Francuzi, reż. Krzysztof Warlikowski

14:16

Swój najnowszy spektakl Krzysztof Warlikowski oparł na siedmiotomowym dziele Marcela Prousta W poszukiwaniu straconego czasu. I korzystając z licznych konstrukcji, które autor zawarł w powieści wykorzystał w wizji swojego teatru. Wystarczy bliżej przyjrzeć się życiu francuskiego pisarza, aby zrozumieć fenomen nie tylko jego osoby, ale literatury jaką stworzył. Wtedy jasne stanie się dlaczego właśnie tego pisarza Warlikowski wybrał na współkreatora swojego spektaklu

/fot. Tal Bitton/

Marcel Proust od najmłodszych lat przywiązany był do swojej matki, z którą nie rozstawał się nigdy. Dopiero śmierć jego rodzicielki, rozdzieliła ich i pozwoliła pisarzowi pójść własną drogą. Właściwie, to może nie do końca, bo majątek, jaki odziedziczył przeznaczył na kupno mieszkania, w którym zamknął się na dobre pisząc swoją powieść. Odsunął się od swoich przyjaciół i życia towarzyskiego. Choć wiele osób wiedziało, że „coś tam” pisze nikomu nawet przez myśl nie przeszło, że dzieło to będzie godne uwagi. Sam Proust był człowiekiem słabego zdrowia. Od dziesiątego roku życia chorował na astmę. Ataki sprawiły, że zaczął prowadzić nocny tryb życia, spać w dzień, a nocami pisać. Poza tym obawiając się jakiejkolwiek choroby nigdy w swoim mieszkaniu nie otwierał okien, unikał światła i powietrza. Jeśli już gdzieś wychodził to zazwyczaj ubierał płaszcz i co najmniej cztery swetry, nawet latem. I tak pomiędzy życiem z matką, a chorobą upływało życie Marcelowi Proustowi. Aż w końcu zamknął się w swoim mieszkaniu i zaczął piać. I tak przez czternaście lat egzystując gdzieś z boku rzeczywistości stworzył dzieło, które stało się jednym z najwybitniejszych dzieł literatury światowej.

Jego powieść to próba odzyskania straconego czasu poprzez przywołanie najodleglejszych wspomnień i na ich podstawie snucie opowieść o swoim życiu, nierzadko zapomnianym. Wyjątkowość dzieła Prousta kryje się w samej jego konstrukcji, która ma kompozycję kołową, na końcu ostatniego z tomów bohater postanawia napisać powieść obejmującą wspomnienia z jego życia i w ten sposób uratować czas, który przeminął. Lecz W poszukiwaniu straconego czasu przede wszystkim charakteryzuje się brakiem akcji, studium psychologicznym postaci oraz analizą ich uczuć i zachowań. A w końcu opowieścią o samotności samego autora. Mimo wszystko liczne historie, które przewijają się przez to siedmiotomowe dzieło (a jest ich naprawdę sporo, szacuje się, że w jednym tomie występuje około dwustu pięćdziesięciu bohaterów) nie stają się tak ważne jak sama istota słów zapisanych na jego kartach. Tak samo jak dla Prousta najważniejsze stały się słowa, słowa, słowa tak samo jest i u Krzysztofa Warlikowskiego, który swojego odbiorcę poprowadzi po najdalszych zakątkach ludzkiej egzystencji, jeśli ten, całą swoją uwagę poświęci dialogom płynącym ze spektaklu. Surowość scenografii przygotowanej przez Małgorzatę Szczęśniak, a raczej chłód z niej bijący w połączeniu z minimalnym użyciem muzyki (Jan Duszynski) nie pozwala odwrócić się od słów wypowiadanych przez aktorów. A oni, profesjonalni pod każdym względem, zmusili swoich widzów do słuchania ich nieustannej „paplaniny”, pełnej mądrości i wiedzy. Odpowiednio poprowadzeni przez reżysera w swojej grze ukryli pewne przesłanie, które uwidaczniało się w każdym ich ruchu, w każdym geście i słowie.

Nie zachowując chronologii dzieła francuskiego pisarza, Warlikowski dokonuje pewnego rodzaju montażu, gdzie wycinając poszczególne fragmenty, przestawiając inne, klei swoją własną wizje dzieła Prousta. Przefiltrowując powieść przez siebie, wyciąga z niej zaledwie garstkę bohaterów i z dokładnością charakteryzuje każdego z nich. Pozwalając tym samym wypłynąć na powierzchnię wszystkim skrywanym pragnieniom i pożądaniom. Wykorzystuje postacie, aby ukazać ich nieustanną walkę o społeczną akceptację, tłumienie własnej natury z obawy przed odrzuceniem oraz chęci pozyskania korzyści w środowisku, w którym się znajdują. W końcu reżyser zdobywa się na ukazanie okrutnej wizji świata, w sposób jednoznaczny i oczywisty. Nie dbając o publikę, rozciąga swoją sztukę w czasie i przez blisko pięć godzin w najdrobniejszych szczegółach ukazuje brzydotę świata, jego głupotę i bezsensowność bytu. Wiele osób skrytykowało tę rozpiętość czasową oskarżając Warlikowskiego, że ten niepotrzebnie wydłużył swoje dzieło, mogąc go zamknąć w dwóch godzinach. Ale któż lepiej niż on miał wiedzieć czemu to służy? Któż lepiej niż on potrafił wielotomowe dzieło Marcela Prousta wyreżyserować w taki oto sposób i nadać mu mocy symbolicznej, zrozumiałej wyłącznie dla uważnego widza? Bo to, co Krzysztof Warlikowski ukazuje w każdym ze swoich dzieł nie jest wystawiane na użytek publiczny, a zamknięte i przeznaczone wyłącznie dla tych pragnących się dowiedzieć i dla tych, którzy chcą dotrzeć do wnętrza siebie, zatracając we własnym „ja” i egzystencjalnym bycie.

Francuzów wyróżnia ogromna plastyczność, z której wyłaniają się poszczególne wątki. Całość, w głównej mierze skupia się jednak wokół sprawy Alfreda Dreyfusa, który oskarżony został o zdradę Francji na rzecz Niemiec. W roku 1894 francuski kontrwywiad przechwycił notatkę z biura attaché wojskowego Ambasady Niemieckiej w Paryżu, z której jednoznacznie wynikało, że jeden z francuskich oficerów zaoferował pomoc Niemcom i przekazanie informacji dotyczących nowego uzbrojenia francuskiej armii. I choć wszystkie dowody wskazywały na niewinność Dreyfusa, ten, Żyd z pochodzenia, został oskarżony i zesłany do karnego obozu na Diabelskiej Wyspie we francuskiej Gujanie. A wszystko dlatego, że miał żydowskie pochodzenie i ze względu na silne antysemickie nastroje okazał się idealnym kandydatem do oskarżenia. Jego proces podzielił społeczeństwo na dreyfusistów, którzy domagali się prawdy i sprawiedliwości, a także szanowania wartości liberalnych, i demokratycznych oraz antydreyfusistów, którzy zażarcie bronili starego ładu oraz honoru wojska. Zmagania te przeniosły się później również i na działania Kościoła, który poparł drugą z grup. Sprawa Drayfusa wywarła silny wpływ na życie Francuzów, a także losy ich przyszłej ojczyzny, dlatego też wątek ten stał się wstępem do spektaklu Krzysztofa Warlikowskiego, dając tym samym punkt wyjścia do spraw o podłożu nacjonalistycznym i antysemickim. Od tej pory tak jak podzieliło się społeczeństwo Francji, tak podzielą się bohaterowie sztuki otwarcie głosząc swoją nienawiść do Żydów.

Skupienie uwagi wokół życia rodziny Guermantes i Verdurin ukazało znudzoną życiem arystokrację, której dobrze żyje się w obecnym ładzie. Oni nie chcą zmian. Bohaterowie ogarnięci monotonią, zabijają swój czas znęcając się nad sobą, a także publicznie upokarzając i obrażając. Wyśmiewając kolejno Żydów i homoseksualistów. I ta nieustanna gra ze światem bardzo widoczna staje się w zachowaniach postaci i potoku ich słów. Wysuwający się, co jakiś czas szklany prostopadłościan, w którym znajduję się burżuazja, przypomina o hermetycznym zamknięciu tych ludzi, niewidzących poza własną klasą prawa bytu. Z boku tym wszystkim bohaterom przygląda się Narrator (Bartosz Gelner), alter ego samego Prousta i Warlikowskiego. Jego obecność na scenie staje się kluczowa, bo nie tylko „organizuje” życie postaci, ale również z jego słów wypływają ważne dla spektaklu wątki. To on określa w tej sztuce siebie i innych. To on porządkuje dzieło Prousta, rozwalone pod względem chronologicznym. I to on sprawia, że żadna z poruszanych przez reżysera kwestii nie zostaje pominięta przez odbiorcę.

Spektakl podzielony jest na trzy części i z każdą z ich reżyser dąży do odkrycia nieznanych sobie tajemnic. Jakby umyślnie stworzył dzieło, z którego on sam za każdym razem wyciągać będzie coś nowego. Celowo po raz kolejny sięga do swoich stałych motywów, czyli animalizmu oraz erotyzmu. A także przywołuje motyw samotność, która szczególnie uwidacznia się poprzez grę na wiolonczeli (Michał Pepol). Ta muzyka płynąca ze sceny jest jednym z najbardziej poruszających momentów w spektaklu, gdzie w widzu rodzi się przekonanie o samotnym losie i życiu. A wrażenie to potęguje dodatkowo oziębłością scenografii oraz projekcja tajemniczej wędrówki przez las. Wszystkie prawdy, jakie Warlikowski zawarł w spektaklu Francuzi zdają się nie być odkryte do samego końca. Nawet słyszane w trzeciej części obszerne teksty wygłaszane przez Macieja Stuhra, Jacka Poniedziałka czy Agatę Buzek są tylko niewielką kroplą wszystkich tez i prawd, jakie reżyser chciał przekazać w całości. I każdy z tych obszernych tekstów, mocny w swej konstrukcji, mocny w słowach i samym przekazie, choć dotyka sfer dotąd przez człowieka nieodkrytych, dodatkowo zmusza do ciągłe analizy tego dzieła i nieustannego mierzenia się z nim.

/fot. Tal Bitton/
Francuzi
reżyseria: Krzysztof Warlikowski
adaptacja: Krzysztof Warlikowski, Piotr Gruszczyński
współpraca: Szczepan Orłowski
scenografia i kostiumy Małgorzata Szczęśniak
muzyka: Jan Duszynski
reżyseria świateł: Felice Ross
ruch: Claude Bardouil
wideo: Denis Gueguin
animacje: Kamil Polak
dramaturgia: Piotr Gruszczyński
współpraca dramaturgiczna: Adam Radecki
charakteryzacja i fryzury: Monika Kaleta
inspicjent i operator kamery: Łukasz Józków
maski: Zofia Remiszewska
rzeźba: Dominik Dlouhy, Piotr Grzegorek
obsada: Magdalena Cielecka, Marek Kalita, Agata Buzek, Maciej Stuhr, Jacek Poniedziałek, Mariusz Bonaszewski, Ewa Dałkowska, Małgorzata Hajewska-Krzysztofik, Zygmunt Malanowicz, Bartosz Gelner, Maja Ostaszewska, Claude Bardouil / Łukasz Przytarski, Piotr Polak, Maria Łozińska, Wojciech Kalarus

*Kartka z albumu. Utwór na wiolonczelę i taśmę Pawła Mykietyna wykonywany na żywo przez Michała Pepola

Zobacz także

2 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE