Teraz na scenie płacze się naprawdę. Wywiad z Krzysztofem Draczem

18:21

Na swoim koncie ma wiele ról teatralnych, filmowych i serialowych. Jak sam mówi, żadnej propozycji nie odrzuca, tylko z każdą próbuje się zmierzyć. I dzięki postaciom, jakie stwarza, nazwać go można aktorem wielofunkcyjnym do zadań specjalnych. A już niebawem przed Krzysztofem Draczem kolejne wyzwanie rola Georga w spektaklu Kto się boi Virginii Woolf w Teatrze Polonia 

/fot. Bartłomiej Sowa/

Agnieszka Kobroń: Znajdujemy się w Teatrze Polonia, gdzie niedawno odbyła się premiera spektaklu Na czworakach w reżyserii Jerzego Stuhra. W sztuce tej bardzo silnie zaznaczony jest wątek przemijania. Wprost zostaje powiedziane, że na nic człowiekowi zdają się odznaczenia i medale. Pan na swoim koncie ma wiele nagród, jaki jest pański stosunek do nich?
Krzysztof Dracz: To ciekawe pytanie jak na sam początek rozmowy, ale chyba nie będę jakiś oryginalny w tej kwestii. Lubię nagrody i cieszę się, że je dostaję. Choć usatysfakcjonowany jestem dopiero wtedy, kiedy czuję, że mają one swoje uzasadnienie, że są mi przyznawane za „coś”.

To kiedy jest ten moment, kiedy pan uważa, że dana nagroda się panu nie należy?
Chyba wtedy jak robię coś słabo, przynajmniej w moim odczuciu, albo jak nie wkładam w moją pracę wysiłku.

Czyli nie ma pan w domu jakiegoś specjalnego miejsca na te wszystkie nagrody?
Nie, nie mam.

Czym zatem jest dla pana tytuł profesora sztuk teatralnych?
Szczerze mówiąc to w tej kwestii jest tak samo jak z tymi wszystkimi nagrodami. Nie przywiązuję do niego wagi. Przypuszczam też, że nie zrobiłbym tego tytułu gdyby nie wymóg szkoły. On jest niepotrzebny do uczenia absolutnie.

Skoro jednak zdecydował się pan na tytuł profesora i uczenie w szkole teatralnej, to znaczy, że lubi pan tę pracę. Co takie dają spotkania ze studentami?
Im dłużej to robię tym większą wagę zaczynam przywiązywać do tego, że uczę w szkole teatralnej. Czasem jest nawet tak, że traktuję to bardziej poważnie niż zawód aktora, który wykonuję.
Po pierwsze, ważny jest dla mnie kontakt z młodymi ludźmi. Bo tak naprawdę to dzięki nim ciągle odkrywam coś nowego w aktorstwie. Po drugie, napędzają mnie niesamowitą energią, która pomaga mi w pracy na scenie. A poza tym, to trochę mnie odmładzają. Wiem, że to brzmi jak banał, ale ucząc tych początkujących aktorów oddaje im serce i nie wyobrażam sobie, żeby można było ten zawód wykonywać inaczej.

Zatem dużo pan czerpie z tej pracy. Nie tylko uczy studentów, ale również dostaje od nich inspiracje.
Jasne, że tak. I dochodząc z nimi do różnych rzeczy uświadamiam sobie, że budując daną rolę zawsze trzeba zaczynać od początku. Co nie jest taką oczywistością, ponieważ często doświadczony aktor, mający za sobą lata pracy, zaczyna konstruować postać od połowy. To znaczy, pomija początkowe etapy pracy, bo gdzieś ma już wyuczone pewne zachowania. W związku z tym często zapomina o rzeczach, które okazują się niezwykle istotne. A kiedy ja pracuje ze studentami to muszę pokazywać im jak konstruuje się daną postać od samego początku, bo to jest dla nich kluczowe. Tym samym zmuszony jestem cały czas na świeżo o tym myśleć, przypominać sobie jak ważne to jest.

Na przestrzeni lat nauki w szkole, widzi pan jakieś różnice w nowo przyjmowanych studentach? Ja na przykład słyszałam, że bardzo duża grupa osób zdających do szkoły teatralnej ma problemy z dykcją, które kiedyś dyskwalifikowałyby ich z procesu rekrutacji, a teraz tak się nie dzieje. Jak to wygląda z pana perspektywy?
Rzeczywiście tak jest, że kiedyś przywiązywało się większą wagę do tego, jak ktoś mówi. Teraz jest to trochę swobodniejsze. Ale wszystko się zmienia. Czasy się zmieniają. Kiedyś studentowi nie wolno było w trakcie nauki występować w filmach ani podejmować pracy w teatrze. Natomiast teraz jest zupełnie inaczej i uważam, że słusznie. Bo jeśli ktoś dostaje szanse, która pozwoli mu stworzyć podwaliny pod jego zawód to, czemu miałby z tego rezygnować.
I strasznie denerwuje mnie jak ktoś mówi, że dzisiejsza młodzież to już nie ta. Absolutnie nie zgadzam się z tym sądem. Zawsze tak mówili i w latach 20., i w 50. Dzisiejsza młodzież jest wrażliwa, inteligentna i zdolna.

Nie jest pan z jedną z tych osób, która spisuje dzisiejszą młodzież na straty.
Nie, zdecydowanie nie jestem. Uważam, że dzisiejsza młodzież jest po coś. A to, że ma telefony i iPhony nic nie zmienia. Nie możemy się przecież na to obrażać. Generalnie myślę, że jest po prostu tak, że młodzież, która uchodzi za głośną, bezczelną czy szokującą jest bardziej widoczna, stąd taka opinia. Natomiast wszyscy wrażliwcy, rozpatrujący swoją duszę, zawsze będą skromni i cisi. A w szkole teatralnej jest taki przegląd. Kiedy dostaję jakąś grupę studentów i zaczynam z nimi pracę to szybko dostrzegam jak wartościowi są to ludzie.

Kiedy namawiałam pana na rozmowę to powiedział pan, że „nigdy nie ma czasu”. To wynika z zapracowania czy raczej z tego, że nie lubi pan udzielać wywiadów?
Jedno i drugie. Zawszę jak coś mówię to wydaje mi się, że zostało to powiedziane z jakimś sensem, a potem muszę poświęcać czas, żeby wyprostować moją wypowiedź. Co często wynika z niezrozumienia. Poza tym, ciężko się ze mną umówić, bo nigdy nie mam sprecyzowanego kalendarza zajętości i on się bez przerwy zmienia.

I właśnie teraz jest pan w kolejnych przygotowaniach roli do spektaklu Kto się boi Virginii Woolf, który reżyseruje Jacek Poniedziałek. Jak się panu z nim pracuje?
Na chwilę obecną jestem zadowolony, ale ciężko powiedzieć mi coś więcej na ten temat, bo za nami dopiero trzy próby.

W sztuce zagra pan rolę Georga czy Nicka?
Georga.

Czyli będzie pan tym profesorem z aspiracjami i mroczną przeszłością. Jak pan odbiera tę postać?
W tej postaci jest wiele rzeczy, które zgadzają się ze moim życiem prywatnym. Po pierwsze, jest ten sam przedział wieku. A po drugie obaj jesteśmy nauczycielami. I to są te bezpieczne zgody, o których mogę powiedzieć, bo reszta to alkoholizm, tchórzostwo, niespełnienie zawodowe czy rozczarowanie życiowe, i do tego nie chciałbym się ustosunkowywać.
Natomiast dramat Kto się boi Virginii Woolf jest jednym z najgłębiej ujętych dramatów od strony psychologicznej. Cieszę się, że przyszło mi zmierzyć się z taką rolą, bo ta dziedzina nauki jest mi dość bliska. Uważam, że jest ona ważna dla wszelkich sztuk teatralnych i aktorskich.

Swoją postać zacznie pan budować od wgłębienia się w psychikę Georga?
Jasne, że tak. Każdą rolę zaczynam od tego budować. Najpierw analizuję tekst, żeby zrozumieć, co jest w nim zawarte i o czym autor chciał powiedzieć. Następnie wszystko, co się tam wydarza przefiltrowuję przez własne doświadczenia, szukając danej postaci w sobie. W momencie, kiedy mi się udaje, czyli odkryję w sobie cechy danej postaci, to staje się ona moja, wypływa gdzieś ze mnie. I wydaje mi się, że to jest podstawa współczesnego aktorstwa.
Pamiętam jeszcze czasy, kiedy tworzyło się rolę bardziej kreacyjnie, tzn. wymyślało się postać, którą się potem odtwarzało. Współczesne aktorstwo polega na tym, że widza bardziej interesuje człowiek w aktorze, niż to jaki aktor ma fach.

Zatem najważniejszy w konstruowaniu roli staje się bagaż własnych doświadczeń.
Tak, a im więcej osobistych doświadczeń życiowych tym szerszy wachlarz możliwości, które można zastosować na scenie. Współczesny aktor nie ma już wyjścia, musi z tego korzystać. Nikogo nie interesuje już kreacyjne tworzenie roli. Pamiętam, jedną z moich wykładowczyń w szkole teatralnej, która mawiał, że nie wiadomo, co jest sztuką aktorską, czy płakać naprawdę na scenie czy udawać, że się płaczę. A teraz to zdanie jest już nieaktualne, bo nie ma wątpliwości, że teraz płacze się naprawdę.

Jeden z portali napisał o panu: jakiejkolwiek roli by nie dostał, zawsze potrafi sprostać zadaniu. Jak się pan ustosunkuje do tego zdania?
Zasadniczo to mógłbym powiedzieć, że nigdy nie odmawiałem jakiejś roli tylko z tego powodu, że ona mi nie odpowiada, że nie jest dostosowana do moich warunków aktorskich. Próbowałem różnych ról i z każdą się mierzyłem, czyli jak to się mówi, brałem wszystko. I po raz kolejny użyję banału, ale gdzieś się te wszystkie role odkładają w człowieku i tworzą jakiś bagaż doświadczeń. Poza tym strasznie lubię zajmować się kompletnie odległymi od siebie rzeczami, żeby spektrum mojego aktorstwa było dość szerokie. Pamiętam, że na początku mojej kariery strasznie fascynowała mnie pantomima, potem śpiewnie czy komedia. A jeśli chodzi o tę wypowiedź, to cieszę się, że ktoś tak napisał, bo chciałbym, aby o mnie myślano w taki właśnie sposób.

/www.teatr-imka.pl/

Zobacz także

2 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE