Bucharest Calling, reż. Jarosław Tumidajski

10:50

Niewątpliwie, wyreżyserowany przez Jarosława Tumidajskiego spektakl Bucharest Calling to kolejne przełamanie repertuarowego wizerunku Teatru Współczesnego. Zamiast po klasykę, sięgamy po uznanego i cenionego rumuńskiego dramaturga, i wykorzystują jego dzieło tworzymy na scenie teatralne widowisko nasiąknięte życiem ludzi młodych. Ich niespełniającymi się marzeniami. Poświęceniem. Walką o lepszy start

/fot. Magda Hueckel/

Chwila oddechu. Kilka przemyśleń. A później czas na refleksję. I próby napisania recenzji o spektaklu, który nie jedno zastanowienie wzbudził. Analiza postaci, kostiumów, scenografii, muzyki. Rozpatrywanie fabuły z różnych perspektyw. Próby wydobycia na powierzchnię rzeczy, które gdzieś w Bucharest Calling zostały poukrywane. Czas mija, a wnioski się nie nasuwają. Rzec można, że walka trwa. Bo zamiast „rzeczy wielkich”, takich które dałyby do myślenia, wyciągnęłam ze spektaklu wiele oczywistości, które przy bliższym poznaniu bohaterów stawały się zbyt nieprawdopodobne. Pięć postaci to pięć różnych opowieści wzajemnie się przeplatających, choć główni zainteresowani sami o tym nie wiedzą. Na wąskich bukaresztańskich ulicach mijają się nie przeczuwając nawet, że właśnie spotkali swoje przeznaczenie. To oni, młodzi i żądni osiągnięcia czegokolwiek na różne sposoby próbują zawalczyć ze zgiełkiem i duchotą miasta. Jego strukturą, która ich przeżuwa, a potem boleśnie wypluwa odbierając nadzieje na lepszą przyszłość. Igrają z własnym życiem i czasem. Ale w stanie są poświęcić wiele, aby zmienić to, co zwą swoim dalszym losem. Walczą o drugą szanse. Radiowemu didżejowi (Mateusz Król) marzy się medialna kariera, podróżującemu samotnikowi (Mikołaj Chroboczek) odnalezienie zmarłej żony, młodej nastolatce (Barbara Wypych) śmierć matki i frywolne życie, niespełnione aktorce (Monika Pikuła) rzucenie pracy prostytutki i wyjazd do Hollywood, a uliczny boss (Rafał Zawieruch) chce pozbyć się wierzycieli i odzyskać dawną sławę „oprycha stolicy”.

Zasiadając na widowni stajemy się świadkami ich powolnego upadku. Oni, którzy chcieli przełamać złą passę, jaką naznaczyło ich urodzenie w Rumunii, starali się o nowe, lepsze życie. W kraju lub poza nim, ale na pewno z dużą ilością pieniędzy. Nie było mowy o wracaniu do narzuconych schematów, powielaniu stereotypów. Przynajmniej taką mieli nadzieje. Ich walka znajduje odzwierciedlenie w muzyce. W dość ostrych tonach, które nie pozwalają im wypaść poza wymyślone wcześniej ramy własnego życia. Idealnie skomponowana sama dookreśla występujących na scenie bohaterów. Zresztą, wpasowuje się też w konwencję radia Alexa, który chce pobudzić mieszkańców stolicy do działania i wyrwania z tej duchoty miasta. Choć w żadnym stopniu się to nie udaje, to wiara w to, że przyjdzie czas na zmiany napędza go. Napędza także innych bohaterów, którzy ruszają w pogoń za marzeniami, nigdy nieosiągalnymi.

Choć nie do końca odpowiadała mi formuła sztuki, która po pewnym już czasie nie miała w sobie ani momentu realności, to niezaprzeczalnie urzekła mnie scenografia, która odegrała w spektaklu pierwszorzędną rolę. W jednej przestrzeni pozamykała postacie, dając im możliwość spotkania się na różnych polach. A oni całkiem nieświadomie, mijali się. Nie zauważali. A jeśli już na siebie wpadali to ich wspólne działania wywierały na sztukę ogromne znaczenia. Zaś wypełniający tę przestrzeń kolor żółty nijak mając się do smutnego losu bohaterów, wpisał się w ich marzenia o lepszym i kolorowym życiu. Słoneczna barwa miała na zawsze pozostać dla nich nie do zdobycia. Miała być po prostu złudzeniem, w którym się poruszali, ale nigdy nie stała się dla nich czymś ważniejszym, dającym nadzieje. Mały kącik radiowy, na środku rozwalony samochód, a po dwóch przeciwnych stronach szczątki normalnego domu. Domu, który i tutaj nigdy nie powstanie, bo żyjący w zakłamaniu bohaterowie uciekają od prawdy i rodzinnego szczęścia. Pogrążając się w rozterkach swojego pokolenia.

Już parokrotnie powtórzyłam, że spektakl był totalną fikcją. I rzeczywiście tak było. Miałam wrażenie, że potrafię dopisać zakończenie sama. Że wszystko to, co się dzieje jest aż nadto oczywiste i przynieść czegoś nowego już nie może. Często też mnie męczyły wypowiadane przez bohaterów dialogi. Brakowało w nich realności, tego prawdziwego życia, z którym mamy codziennie do czynienia. Nie przemawiała zbyt dobrze serialowa mowa i wiele wątków, które normalnie nie zdarzają się w takich kombinacjach. Ale reżyser poszedł w zaparte. Mogę kłócić się z jego wizją, domagać czegoś innego, ale jednego nie mogę powiedzieć, że otwierająca i zamykająca spektakl klamra nie uchwyciła jego istoty. Rozpoczęcie spektaklu od audycji Alexa, który zwracając się wprost do widowni przenosi ją na bukaresztańskie ulice, wskazuje, że ten fikcyjny ciąg wydarzeń nie musi wcale zakrawać o nutę realności. Może stać się reportażem radiowym odzwierciedlającym to współczesne, złudne pokolenie. A potem, już na koniec, uciąć ich losy bez dokładnego pokazania, co i jak było dalej.

/fot. Magda Hueckel/
Bucharest Calling
autor: Peca Ştefan
przekład: Joanna Kornaś-Warwas
reżyseria i opracowanie muzyczne: Jarosław Tumidajski
scenografia i światło: Mirek Kaczmarek
asystentka scenografa: Małgorzata Dzik
obsada: Mikołaj Chroboczek, Barbara Wypych, Mateusz Król, Monika Pikuła, Rafał Zawierucha

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE