Aktorstwo lotów wysokich. Wywiad z Pawłem Domagałą

12:24

Paweł Domagała – aktor, muzyk, człowiek wielu telantów – choć nie tak dawno dołączył do zespołu aktorskiego Teatru Kwadrat, już zdążył przywłaszczyć sobie scenę i pokazać, że czuje się na niej naprawdę świetnie, że komediowy repertuar idealnie wpisuje się w jego aktorski temperament. Teatralne deski sprzyjają jego umiejętnością, a rolą w sztuce Czego nie widać podbija serca widzów. - To była moja pierwsza farsa i na początku wydawało mi się, że nie dam rady [...]. Ale jak już się to wszystko przeszło, to miałem niesamowitą przyjemność z grania tego spektaklu. Zresztą, nadal mam - mówi


Agnieszka Kobroń: Mimo, że nasza rozmowa w głównej mierze dotyczyć będzie teatru, nie mogę tutaj pominąć dwóch istotnych kwestii. W pierwszej kolejności chciałabym pogratulować znakomitej płyty Opowiem ci o mnie i nawiązać do twojego wideo, które opublikowałeś w mediach społecznościowych. Pokazałeś na nim swoją reakcję, kiedy po raz pierwszy zobaczyłeś płytę w Empiku. Jakie to uczucie spełnić jedno ze swoich marzeń?
Paweł Domagała: Każdemu życzę, żeby w swoim życiu przeżył coś takiego. To jest uczucie, którego nie potrafię ani opisać, ani do niczego porównać. Myślę, że tak mogą czuć się ludzie, którzy dostają Oscara (śmiech).

Coś się zmieniło w twoim życiu artystycznym odkąd pojawiła się płyta?
Doszła kolejna aktywność, czyli koncerty. Przygotowaliśmy trasę, którą rozpoczynamy 14 lutego w Warszawie, a później to już podróżujemy po całej Polsce. I tutaj muszę powiedzieć, że jestem mile zaskoczony, bo bilety rozeszły się naprawdę bardzo szybko, a tego się kompletnie nie spodziewałem.

Nie spodziewałeś się aż takiego sukcesu?
Szczerze mówiąc zupełnie o tym nie myślałem. Miałem nadzieje, że płyta, którą przygotowaliśmy wspólnie z Łukaszem Borowieckim, jakoś zafunkcjonuje, ale nie spodziewałem się, że z takim pozytywnym wydźwiękiem. Cieszę się, że dobrze poszło; że są ludzie, którzy rozumieją, o co mi chodzi; że utożsamiają się z tym, co tam śpiewam i mówię.

Początkowo chciałeś sam sprzedawać płytę, co się zmieniło, że trafiła na sklepowe półki?
To się stało dzięki Michałowi Wardzale i Mystic Production, którzy nam pomogli, inaczej nie bylibyśmy w stanie z Łukaszem sami tego ogarnąć, jak się później okazało. To przerosło nas ze wszystkich możliwych stron, prawnie i finansowo. Na szczęście, Michał Wardzała uwierzył w nas. Uwierzył, że warto i nam pomógł.

Bardzo konsekwentnie odcinasz się od takiej „etykietki”: śpiewający aktor. Dlaczego jest to dla ciebie tak ważne, przecież zarówno aktorstwo jak i muzyka to część twojego życia?
Robię to dlatego, ponieważ śpiewający aktor ma negatywne konotacje. Jak śpiewam to jestem piosenkarzem, a jak gram to jestem aktorem. Nie przepadam za piosenką aktorską szeroko rozumianą, wręcz jej nie znoszę, i nie chcę, żeby jakkolwiek mnie z nią kojarzono. Chciałem się od tego odciąć, bo dla mnie jest to część życia i jeśli decyduję się wydać płytę to dlatego, że tak czuje i to jest naprawdę szczere. To nie jest tak, że złapałem teraz popularność i wydałem płytę, tylko ciężko na to pracowałem przez siedem lat. Zabawne w tym wszystkim jest to, że wszedłem w tę muzykę w ogóle nie znając branży. Nie wiedziałem, kto jest ważny, a kto nie.

I jak w tym świecie jest?
Bardzo normalnie. Generalnie to staram się nie wchodzi ani za bardzo w aktorstwo, ani w muzykę. Wolę działać na tych dwóch płaszczyznach jednocześnie. Z tą różnicą, że w świecie aktorskim wiem, kto jest producentem, a kto dziennikarzem. W świecie muzyki – przepraszam, że to powiem – nie znałem żadnego dziennikarza. Wydawało mi się, że tylko Wojciech Mann, Marek Niedźwiecki czy Piotr Stelmach się tym zajmują, bo o reszcie nie słyszałem. I tak, z tą niewiedzą, zacząłem działać w tym świecie, tak jak mnie się wydaje, że jest dobrze, ale chyba z pozytywnym skutkiem?

Uważasz, że ważnym jest, aby aktor umiał dobrze śpiewać?
Nie, w ogóle nie uważam, że aktor powinien umieć śpiewać. Do dobrego aktorstwa nie jest potrzebne śpiewanie, przydaje się, ale przecież można wszystko obejść. Osobiście, nie lubię śpiewanych spektakli, oczywiście oprócz Exterminatora, w którym gram w Teatrze Dramatycznym w Warszawie, ale to też z uwagi na to, że ten spektakl jest dość specyficzny.

/fot. Krzysztof Bieliński, Exterminator reż. Aldona Figura/
W sumie to się nie dziwię, bo bardzo ciężko jest trafić na dobry musical.
Chyba tylko te broadwayowskie musicale, ale to jest inny poziom. W ogóle to uważam, że aktorzy powinni jak najmniej śpiewać, bo zazwyczaj wtedy „aktorzą”. Nie powinno się tych dwóch dziedzin mieszać. Nie można grać i używać aktorskiego warsztatu jak się śpiewa, bo wtedy wychodzi po prostu źle. Używasz śpiewu wtedy, kiedy nie starcza ci środków. Cytując profesora Skotnickiego, z którym miałem piosenkę w Akademii Teatralnej: piosenki się używa, jak już aktorstwo nie wystarczy, ale wtedy trzeba odrzucić aktorstwo i już tylko śpiewać. Mieszanie tych form jest dość ryzykowne. Oczywiście nie mówię o świetnych musicalach holywoodzkich, filmowych czy płytach np. Pani Stanisławy Celińskiej, bo to zupełnie inna bajka.

Drugą istotną kwestią, którą chciałabym poruszyć jest dubbing. Niedawno podkładałeś głos do filmu animowanego Fru!, później był Zwierzogród. Dubbing jest zupełnie inną formą aktorstwa, jak czujesz się w takiej roli?
Dubbing to świetna sprawa, polecam każdemu, bo nigdy grając w teatrze czy filmie nie masz możliwości wcielenia się w zwierzę czy jakąś inną abstrakcyjną rzecz. A tutaj możesz być kim chcesz. Jak już widzisz swojego bohatera to wchodzisz w tę postać i grasz. I to jest, naprawdę, super zabawa. Mam nadzieje, że jeszcze coś w tym dubbingu uda mi się fajnego zrobić.

Muszę przyznać, że nie mogłam rozpoznać twojego głosu w Zwierzogrodzie, gdzie wcielasz się w postać lisa.
To bardzo się cieszę, naprawdę. Dużo z Wojtkiem Paszkowskim, który to reżyserował, nad tym pracowaliśmy. Zresztą, może też było mi trochę łatwiej, bo strasznie mi się ten film animowany podobał. To nie jest typowa bajka dla dzieci.

I tak, od twoich debiutów muzycznych i dubbingowych, doszliśmy do debiutu w Teatrze Kwadrat. Do zespołu dołączyłeś w czerwcu, jak to się stało?
Zaproponował mi to Andrzej Nejman, dyrektor teatru. A kiedy zapytałem go czy wie, jak u mnie z czasem, to powiedział tylko: - Wiem, damy radę, więc skoro damy radę to ja bardzo chętnie. Nie ukrywam, że chciałem tutaj być, gdyż uwielbiam grać komedie. Zresztą, Teatr Kwadrat to jeden z moich ulubionych teatrów. On nie udaje czegoś czym nie jest, ma bardzo sprecyzowany repertuar i – co jest bardzo ważne – o tym jaka panuje tu atmosfera, i jak ludzie są mili, krążą legendy. Każdy tego zazdrości, i dla mnie, to jest nawet ważniejsze niż sam teatr. Z taką atmosferą do tej pory się jeszcze nie spotkałem.

I debiutujesz tutaj w Kłamstewkach?
To jest dość dziwny debiut, bo jestem w zastępstwie za Pawła Małaszyńskiego, który dostał rolę w serialu Belle Epoque. Widziałem zapowiedź tej produkcji i wydaje mi się, że będzie naprawdę dobra. W związku z tym, Paweł nie mógł grać, więc wszedłem na zastępstwo. Poza tym, jestem niezmiernie dumny, że mogłem pracować z Pawłem Wawrzeckim. To było jedno z moich zawodowych marzeń. Uważam, że komediowo to jest mistrz świata. Jemu przychodzi to, co innym nie przyszło by w żaden sposób. Czego nie zagra to jest dobrze!

/fot. Teatr Kwadrat, Kłamstewka reż. Paweł Wawrzecki/
To jak pracowało ci się z Pawłem Wawrzeckim. On w tym spektaklu debiutuje, jako reżyser.
Niewiele mogę powiedzieć na ten temat, bo nie przeszedłem całego etapu prac nad spektaklem, miałem tylko dwie próby. Ale na pewno, Paweł, dał mi wiele cennych uwag. Pokazał, co można na scenie zrobić, żeby zadziałało. On ma już takie doświadczenie, że kiedy coś mówi, pokazuje, to masz do niego pełne zaufanie. Wiesz, że to wszystko wypróbował na sobie, że on to po prostu wie.

To teraz przejdziemy do twojej kolejnej roli w spektaklu Czego nie widać. Ile prawdy jest w tym, co zobaczyć można na scenie? Czy rzeczywiście, tak wyglądają kulisy pracy w teatrze?
Pomijając te miłosne intrygi, mogę powiedzieć, że to jest bardzo realistyczne, aczkolwiek spektakl jest farsą i każda z tych rzeczy przefiltrowana jest przez pewną dozę absurdu. Opowiedziana przez konkretną formę. Wyolbrzymiona. Ale bez wątpienia bliska prawdy.

Nie było ci ciężko grać w takiej specyficznej inscenizacji, w takim spektaklu w spektaklu?
To było bardzo trudne wyzwanie, zwłaszcza, że tutaj nie ma głównego bohatera. Cały zespół jest jedną wielką rolą, łącznie z technicznymi, którzy żywo uczestniczą w przedstawieniu i musimy z nimi współpracować. A kogo by nie zapytać to właśnie najtrudniej gra się zbiorówkę, bo na scenie cały czas masz dziewięć osób. W związku z tym, nie było miejsca na improwizacje – co bardzo lubię – trzeba było być po prostu precyzyjnym.
W pracy nad takim spektaklem od razu wychodziły jakieś braki warsztatowe, bo musisz m.in. mieć poczucie rytmu czy być sprawnym ruchowo. I rzeczywiście, co jeszcze raz podkreślę, to była ciężka praca. Ale nie zrezygnowałbym z niej nigdy.

Tutaj chyba było ci trochę łatwiej, bo od początku do końca uczestniczyłeś w próbach?
To była moja pierwsza farsa i na początku wydawało mi się, że nie dam rady; że to w ogóle nie jest dla mnie; że ta dokładność, która sprawia, że wszystko musi chodzić jak w zegarku, przytłoczy mnie. Cały czas myślałem, że jeśli ja cokolwiek pomylę, to leży cały zespół. Ale jak już się to wszystko przeszło, to miałem niesamowitą przyjemność z grania tego spektaklu. Zresztą, nadal mam.

Nie zdarzyło wam się podczas spektaklu nie być aż tak precyzyjnym? Coś popsuć?
Nie, podczas spektaklu, na szczęście jeszcze nie (śmiech).

W takim razie jeszcze bardziej podziwiam, bo po zobaczeniu tej sztuki bardzo długo się zastanawiałam czy widz będzie w stanie wyłapać wasze pomyłki, czy taka pomyłka może stać się częścią spektaklu, czy te błędy się w ogóle zdarzają. Bo przy takim rozgardiaszu chyba oto nie trudno.
Każdy szczegół jest tutaj wyreżyserowany i to jeszcze jak. Wszystko wygląda jakby było jedną wielką pomyłką, a nie jest. I to nieprawda, że jak ktoś z nas się pomyli, to tego nie widać. Bo jakbyś zobaczyła egzemplarz, on nie wygląda normalnie, tam jest tabelka z bardzo szczegółowymi didaskaliami. I na przykład ważne, żeby położyć sardynki na stoliku, choć może nam to nie pasować, bo dwanaście stron później okazuje się, że jeśli ich tam nie będzie, to czegoś nie będziemy w stanie zrobić. A jeśli o czymś zapomnimy, coś źle postawimy, to jest już koniec…

Powiedziałeś też, że warsztatowo wychodziły jakieś błędy. Czułeś, że ci czegoś brakuje?
Tak, oczywiście. Nie będę jednak zdradzał moich słabych stron, to wiem tylko ja, zespół i Andrzej Nejman, który cały czas mówił: - Nad tym musisz jeszcze popracować, ale dzięki temu dużo się nauczyłem.

Grasz bohatera, który notorycznie przerywa spektakl, żeby zapytać o intencje swojej postaci. Twój bohater musi wiedzieć, dlaczego wykonuje dany ruch, dlaczego zabiera daną rzecz ze sceny – masz coś ze swojej postaci?
Ja też lubię dokładnie wiedzieć, co gram i będę bronił mojego bohatera, bo uważam, że zadawał logiczne pytania. Co prawda, to jest pokazane przez duży pryzmat groteski, ale takie rzeczy zdarzają się często. Mam wielu kolegów, którzy muszą dokładnie wiedzieć, czemu ich bohater postępuje tak, a nie inaczej. I nie pójdą dalej z tekstem, jeśli się tego nie dowiedzą. Dlatego, będę bronił mojego bohatera, bo rozumiem jego podejście. Jednym słowem polubiłem go.

Kiedy oglądamy sztukę Czego nie widać, mamy wgląd we wszystkie wpadki, które mogą przydarzyć się aktorom podczas spektaklu, co tobie najgorszego przydarzyło się na scenie?
Nie wiem czy to jest najgorsza rzecz, ale taka, którą pamiętam dosyć dobrze, przydarzyła się na moim spektaklu dyplomowym i chyba nawet na premierze. Nie wszedłem na scenę, bo poprawiałem fryzurę - chciałem dobrze wyglądać. To nie trwało długo, pewnie jakieś trzydzieści sekund, ale widzowie zdążyli zauważyć, że coś jest nie tak, bo zrobiła się dziura.

Poprawiałeś fryzurę? Nie wierzę…
…bo uważam, że dobrych aktorów, jest bardzo dużo, a ładnych jak na lekarstwo. I przede wszystkim stawiam na urodę (śmiech). A poza tym to uważam, że aktorstwo to jest tylko mój przystanek w karierze do modelingu. Tak sobie myślę, że odnalazłbym się w tej branży (śmiech).

Tak na zakończenie mam jeszcze cytat dla ciebie, powiedziałeś, że zostałeś aktorem by dawać rozrywkę na wysokim poziomie, czy po tylu już latach w zawodzie czujesz, że dajesz ją widzowi?
Tak, ale mam nadzieje, że będę dawać ją na jeszcze wyższym poziomie. Zdaję sobie sprawę z tego jak działa aktorstwo, i że muszę wiele pracować, żeby dojść do takiego poziomu jaki chciałbym osiągnąć, na jakim zależy mi najbardziej.
Nie zostałem aktorem, bo byłem z jakiejś artystycznej rodziny, czy zaczytywałem się w jakiś ambitnych książkach, albo chodziłem nieustannie do teatru. Zostałem aktorem dlatego, że oglądałem amerykańskie filmy i chciałem po prostu mieć tak jak oni.

Czytałam też, że nie lubiłeś chodzić do teatru.
To wszystko stało się, kiedy poszliśmy klasą licealną na pewną sztukę Szekspira, i jak to zobaczyłem to nie wiedziałem, co powiedzieć, bo nie miałem pojęcia, o co chodzi. Nie zrozumiałem nic i to mnie zraziło.

To jak się czujesz teraz na teatralnych deskach?
Bardzo dobrze. Odnalazłem się. Lubię lekki repertuar, taki jak jest w Kwadracie, bo daje rozrywkę na wysokim poziomie. Za dobry teatr uważam też Naszą klasę Ondreja Spišáka, pracowałem z nim i wiem, że jest genialnym reżyserem. Agnieszkę Glińską czy Piotra Cieplaka biorę w ciemno. Lubię duet Strzępka- Demirski. Kiedyś profesor Łapicki powiedział mi: - Pawełku, zapamiętaj sobie na całe życie, jak spektakl trwa powyżej trzech godzin to na pewno to nie może być dobre – i coś w tym jest (śmiech).

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE