Odejść od jałowości życia. Wywiad z Mateuszem Królem

10:53

Aktor Teatru Współczesnego w Warszawie, którego można zobaczyć m.in. w spektaklu Zabójca, Hamlet czy Niepoprawni (Fantazy). Piekielnie zdolny. Ze swoją własną wizją aktorskiej przestrzeni i kariery. – Jeśli pytasz mnie o wzór do naśladowania to wystarczy, że popatrzę na karierę Janusza Gajosa i już wiem, że można bardzo zdrowo przeżyć w tym zawodzie kilkadziesiąt lat i nie zwariować – mówi Mateusz Król

/fot. Filip Majewski/

Agnieszka Kobroń: Powiedziałeś kiedyś, że aktor powinien się ciągle rozwijać, a nie zwijać. Kiedy według ciebie przychodzi ten moment tzw. zwijania?
Mateusz Król: Kiedy aktor jest leniwy i nie robi nic, żeby podjąć jakieś nowe wyzwania. Kiedy narzeka, że niema pracy, ale to nie motywuje go, żeby spróbować swoich sił w stworzeniu czegoś samemu. W końcu, kiedy wmawia sobie, że czemuś nie podoła.

Jesteś dopiero na początku swojej kariery zawodowej, ale czy miałeś taki moment, że czułeś jakbyś stał w miejscu, nie rozwijał się?
Oczywiście, że miałem i nawet teraz zdarzają mi się takie momenty. To wynika z tego, że mam bardzo dużo pomysłów w głowie, a ich nie realizuje. Po prostu nie mogę się czasami zmotywować. Ale, wymyśliliśmy z kolegą, że otworzymy jakiś kanał na YouTube, żeby tę motywację mieć. Zobaczymy czy wypali.

Zdobyłeś nagrodę Grand Prix, przypomnijmy za: „wybitną osobowość sceniczną”, na 30. Festiwalu Szkół Teatralnych. Czy to w jakiś sposób wpłynęło na twoją karierę?
Parę miesięcy później dostałem etat w Teatrze Współczesnym w Warszawie, gdzie zrobiłem spektakl Zabójca, który był moim debiutem zaraz po szkole teatralnej, zresztą ciągle jeszcze wystawiany. Cieszę się, że trafiłem do tego teatru, bo bardzo go lubię. Dyrektor, Maciej Englert, jest jedną z mądrzejszych osób, jakie spotkałem na swojej życiowej drodze. Wiele się od niego nauczyłem i ciągle uczę. Zresztą podoba mi się pewna konsekwencja w tym teatrze, ciągłość myśli, to, że zawsze wiadomo, co się gra i szacunek do widza.
I chociaż Teatr Współczesny może uchodzić za jakiś podstarzały czy zaściankowy, bo i takie opinie gdzieś słychać, to mimo wszystko jest naprawdę bardzo dobry. Jego spektakle są tak zrobione, że nie ma w nich błądzenia w nie do końca określonych narracjach.

Teatr Współczesny chyba z tego słynie, że na swoich scenach przedstawia spektakle „bezpieczne”, czyli takie które nie wdają się w żadne spory polityczne czy dyskusje społeczne.
To prawda. Wystarczy popatrzeć na Niepoprawnych w reżyserii Macieja Englerta. Ten spektakl jest po prostu oddaniem szacunku autorowi. Tutaj nie można doszukiwać się niczego więcej. Postacie przedstawione są jeden do jeden. Nic nie zostaje uwspółcześnione, jest tak, jak chciałby tego Słowacki.

W Niepoprawnych (Fantazym) zagrałeś rolę Jana, zesłanego na Sybir rewolucjonistę, który wraca do swoich stron tylko po to, aby zwolnić ukochaną z danego słowa i zerwać zaręczyny.
Bardzo jestem zadowolony z tej roli, bo mogę przywołać etos prawdziwego faceta. Jan ma w sobie coś takiego, czego nie mają współcześni faceci, czyli potrafi dotrzymać danego słowa. Może to zabrzmi trochę nieprofesjonalnie, ale czasami przed wejściem na scenę nie przygotowuję się do danej kwestii tylko idę w ciemno, bo wiem, że wystarczy, że wsłucham się w wypowiadane słowa i będę potrafił dobrze zagrać swoją postać. Najważniejsze to usłyszeć siebie, a nie, jak to się często zdarza aktorom, przelecieć nad jakimś tekstem. Fantazy daje możliwość skupienia na słowach, a to jest niezwykle cenne. Zresztą bardzo mi się podoba, że mogę pograć w tym spektaklu z kolegami i koleżankami z teatru cały czas mówiąc wierszem, to jest świetne. Czasami łapię na przykład z Katarzyną Dąbrowską taki moment, że zaczynamy się wzajemnie wkręcać w to, co mówimy. Wtedy gadamy sobie wierszem traktując to jak zabawę, ona mi odpowiedziała tak, to ja jej do tego zrymuję.

Mówienie wierszem przez cały czas trwania sztuki jest też niezwykle wymagające, bo trzeba robić to tak, aby utrzymać uwagę widza.
Zgadza się, ale naprawdę lubię to robić. To takie odejście od jałowości życia. Pewnego rodzaju odskocznia.

Wspomniałeś, że w spektaklu podoba ci się to, że mówicie wierszem, mnie z kolei podoba się najbardziej scena, kiedy Jan siedzi nad strumykiem i śpiewa.
Naprawdę? Bardzo się cieszę, że mi to mówisz, bo ja też uwielbiam śpiewać. A niezwykle ciężko jest przebić się przez te wszystkie zabiegi inscenizacyjne. Siedzisz w sztucznej scenografii, ze sztucznym wąsem i musisz stać się wiarygodny, i zaśpiewać tak, żeby wzbudzić w widzu jakieś emocje.
Ale nie wszystkim się to chyba podobało, bo na spektakl spłynęła także krytyka. Zwłaszcza za sztucznego łabędzia, który w Niepoprawnych się pojawił. Dziwi mnie to strasznie, bo Maciej Englert jest niesamowicie inteligentnym reżyserem i ten łabędź jest tam specjalnie dodany. Ma stać się znakiem. Zresztą sztuczność scenografii ma pokazać, że świat Respektów jest wykreowany przez nich samych, nie istnieje naprawdę. To oczywiście wymaga głębszego myślenia, a nie tylko powierzchowności. Dlatego też chcę zareagować na krytykę spływającą na ten spektakl. Może już jestem stary, ale wolę być stary niż głupi, i nie patrzeć jedynie w wersji spłyconej na tę sztukę.

Przez opinie jakie słyszałam o tym spektaklu sama nie wiedziałam co mam myśleć. Ale kiedy go zobaczyłam byłam bardzo pozytywnie zaskoczona. Było świetnie.
Bo ten spektakl ma swoją magię. Kiedy go oglądasz to czujesz jakbyś cofnęła się do lat dziecięcych i oglądała bajkę. Tu się światło zapala, tu scenografia zmienia.

Dotykają cię krytyczne recenzje skoro tak zacięcie bronisz sztuki i łabędzia ze scenografii?
Tak, zdarza się, że o nich myślę. Po Wyznawcy w reżyserii Natalii Korczakowskiej przeczytałem wiele negatywnych recenzji. Może trochę je odchorowałem, sam do końca nie wiem, ale mimo wszystko, taka niekonstruktywna krytyka nie bywa przyjemna, zwłaszcza, że ktoś potrafi cały dorobek twojego życia przekreślić na podstawie tego, co właśnie zrobiłeś, a tak przecież nie powinno być. Liczy się tu i teraz.

W nawiązaniu do Wyznawcy zadam ci chyba jedno z banalniejszych pytań, ale przez to, że w spektaklu grasz w peruce to jakoś samoistnie mi się ono nasunęło. Jak to się stało, że to właśnie ty zagrałeś Daniela?
Reżyserka zadzwoniła do mnie i powiedziała, że chciałaby mnie obsadzić w roli głównej.
Co do samej peruki, to nie ma ona tutaj najmniejszego znaczenia, jest po prostu elementem kostiumu. Dużo aktorów gra w taki sposób. To nie jest żaden problemem. Myślę, że reżyserka po prostu nie znalazła nikogo równie utalentowanego z kim lubi pracować w blond włosach. A chodziło oto, żebym miał bardzo aryjski wygląd, bo prawdziwy Daniel Burros obsesyjnie do tego dążył. Wybrał nazizm, jako formę ucieczki, zresztą jak wielu nazistów. Ich nie interesuje ideologia, tylko to, co robi ona z człowiekiem, jaki uniform pozwala im na siebie założyć. W tym wypadku sprawy polityczne schodzą na dalszy plan.

Te wszystkie działania Daniela wynikają też z tego, że obsesyjnie ucieka od swych korzeni. Nie chce być Żydem. Co było najtrudniejsze w zbudowaniu tej postaci? Bo twój bohater jest pełen sprzeczności, inaczej myśli, a inaczej postępuje.
Mówiąc najbanalniej najtrudniejsze były próby. Mieliśmy bardzo mało czasu na przygotowanie spektaklu. Siedzieliśmy w teatrze od rana do wieczora przygotowując się do premiery, a potem jeszcze grałem w Teatrze Współczesnym. Fizycznie, to było ciężkie. Wyczerpujące. Po prostu, za dużo prób. Brakowało mi oddechu.

Korzystałeś w jakiś sposób z filmu Fanatyk i stworzonej tam postaci Daniela Burrosa?
Widziałem ten film już jakiś czas temu, ale nie pamiętam go zbyt dokładnie. Wiem, że mi się spodobał, ale to jedyne co mogę powiedzieć na jego temat. Przygotowując się do premiery nie oglądałem go powtórnie, bo nie on stanowił podstawę, przynajmniej nie w całości. Owszem, momentami dialogi były spisane z Fanatyka, ale cała reszta oparta została na prawdziwej historii Daniela Burrosa. Wystarczyło poszperać w Internecie, żeby znaleźć całe mnóstwo artykułów na jego temat. Opisy relacji z dziennikarzem, który opublikował informacje o tym, że Daniel jest Żydem.

Ciekawi mnie też kostium twojego bohatera, bo to on jednoznacznie sygnalizuje, że spektakl odwoływać się będzie do doświadczeń Holocaustu. Daniel ubrany jest jak esesman, a nie miłośnik faszyzmu.
Masz rację to było jednoznaczne, zwłaszcza, że na ramieniu mój bohater miał jeszcze swastykę. Jakby ją usunąć to wydźwięk sztuki byłoby już zupełnie inny. Ale co ciekawe jak założyłem ten kostium to poczułem jakiś dziwny ciężar przeszłości. Automatycznie to się na mnie odbiło. Wiedziałem, że nie gram tego, aby pokazać, że faszyzm jest dobry, tylko zły, to mimo wszystko ciążyło na mnie jego brzemię. Miałem nawet taką sytuację, że jakieś starsze panie w teatrze patrzyły na mnie z takim dziwnym współczuciem, politowaniem, a może pogardą. Widziałem te spojrzenia, więc mówię im, żeby się nie martwiły, bo to jest tylko kostium, na co jedna z nich powiedziała: - Ja się bardzo martwię proszę pana. Wiem, że to może nie jest nic ważnego, ale poczułem się napiętnowany przez symbol, który był wyłącznie częścią kostiumu. Od razu pomyślałem, że chciałbym zagrać kogoś dobrego. Całe szczęście, mam takie możliwości.

Co poczułeś kiedy po zagranym spektaklu mogłeś zdjąć ten kostium?
Czułem wielką ulgę. Nagle wszystko minęło, jakbym wraz z kostiumem zdjął ciężar doświadczeń tamtych czasów. Ale żeby nie było, bardzo lubię grać i mieć tę możliwość zmieniania się do roli, tylko, że codzienne próby od rana do wieczora nie są dobre i dały mi się we znaki pracując nad Wyznawcą. Już poprzez moje pojawiające się emocje co do kostium było to bardzo widoczne. Niestety, w tej kwestii nie mogłem nic zrobić.

Masz już jakieś wyobrażenie tego jak chciałbyś, żeby potoczyła się twoja kariera? Jakiś autorytet, który chciałbyś naśladować?
Obecnie czekam na premierę filmu, w którym zagrałem w wakacje, w Szwecji. Fabuła opowiada o zbieraczach truskawek i to jest debiut fabularny tamtejszego reżysera Wiktora Ericssona, który kiedyś też pracował na takiej plantacji. Ciekaw jestem efektu. A co do moich przyszłościowych planów to przede wszystkim chciałbym nigdy nie opuścić teatru, ale marzy mi się również zagranie głównej roli w jakimś filmie. Najważniejsze jednak to nie robić rzeczy wbrew sobie. Chciałbym swój zawód traktować wyłącznie jako pracę, bo to przecież jest zwykła praca. Kiedyś studenci zapytali Morgana Freemana jak się przygotowuje do roli to powiedział, że uczy się tekstu. I to jest najbardziej profesjonalna odpowiedź. Opowiadanie o aktorstwie byłoby bardzo tanim ekshibicjonizmem. Zdradzaniem sztuczek. 
Jeśli pytasz mnie o wzór do naśladowania to wystarczy, że popatrzę na karierę Janusza Gajosa i już wiem, że można bardzo zdrowo przeżyć w tym zawodzie kilkadziesiąt lat i nie zwariować. Chciałbym zachować ten zdrowy rozsądek. Ale wiem, że to wszystko jest zmienne i trzeba bardzo rozważnie postępować. Jeszcze do niedawna myślałem, że to jest fajne, że po zejściu ze sceny przeżywasz nadal swoją rolę, że ciągle grasz. Takie myślenie jest naprawdę mało warte. Teraz już to wiem.

/fot. Filip Majewski/

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE