- [...] lepiej czuję się grając drugie plany. Wywiad z Agnieszką Żulewską

11:44

Niebawem w TR Warszawa premiera spektaklu Puppenhaus. Kuracja w reżyserii Jędrzeja Piaskowskiego. W jednej z głównych ról zobaczymy Agnieszkę Żulewską. - To będzie rozprawa na temat pamięci, na temat naszego pamiętania i tego, w jaki sposób jest nam kazane pamietać - mówi aktorka. Nowa produkcja okazała się idealnym pretekstem do rozmowy o tym jak Agnieszka Żulewska czuje się na teatralnych deskach, jaka była jej droga do TR Warszawy i co stało się za sprawą spektaklu Anioły w Ameryce Krzysztofa Warlikowskiego

/fot. archiwum prywatne/

Agnieszka Kobroń: W jednym z wywiadów, którego udzieliłaś zaraz po premierze filmów Chemia oraz Demon mówiłaś o tym, że marzy ci się teatr. Teraz chyba nie możesz narzekać na jego brak?
Agnieszka Żulewska: Mówiąc o tych dwóch filmach czuję jakbyśmy wspominały jakąś prehistorię. Ten czas tak się zmienił, że nie pamiętam nawet kiedy to dokładnie było. Ale to nie jest tak, że te filmy sprawiły, że zaczęłam grać w teatrze. Zaczęło się trochę wcześniej, od przygody z Eweliną Marciniak w Wałbrzychu. Mam wrażenie, że po premierze Chemii i Demona miałam po prostu tęsknoty za większą regularnością bycia w teatrze.

Jednym słowem zatęskniłaś za deskami teatralnymi.
Wilki ciągnie do lasu. Kropki do muchomorów. A sznurówki do butów.

Ale w TR Warszawie grasz już regularnie.
Tak zgadza się, rok temu dołączyłam do zespołu.

I możemy cię tutaj spotkać w bardzo różnych spektaklach, choćby pod względem stylistycznym czy estetycznym. Mamy przecież Roberta Robura w reżyserii Krzysztofa Garbaczewskiego.
Kocham ten spektakl. Uwielbiam wracać do Małgorzaty von Ungier i Małej Joasi. I mam wrażenie, że każdy w tym zespole myśli podobnie o swoich tam rolach. Rober Robur jest bardzo specyficznym kąskiem, dlatego przychodzą na niego albo zwolennicy Krzyśka albo ci którzy chcą zobaczyć po raz pierwszy jakąś jego sztukę, bo usłyszeli na mieście coś na jej temat i są ciekawi. I albo wychodzą w trakcie albo wracają wielokrotnie.

Ty też coś usłyszałaś na mieście na ten temat?
Sporo pięknych spostrzeżeń. Wymiana zdań i opinii jest bardzo potrzebna wszystkim spektaklom. Więc niech mówią, bo to pomaga.

Niedawno w TR Warszawie odbyła się premiera spektaklu G.E.N w reżyserii Grzegorza Jarzyny. Słyszałam, że rozpoczęcie pracy poprzedził wspólny wyjazdu za miasto.
Tak naprawdę praca nad tym spektaklem rozpoczęła się jakieś pół roku temu w sierpniu. Grzegorz zabrał nas na tydzień warsztatów do Jachranki i tam zaczęliśmy pierwszy podkop pod temat spektaklu. Rozmawialiśmy, sprawdzaliśmy, rozpoznawaliśmy teren, na który Grzesiek nas zaprosił. Póżniej była przerwa i dopiero na początku listopada zeszłego roku zaczęliśmy właściwe próby.

I rozpoczęliście te próby bez scenariusza…
…z tym, że scenariusz powstawał w trakcie naszej pracy, kiedy dołączył do nas Szczepan Orłowski i Krzysztof Rak. To oni bazując na naszych improwizacjach na bieżąco pisali scenariusz. Słuchali naszych rozmów i tworzyli.

Zakładam, że trudniej pracuje się nad rolą bez scenariusza. Ale czy był jakiś zarys tego w co macie iść, co pokazać?
Grzegorz w przypadku G.E.N-u miał bardzo dokładnie rozpisany schemat całości. Na podstawie przedstawionego przez niego szkieletu tworzyliśmy konkretne rzeczy, które odpowiadały tematycznie pomysłom reżysera. W związku z tym nasze improwizacje nie powstawały z niczego.

To jakie zadanie tobie tutaj przypadło?
Wszyscy w zasadzie mieliśmy podobne, czyli wymyślić nowego człowieka i później pogłębiać jego możliwości, jego cechy charakteru. Dzięki temu badaliśmy nową materię, którą stworzyliśmy obok siebie.

Bardzo podobało mi się w tym spektaklu to, że stworzyliście taką zamkniętą grupę, w której zaczęliście funkcjonować, niby tworząc jedność. Było jednak wiele czynników, które tę jedność burzyły. Pokazując, że nie da się żyć we wspólnocie.
Wzięliśmy na warsztat pewną utopię, z którą zaczęliśmy dyskutować. Dlatego w G.E.N-ie jest też bardzo dużo naiwności, z którą nie każdy z nas się zgadza. Ale myślę, że ta szczerość budowania spektaklu polega przede wszystkim na tym, że zależało nam na zobrazownaiu kondycji ludzkiej, która w obecnych czasach jest najczęściej marna i słaba. Nie mamy dość siły, do tego żeby ten świat, w którym żyjemy zmieniać, rozpoznawać czy uczyć się go. I myślę, że Grzegorz celowo brnął w tego typu eksperyment, chcąc pokazać jak beznadziejni potrafimy być jako jako ludzie.
Ale to nie oznacza, że wszystko przepadło, każdy z osobna w swoim czasie może się zacząć powoli zbawiać. Jest nadzieja. Zależna od chęci, czasem głęboko ukrytych.

Według mnie jesteście grupą, która walczy z wiatrakami. Bo najpierw próbujecie działać jako wspólnota i to nie pomaga, więc przechodzicie do działań jednostkowych. I one w danym momencie zdają się dla was najważniejsze. Mimo jednak wszystkiego, sam zresztą Grzegorz Jarzyna o tym mówił, że to wspólnota jest w tym spektaklu najważniejsza.
I na koniec się okazuje, że to właściwie był spektakl o jednostce, a poprzez pokazanie tych działań na pojedynczych osobach utwierdzamy się tylko w przekonaniu, że w obecnym świecie nie ma możliwości działania wspólnotowego. Nie ma możliwości integracji. Więc ostatecznie zostaje jednostka. Jak byłam w liceum plastycznym to zaobserwowałam taką zależność, że ta szkoła przede wszystkim budowała jednostki. Od samego początku uczono nas, żeby podążać swoją ścieżką, budując własne osobowości. I bardzo ciekawe było to, że mnie ciągnęło w tę drugą stronę. Do przyklejenia się do jakiejś grupy. Chyba dlatego zostałam aktorką (śmiech).
Aktorzy to też są oczywiście indywidualności, ale mimo wszystko jesteśmy organizmem, który łączy się w teatrze. I tutaj w TR Warszawie trafiłam na niesamowitą grupę, nie mam słów, żeby opisać jak dobrze się wśród nich czuję. Więc ja totalnie rozumiem dlaczego Grzegorz chce badać wspólnoty. I podziwiam jego niesamowitą intuicję do ludzi, bo on po prostu wie jak dane osoby ze sobą mieszać i kogo zaprosić do współpracy. Myślę, że też dlatego jest dyrektorem tego teatru.

Więc rozumiem, że dołączając do zespołu poczułaś się jak we wspólnocie.
Zdecydowanie, zadomowiłam się tutaj natychmiast. I czerpię z tego gigantyczną przyjemność. Kocham ten teatr i nie mam żadnej wątpliwości, że to jest najlepsze miejsce, w którym mogłam wylądować na ten moment życia.

/fot. TR Warszawa, G.E.N reż. Grzegorz Jarzyna/
A z tego co wiem, w kwietniu czeka cię kolejna premiera.
Można powiedzieć, że jedziemy bez chwili przerwy. Bo zaraz po premierze sztuki G.E.N rozpoczęliśmy prace nad kolejnym spektaklem wraz z Sebastianem Pawlakiem, Lechem Łotockim i Justyną Wasilewską. Premiera przewidywana jest na 9 kwietnia i to będzie Puppenhaus. Kuracja debiut reżyserski w TR Warszawa Jędrzeja Piaskowskiego.

Czego możemy się spodziewać po tak tajemniczym tytule?
To będzie rozprawa na temat pamięci, na temat naszego pamiętania i tego, w jaki sposób jest nam kazane pamietać. Trochę chcemy to odczarować.

Masz już jakąś myśl jak kazane jest nam pamiętać.
Przede wszystkim tego pytania należy unikać przez całe życie. Pojęcie pamięci mogłoby stać się polem do niekończącej się dyskusji. I w tym spektaklu nie będziemy pokazywać jak należy pamiętać, bo tutaj nie chodzi o zadanie pytania i poszukiwanie odpowiedzi, tylko o zrozumienie sensu słowa: pamiętać.

Ale pamięć ludzka jest właściwie bardzo ulotna, bo w pewnych momentach nie wiemy czy faktycznie pamiętamy, bo coś przeżyliśmy czy tylko ktoś nam o tym opowiedział, a my stworzyliśmy z tego własne wspomnienie.
I to jest wspaniałe. Tak jak z pierwszym wspomnieniem z naszego życia. Ja sama ciągle zastanawiam się czy ono jest prawdziwie czy raczej zbudowała go moja mama, a może wyobraziłam go sobie na podstawie nagrania, które widziałam, a resztę wymyśliłam sama. I naprawdę ciężko mi do tego dojść.

Powiedziałaś, że najwięcej uczysz się w teatrze, bo czujesz, że masz braki.
Ja w ogóle wychodzę z założenia, że teatr i ta ekspresja związana z byciem na scenie jest przeze mnie jeszcze w ogóle nierozpoznana. Że nie do końca potrafię na tym polu działać, że bardzo się wstydzę. Dlatego zdecydowanie lepiej czuję się przed kamerą, bo ta intymność grania dużo mniej jest mi bliższa, jakoś bardziej rozpoznaję ten teren. Natomiast teatr to jakaś materia, którą ciągle badam, w której nieustannie próbuję się przełamywać. Już sama bliskość z widzem jest dla mnie trudna.

Po sześciu latach bycia na scenie wciąż jesteś nieśmiała i musisz się przełamywać?
Chodzi oto, że niektórzy mają większą łatwość, a może większą czerpią przyjemność z tego, że ktoś na nich patrzy. Że to dostarcza im pewnej adrenaliny, która napędza. I kiedy wychodzą na scenę błyszczą, to są tzw. zwierzaki sceniczne. A ja mam trochę inaczej, bo nie do końca to lubię. Nie lubię wystawiania siebie na sam przód w spektaklach. Może z czasem to będzie się zmieniać, ale na razie zdecydowanie wolę grać boki i jakieś drugie plany.

A gdzie podziała się u ciebie ta chęć błyszczenia na scenie, to wychodzenie przed szereg i pokazywanie siebie? To jest przecież bardzo często spotykane wśród aktorów.
Ten samozachwyt chyba jest jakoś bardzo mocno zakamuflowany (śmiech). Zobacz, że ten zawód jest bardzo uwiązujący i stajemy się takimi więźniami swojego własnego wizerunku. I ilość czasu poświęcanego na myślenie o sobie czy ilość czasu, który poświęcamy na analizowanie swoich ról, tego jak gramy i w czym gramy jest jakąś kompletną paranoją. Wpędza nas w takie nieustanne myślenie o sobie i analizowanie swojej własnej osoby. I dochodzę do wniosku, że ja nie mam wolności, bo jestem tak umoczona w tym zawodzie. Dlatego się przed tym buntuję. Nie chcę tego i jeśli lepiej czuję się grając drugie plany to tak będę grać.

Potrafisz wyjść z teatru czy planu zdjęciowego i zostawić aktorstwo za sobą?
Tego się nie da zrobić, bo nasza praca rozlewa się na wszystko, na wszystkie możliwe aspekty. Dlatego całe moje życie jest tym i wszystko co robię krąży wokół tego.

Spodziewałaś się, że tak wygląda aktorstwo kiedy zdawałaś do szkoły filmowej?
Nawet nie pamiętam, ale myślę że to były naiwne marzenia maturzystki.

Może nie do końca naiwne, bo powiedziałaś, że jakbyś nie dostała się do szkoły za pierwszym razem to już byś więcej nie próbowała?
Bo zdawanie do szkoły filmowej w ogóle nie było przemyślane. To nie było pielęgnowane od lat marzenie. Tato mnie namówił i po prostu się stało. Zresztą tak jak wszystko w moim życiu. I wydaje mi się, że to jest dobra recepta na bycie szczęśliwą osobą.

Żyjesz po prostu chwilą.
Tak, chyba dzięki temu wszystko jest na swoim miejscu. I przychodzi w odpowiednim momencie.

Co takiego było w Aniołach w Ameryce w reżyserii Krzysztofa Warlikowskiego, że zamarzyłaś zostać elementem w tej aktorskiej układance.
Wszystko. Zobaczyłam ten spektakl na trzecim roku studiów i oniemiałam. Widziałam grupę ludzi, która wytwarza pewnego rodzaju magię i bezwzględnie chciałam być tam razem z nimi. Anioły w Ameryce tak działały na wyobraźnie i emocje, że zrodziło się we mnie jakieś dziwne uczucie tęsknoty i nagle zobaczyłam drogowskaz. Poczułam gdzie chciałabym być.

Można powiedzieć, że ten spektakl utorował twoją drogę aktorską.
Myślę, że tak. I dobrze, że tak się stało, bo łódzka filmówka była wtedy miejscem, które nie uczyło nas teatru tylko bardziej nastawiało na film. Nie pokazywano nam tego świata na teatralnych deskach. I pamiętam, że jak spotykaliśmy się z kolegami z krakowskiej PWST to oni dużo na ten temat wiedzieli. Wychowani byli przecież na Starym Teatrze, na Krystianie Lupie, a my byliśmy jak jakaś banda, która nic nie wiem o tym świecie. I sami musieliśmy się uczyć. Szliśmy po zapachu (śmiech).

I idąc tą drogą trafiłaś tutaj, do TR Warszawy.
Każdy ma przecież inne gusta, niektórzy mogą się miłować w komedii i Teatrze Kwadrat i jeśli ktoś dobrze się w tym czuje i potrafi tak grać to super, bo to jest ogromna umiejętność. Ale mnie to nie cieszy i dlatego moja droga zawiodła mnie tutaj. I może nie do końca wiem jak to się stało i dlaczego, ale poszłam za tym, bo mi się to po prostu spodobało. Wsłuchałam się w intuicje i instynkt.

Mnie wydaje się to zrozumiałe, bo chyba lepiej odnajdujesz się w rolach dramatycznych.
Bo nie umiem grać komediowo. Dobrze by było kiedyś spróbować takiej formy, ale to jest strasznie ciężkie. Może ktoś mi to jeszcze pokaże. Na razie spełniam się w swoich rolach dramatycznych (śmiech).

/fot. archiwum prywatne/

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE