Berlin Alexanderplatz, reż. Natalia Korczakowska

12:56

Nie umiejscawiałabym Berlin Alexanderplatz na piedestale sztuk, których jeszcze w teatrze polskim nie było, bo i takie głosy słyszałam. Jest to po prostu spektakl, a właściwie eksperyment, który burzy sztuczne ramy teatru, nadając mu nowy kształt. Stwarzając na scenie pozór świata, w którym nie istnieją żadne granice, nie ma zła i dobra, jest po prostu pewien osąd i pewna treść o człowieku do przekazania


/fot. Krzysztof Bieliński/

Kwintesencją sztuki Berlin Alexanderplatz okazuje się jej zakończenie. Bal, na którym zbiorą się wszyscy bohaterowie, ci dobrzy i źli, ci z pogranicza piekielnych wrót i ziemskiej przestrzeni. Wtedy właśnie dojdzie do ostatecznego spotkania wszystkich charakterów dominujących w świecie tym z wyobrażeń Natalii Korczakowskiej (reżyserki) i tym z wyobrażeń ludzi o współczesnym świecie. Nie będzie to jednak spotkanie, gdzie bohaterów łatwo podzielić według przymiotników dobry i zły, ciężko będzie przypiąć im także łatkę bycia kimkolwiek, bo ich postacie żyjące w wykreowanym świecie, nie nabierając powszechnie dominujących cech ani nie upodabniając się do nikogo, zaczynają wieść własny żywot na berlińskim placu. Często sięgając do licznych przerysowań tworzyć coś na wzór spektaklu wyobrażeń, najstraszliwszych sennych koszmarów, w którym nikt nie chciałby być.

Podobnie jak w spektaklu Wyznawca reżyserka tworzy inscenizację nie do końca zrozumiałą, niejasną, a właściwie tak obdartą z dzieła Alfreda Döblina, że samej opowieść o Franciszku Biberkopfie (Bartosz Porczyk) niewiele zostaje. Wiemy, że bohater wychodzi z więzienia, do którego trafił za zamordowanie swojej dziewczyny. Wiemy, że przechodzi tam przemianę i postanawia wkroczyć w świat odrzucając wszystkie przymioty, które mogłyby pchnąć go w stronę zła. Postanawia nowy rozdział swojego życia napisać inaczej. Zwrócić się w stronę dobra i stać człowiekiem uczciwym i przyzwoitym, który miał prawo się zmienić. Wiemy także, że ta przemiana nie zbyt dobrze mu wychodzi, bo bardzo szybko wchodzi w towarzystwo, które znowu przeciąga go na ciemną stronę mocy. Buduje się bohater, który z jednej strony chce walczyć z przestępczym światem, z drugiej (może z tęsknoty!) wraca do niego, żeby dopełnić swoje przeznaczenie.

Bartosz Porczyk, któremu w nagrodzie udziale przypadła rola głównego bohatera daje popis swoich aktorskich umiejętności. Śpiewa i tańczy. Moduluje głosem. Wznosi się na wyżyny swoich cielesnych możliwości. Kreuje postać, która staje się bohaterem totalnym, poszukującym swojej właściwej drogi, choć z góry postawiony jest na ścieżce wiodącej go do porażki i końca życia. Na scenie przyjdzie mu mierzyć się z różnymi sytuacjami i różnymi typami bohaterów, lecz najwięcej dowiemy się o nim za sprawą jego własnych rozważań. Monologi wewnętrzne, które poprowadzi niejednokrotnie, wyrysują jego prawdziwy charakter i motywy, którymi kierować się będzie w swoim nowym życiu. Ciemną i mocną kreską nakreślą człowieka, który zaledwie dotykając zła zostaje w niego wchłonięty i przejmuje wszystkie jego mroczne odbicia. Bohater od samego początku udaje, że chce być kimś innym, a tak naprawdę sam doskonale wie, że nie jest w stanie oszukać siebie i swojego prawdziwego „ja”. Jego walka z niemożliwym jest błaha, bo i on nie stara się wcale, jakby celowo pragnąć wrócić na dawne ścieżki.

Ceremonia trwa, a mistrzowie tej uroczystości bawią się w najlepsze. Tomasz Nosinski i Katarzyna Warnke zostają prowadzącymi tego przedstawienia, które przypomina bal przebierańców ze sztucznie kreowanymi obrazami własnego oblicza. Ich zadaniem jest wyłącznie kuszenie poszczególnych bohaterów i zasianie tego ziarenka zła, które kiełkować w nich zaczyna w zaskakująco szybkim tempie. Postacie, które przyszło im grać są przepełnione złem. Stają się eryniami pragnącymi zemsty na każdym z bohaterów. Nie sposób opędzić się od ich osaczającego sposobu bycia. Są wszędzie i pojawiają się w najbardziej demonicznych momentach przedstawienia. Z jednej strony kryje się w nich zło tego świata, z drugiej odbija erotyczny wydźwięk sztuki. Lateksowe kostiumy przylegają do nich na tyle i na tyle emanują swoim przekazem, że nie sposób oderwać sadomasochistycznego obrazu sztuki od kreowanych postaci. I rzeczywiście niejednokrotnie przyjdzie zmierzyć się z silnie erotycznymi postawami i przepełnionymi erotyzmem zagarniami wśród wszystkich bohaterów.

Do całej tej mieszanki reżyserka dodaje grupę herosów tyle, że o bardzo mrocznych twarzach, którą kreuje na nowych „superbohaterów” gangsterskiego filmu. Na myśl nie wiedzieć czemu przychodzi mi Ojciec Chrzestny. Ta właśnie grupa opęta Franciszka Biberkopfa i ściągnie go na niewłaściwą drogę. Oderwani od inscenizacji, nie wpisując się w jej ramy w żaden sposób wprowadzają do inscenizacji dozę absurdu i kiczu. Bynajmniej nie jest to jednak obelga w stronę spektaklu ani zarzut wymierzony w reżyserkę, bo ta stworzona grupa w sposób idealny charakteryzuje absurdalność przedstawionego świata. W przerysowaniu ich postaci nie brakuje niczego, to też sprawia, że na scenie tworzą rolę godne uwagi. Krzysztof Zarzecki kreuje postać, która namiesza w życiu bohatera na tyle, że ten zbliży się do granicy szaleństwa. Tworzy rolę wyraźną z silnie określonym motywem. I w którą stronę by jej nie pchnąć, Zarzecki przy swoim zasobie aktorskich umiejętności i ogromnego doświadczenia, tworzy postać, która po prostu zostaje na scenie i w głowie każdego z odbiorców. Ale warto tutaj także wyróżnić rolę Marcina Bosaka, Marcina Pempusia czy Haliny Rasiakówny. A z lekka zganić rolę Anny Paruszyńskiej, której po raz kolejny gra rolę naiwnej dziewczynki, tylko że tym razem zagubionej w świecie Berlina. Właściwie trudno powiedzieć czy kreuje nową postać czy powiela graną już w innym spektaklu, bo z tego co udało mi się do tej pory zaobserwować, aktorka każdą z ról gra dokładnie tak samo.

Wiele aspektów tego spektaklu pozostać może niejasnych. Wiele też pozostaje niewyjaśnionych, a właściwie nieokreślonych według jakiegoś konkretnego klucza. Wiele rzeczy można by było też usunąć, pominąć i pewnie dodatkowo skrócić czasowo. Ale spektakl Korczakowskiej staje się na tyle nietypowym eksperymentem, który ja kupuję od razu. Kupuję aktorów, którzy w nim grają. Reżyserię światła Bartosza Nalazka oraz (i przede wszystkim) scenografię, którą tworzy Anna Met. Bo to ona zamyka nas w obsypanym czerwienią pomieszczeniu. Ze świadomą pruderyjnością zaprasza widza do tajemniczego nocnego klubu, w którym nie wiadomo co wydarzy się tej właśnie nocy. Widz zostaje wtłoczony do miejsca, które przytłacza go swoim wyuzdanym charakterem, ale także niepokoi. Może się go bać, może nie czuć się bezpiecznie. Ale właśnie oto chodzi Annie Met, która czerwienią tego pomieszczenia emanuje na tyle, że inscenizacja Korczakowskiej nabiera określonego charakteru i wydźwięku.

/fot. Krzysztof Bieliński/
Berlin Alexanderplatz
autor: Alfred Döblin 
przekład: Izabela Czermakowa 
adaptacja i reżyseria: Natalia Korczakowska 
kostiumy: Marek Adamski 
dramaturgia: Wojtek Zrałek-Kossakowski 
scenografia: Anna Met 
konsultacje choreograficzne: Tomasz Wygoda 
operator kamery: Anu Czerwiński 
asystent reżysera: Radosław Mirski 
kierownik produkcji: Justyna Pankiewicz 
asystentka scenografa: Małgorzata Dzik 
światło: Bartosz Nalazek 
muzyka: Marcin Lenarczyk, Bartłomiej Tyciński 
asystentka kostiumografa: Justyna Białowąs 
opracowanie muzyczne: Wojtek Zrałek-Kossakowski 
asystentka produkcji: Agata Odolczyk
obsada: Tomasz Nosinski, Katarzyna Warnke, Bartosz Porczyk, Stanisław Brudny, Andrzej Szeremeta, Marcin Pempuś, Robert Wasiewicz, Dorota Landowska, Ewelina Żak, Marcin Bosak, Halina Rasiakówna, Krzysztof Zarzecki, Tomasz Wygoda, Anna Paruszyńska 
oraz Bożena Adamska, Elżbiera Bobrowicz, Maria Borysewicz, Leszek Niedźwiecki, Eugeniusz Ruszczyk, Władysław Stankiewicz

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE