłaszcza kiedy nie mogę sobie z jakaś rolą poradzić, mam poczucie niewygody, że nie trafiłam w to miejsce, w które powinnam. Wtedy na próbach czuję największe zmęczenie i stres. Ale mam kilka takich ról w swojej mini karierze, w które po prostu wpadałam, z którymi byłam bardzo sklejona i do tej pory myślę o nich z przyjemnością. Na pewno zalicza się do nich mój debiut, czyli Jenny w Kształcie rzeczy (reż. Grzegorz Wiśniewski), Paulinka w Białym małżeństwie (reż. Grzegorz Wiśniewski) – jedna z moich ukochanych ról, Katia w Dniu Walentego (reż. Iwona Kempa), Gwinona w Lilli Wenedzie (reż. Michał Zadara), Ona w Gabinecie (reż. Natalia Fijewska-Zdanowska) czy Zaświaty (reż. Maria Seweryn). I kiedy gram te role to zupełnie się zatracam, oczywiście z przyjemnością.

Nawiązując do twojej najnowszej roli Gwinony w Lilli Wenedzie Michała Zadary, to kiedy patrzy się na tę postać widzi się dwuwymiarowość. Z jednej strony bohaterka jest osobą złą i okrutną. Ale miejscami dostrzega się w niej jakieś przejawy dobroci. Jak zaczynałaś budować tę postać? Szukałaś w niej jakiś dobrych stron czy zaczynałaś od pobudzenia tych najgorszych emocji?
To jest taka Lady Makbet i jeśli chodzi o jej ciemną stronę to nie musiałam aktorsko niczego szukać, bo Gwinona jest napisana na osobę złą i okrutną.

Chcesz powiedzieć, że jesteś zła i okrutna?
(śmiech) Nie, ale nie musiałam tego grać, bo to zło było zapisane w tekście, w relacjach Gwinony z innymi ludźmi i w tym, co mówiła. Kiedy padają słowa: wydrzeć mu oczy albo pamiętaj, że ja mam Cię zabić władzę, to nie ma powodu, żebym grała złą osobę, bo w tym momencie jest to oczywiste. Jedyne, co było dla mnie w tej roli ważne to zbudowanie w niej drugiej struny, na której mogłabym grać. W efekcie ta struna wyszła bardzo delikatna. Wiele osób, które obejrzało spektakl mówiło mi, że widziało osobę kruchą momentami.
W każdym razie wydaje mi się, że najważniejsze było dla mnie szukanie normalności w tej kobiecie, żeby zdjąć ją z posągu. Starałam się ją odbrązowić. Michał Zadara pracował nad upotocznieniem niektórych relacji Gwinony z ludźmi. I wydaje mi się, że to właśnie dlatego stała się ona taka dwuwymiarowa.

Moment, który mnie najbardziej utkwił w pamięci to ten, w którym Gwinona dowiaduje się, że jej syn zmarł. To było dla mnie na tyle wstrząsające, że dopiero wtedy zaczęłam widzieć w niej dobrego człowieka.
Masz rację, to jest moment przełomowy i dzięki niemu ta postać staje się wielowymiarowa. Przestaje iść w jednym kierunku i potem się już tylko rozpada.

Nie obawiałaś się tej dwuwymiarowości Gwinony, że możesz nie pokazać jej taką, jaką była?
Czuję się dość bezpiecznie z Michałem Zadarą jako reżyserem i mam wrażenie, że jak ma współpracującego aktora to bardzo ciekawe rzeczy z tego wynikają. Lubię ten rodzaj pracy, Michał daje mi poczucie wolności i nie zmusza do robienia rzeczy, których nie czuję. Ale jednocześnie ma dość sprecyzowane wymagania. Czasami próbujemy coś, co nie działa i on się wtedy z tego wycofuje w sposób normalny i bezproblemowy, co też nie jest oczywiste, bo niektórzy się upierają, że tak ma być i kropka.

I nie masz obawy powiedzieć mu, że coś ci się nie podoba, czegoś nie zagrasz?
Nie mam. Aczkolwiek wiem, że Michał musi to dzielnie znosić, bo to nie jest coś, co lubi najbardziej. Ale wiem, że docenia moją szczerość, więc zawsze się gdzieś spotykamy. Jak mu mówiłam, że czegoś tam nie zrobię to się trochę obrażał, ale uznawał, że trudno nic na to nie poradzi (śmiech). Był taki moment w Lilli Wenedzie, w którym mówię: Idę z wieży rzucić się i Michał chciał, żeby to nie było dowcipne, tylko prawdziwe. A ja po prostu, czułam, że nie, że tak nie może być i powiedziałam mu o tym. Zresztą wszyscy stanęli za mną (śmiech). Bo mi w roli Gwinony chodziło także o pokazanie tego, że ona nie jest pozbawiona poczucia humoru, które wyróżnia ludzi inteligentnych, więc ten moment musiał pozostać w takim zabawnym tonie. Michał bardzo dzielnie ten mój sprzeciw przyjął.

Powiedziałaś, że skleiłaś się z tą rolą. Co miałaś na myśli?
Są takie role, które przyklejają się do ciebie i dobrze ci w nich. Nigdzie nie wystają. Zdaje Ci się, że jesteś idealnie obsadzona. Kiedy tego nie czujesz to grając, są momenty, w których fałszujesz. Mówisz jakieś zdanie i wiesz, że ono powinno być powiedziane zupełnie inaczej. Ja na przykład mam taki rodzaj trzeciego oka, oceniam to jak gram, jak mówię, widzę to z zewnątrz. A w momencie, kiedy sklejam się z rolą to już nie wychodzę z siebie i nie patrzę z zewnątrz tylko cała jestem w środku, skupiona na roli. Czasami się to zdarza w większym stopniu, a czasami w mniejszym, ale dla mnie w roli najważniejsza jest ta równowaga pomiędzy tym, co lekkie i dowcipne, a poważne i wzruszające.

Nie czujesz się bardziej zmęczona graniem ról, z którymi się nie sklejasz?
Są nawet role których się nie lubi grać. Spektakle, których się nie znosi. Tak, też bywa. I wtedy nie masz tej przyjemności z pracy. Albo na przykład miałam takie role, które bardzo lubiłam grać, ale nie czułam, że znalazłam sposób na tę postać. To czasami wynika z tego, że jesteś niedobrze obsadzony, albo nie po warunkach. Ale mimo wszystko musisz się przemóc i zagrać swoją rolę najlepiej jak umiesz. Wtedy na każdym spektaklu szukasz jakiś nowych dróg. Budujesz sobie platformę, po której się poruszasz i to jest twoja strefa bezpieczeństwa. Wychodząc na scenę myślisz, że dzisiaj zrobisz krok w prawo, a jutro w lewo i zobaczysz gdzie ci będzie wygodniej. Szukasz po prostu tego wyjścia, które będzie najbardziej optymalne.

Wiem, że wiele razy byłaś już o to pytana, ale bardzo ciekawi mnie historia twojego debiutu teatralnego, w którym wystąpiłaś w roli Pazia w Romeo i Julii Andrzeja Wajdy.
Gdybyś zobaczyła, jak wyglądałam to już wiedziałabyś dlaczego. Wyglądałam jak chłopiec. Miałam krótkie włosy, byłam wiecznie poobijana, bo jeździłam na deskorolce. Nawet do teatru na niej przyjeżdżałam, bo tuż obok był skatepark, gdzie bez przerwy siedziałam.

Czyli taka chłopczyca z ciebie była?
Absolutnie! Kiedy Pan Andrzej Wajda zapytał w bufecie, kto mógłby zagrać tego pazia to wszyscy powiedzieli: Paulina. Przyjęłam tę rolę z godnością. Aczkolwiek było tam takie zdanie, w którym mówiłam, że trzeba być mężczyzną i tak cicho starałam się je wypowiadać, że w końcu zostało wycięte. Pamiętam, że tak bardzo nie chciałam tego mówić, czułam, że to już przesada. Mogłam grać chłopca, ale powiedzieć takie zdanie (śmiech)? I to była moja pierwsza, ale nieświadoma "walka" o swoje z reżyserem.

Dopiero zaczynałaś swoją przygodę z aktorstwem, a już się buntowałaś.
Tak, ale starałam się to zrobić w taki sposób, żeby się nie kłócić. No i udało się. Grałyśmy na zmianę z moją przyjaciółką, drugą chłopczycą. Raz grała jedna, a raz druga. I do tej pory to pamiętam. Bardzo dokładnie utkwiła mi w pamięci faktura kostiumu. Jego materiał i zapach. Po raz pierwszy w życiu miałam na sobie nieswoje ubranie, kostium. I to z innej epoki. 

To musiało być ogromne przeżycie skoro pamiętasz takie szczegóły.
Tak. Zwłaszcza, że ja nie byłam taka chętna do grania. Jak teraz patrzę na moją starszą córkę, która najchętniej odmówiłabym wszelkiego występowania to myślę, że ona będzie aktorką, bo ja byłam taka sama.

A pamiętasz jak zgodziłaś się zagrać tę rolę?
Nie pamiętam ani momentu tej decyzji ani co to dla mnie znaczyło. Pamiętam już tylko, że grałam… i ten kostium.

Na swoim koncie masz bardzo wiele ról teatralnych, ale słyszałam, że to właśnie spektakl Gabinet w reżyserii Natalii Fijewskiej-Zdanowskiej w Teatrze Młyn jest jednym z Twoich ukochanych spektakli.
Tak to prawda, bardzo kocham grać tę wariatkę.

A oprócz tej sztuki, które ze spektakli są dla ciebie tak bardzo ważne aktorsko?
Na pewno spektakle Piotrka Cieplaka. Pierwszy to: Albośmy to jacy tacy…, który był niesamowity spektaklem. Próby zaczęłam jak moja Tosia miała osiem tygodni. I drugi z jego spektakli to: Słomkowy kapelusz, który z kolei grałam do ostatnich dni ciąży. Dużo tego jest, długo by wymieniać.

Wiele z twoich ról ma charakter komediowy czasami w mniejszym, a czasami większym stopniu. Widać, że dobrze się w nich odnajdujesz. Przeczuwałaś, że masz takie zacięcie?
Nie, ale to chyba przez to, że tak dużo rzeczy próbowałam w szkole teatralnej odkryłam tę komediową stronę u siebie. Zresztą w moich rolach zawsze szukam rysów lekkich, zabawnych i ironicznych, bo to bardzo dużo mówi o człowieku. Jeśli zagrasz coś zabawnie to potem silniej i głębiej wybrzmi powaga.

Z tego wnioskuję, że wolisz grać role komediowe?
Wole grać takie role, w których jest szansa na komediowość. Lubię, kiedy grając role dramatyczne mogę sobie pozwolić na zagranie czegoś, co sprawi, że ludzie się zaśmieją. Pamiętam, że w szkole teatralnej dzieliło się studentów na komediowych i dramatycznych, i profesorowie chętnie się tego trzymali. Ja byłam z tych niekomediowych, w związku z tym jak grałam Jenny w Kształcie rzeczy a publiczność się śmiała, to ja nie wiedziałam dlaczego. W końcu zapytałam Edyty Olszówki,  co ona takiego robi, że wszyscy się śmieją. A ona do mnie: Paulina czy Ty zwariowałaś, przecież oni się z ciebie śmieją. Nie mogłam uwierzyć, że tak działam na publiczność.

Ktoś kiedyś powiedział, nie pomnę już kto, że nie powinno się zbyt długo grać w jednym zespole aktorskim. Ty już w Teatrze Powszechnym jesteś ponad trzynaście lat.
Po pierwsze ten zespół bardzo się zmienił. Po drugie nie wiem skąd taki pomysł? Ja robię bardzo dużo rzeczy poza teatrem. Jestem w ciągłym ruchu. To na pewno jest problem, kiedy ciągle jesteś z tymi samymi ludźmi, z tym samym reżyserem, na tej samej scenie bo w pewnym momencie to przestaje być rozwijające. A w zawodzie aktora chodzi przecież o adrenalinę i ciągłe poszukiwania. Poza tym trzynaście lat to nie jest dużo. Zespół, w którym jestem teraz, już w ogóle nie jest tym, do którego przyszłam. Tylko parę osób zostało ze starego składu.

A myślałaś kiedyś czemu się poświęcisz jak poczujesz wypalenie aktorskie?
Mam tyle pomysłów na minutę, że nie zastanawiam się nad tym. Nie uzależniam swojego życia od grania. Pasjonuje mnie tyle rzeczy dookoła, że chyba nawet takie wypalenie nie jest możliwe. Nie traktuję zawodu aktora, jako jedynego źródła ognia w moim życiu.
Byłabym świetną sekretarką, bo jestem bardzo dobrze zorganizowana, chociaż oczywiście umarła bym z nudów. Cały czas znajduję rzeczy, które zaczynają mnie interesować. Mam po prostu twórcze ADHD, więc ciężko mi wyobrazić sobie sytuację, w której wypalę się na całej linii.

Wiem, że lubisz pisać, nie myślałaś o wyreżyserowaniu czegoś własnego?
Zdawałam na reżyserię, ale się nie dostałam i całe szczęście. Idąc tam trzeba być naprawdę dojrzałym, a co może mieć osiemnastoletnia osoba w głowie? Bardzo często zdarza się, że reżyserzy około trzydziestki zaczynają się twórczo rozwijać, bo dopiero wtedy wypracowują swój indywidualny język.
Marzy mi się wyreżyserowanie czegoś, ale na razie ani nie mam na to czasu ani miejsca w głowie ani odwagi. Mam pomysły, ale potem okazuje się, że przychodzi coś nowego, jakaś rola i tak to się wszystko zmienia. Ale często coś piszę. Ostatnio nawet wyszedł zbiór opowiadań Janusza Wiśniewskiego sprzed lat, do którego współczesne kobiety dopisały kontropowiadanie. I wśród siedmiu pisarek byłam ja. Wydawnictwo wzięło mnie, bo pisałam dla nich bajkę. Miałam ogromną przyjemność jak Pan Janusz osobiście powiedział mi, że bardzo podoba mu się moje opowiadanie i narracja, jakiej użyłam. Niebawem będzie już dostępna w księgarniach moja książka Po pierwsze joga, która jest przewodnikiem dla początkujących w tego rodzaju pracy z ciałem. Tak więc jak widzisz - nie potrafię się nudzić.

/fot. foto-studio.com/

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE