Czas, który nadszedł. Wywiad z Katarzyną Dąbrowską

10:12

Czas barbarzyńców w reżyserii Jarosława Tumidajskiego to spektakl o zagrożeniu, które właśnie dopada ludzkość. O poczuciu bezsilności wobec władzy. Na całym świecie. - Tym spektaklem zwracamy uwagę przede wszystkim na to, że nie da się być niezaangażowanym - mówi Katarzyna Dąbrowska, którą w sztuce zobaczymy w roli Julii. Przebojowej i charyzmatycznej dziewczyny walczącej o własną wolność… ale tylko do pewnego momentu. Czym ostatecznie spektakl się stał? I czym stało się jego społeczeństwo w obliczu najazdu barbarzyńców? Opowie aktorka

/fot. Magda Hueckel/

Agnieszka Kobroń: W spektaklu Czas barbarzyńców w reżyserii Jarosława Tumidajskiego mówicie o najeździe obcych na przedstawiany kraj. O przejęciu przez nich władzy. Czy ty dopatrzyłaś się w tej sztuce jakiegoś innego czasu, wątku, intencji?
Katarzyna Dąbrowska: Absolutnie tak. Odbieram ten tekst na kilku płaszczyznach. Podstawowo jest on o tym, o czym mówisz – pojawiają się obcy i przejmują władzę. Co więcej, nie zdobywają oni władzy siłą, to mieszkańcy Rzymu, bo tam dzieje się akcja, sami ich zaprosili. Barbarzyńcy zaczynają rządzić, ponieważ tak zdecydowała większość społeczeństwa. I tu pojawia się kolejny temat, kolejne pytanie – dlaczego społeczeństwo dopuściło ich do władzy? Stąd już blisko do pytania o naturę demokracji – demokracja i związana z nią wolność pozwalają wybrać błędnie. Czy to oznacza, że demokracja jest systemem złym, niewystarczającym? Nie, ale to znaczy, że odpowiedzialność za nią, za przestrzeń publiczną, nigdy się nie kończy. W spektaklu padają takie słowa: (…) nikt z nas nie zauważył rosnącej wściekłości społeczeństwa. A skoro my byliśmy zainteresowani wyłącznie sobą, to oni zrobili to samo i poparli pierwszych z brzegu, którzy zaoferowali im jakąkolwiek przyszłość. To z kolei pytanie o odpowiedzialność i postawę tak zwanych elit. Dlatego wydaje mi się, że tekst Dona Taylora jest bardzo aktualny i warto przyjrzeć się opisywanemu przez niego społeczeństwu. Widoczny jest w nim wyraźny podział. Z jednej strony ludzie, którzy zawiedli się na rządzących, dlatego wybrali barbarzyńców. Z drugiej strony ci, którzy zdają sobie sprawę z niebezpieczeństwa, dlatego zaczynają budować ruch opozycyjny.

Warto też wspomnieć, że społeczeństwo wpuszcza barbarzyńców, obawiając się ich metod, ale równocześnie upatrując w nich jakiegoś ratunku…
Barbarzyńcy przychodzą teraz inaczej, pokojowo. Wcześniej próbowali zdobyć władzę przemocą, stąd obawy, że ich brutalność się powtórzy. A jednak społeczeństwo zaryzykowało. Początkowo wszystko wydaje się być w porządku, prawdziwa natura barbarzyńskich rządów objawia się później. Widzimy wtedy, jak kolejni bohaterowie odnajdują się w nowych warunkach. I tu wyłania się chyba główny temat sztuki – koniunkturalizm, oportunizm. W nowych warunkach trzeba odnaleźć się na nowo.

Mamy więc dwie grupy – zaangażowanych, którzy chcą coś zrobić w związku z najazdem, i tych niezaangażowanych, którzy wolą się gdzieś schować i przeczekać ten czas.
Tym spektaklem zwracamy uwagę przede wszystkim na to, że nie da się być niezaangażowanym.

Skoro mówimy już o zaangażowaniu, to czy rozpoczynając pracę nad spektaklem myśleliście o tym, żeby go jakoś bardziej upolitycznić?
Jeszcze bardziej? Nie. Ten tekst już sam w sobie doskonale rezonuje z tą globalnie narastającą prawicową falą, której doświadczamy. Zresztą właśnie dlatego Jarek zdecydował się na realizację Czasu barbarzyńców – żeby zwrócić uwagę na zagrożenia wobec demokracji, żeby zapytać, dlaczego tak łatwo oddajemy władzę populistom, nie tylko w Polsce. Ale widownia zdecydowanie bardziej woli odczytywać ten spektakl jako opowieść o tym, co wydarza się u nas w kraju. Ludzie wychwytują wręcz pojedyncze zdania, którym my podczas prób nie przypisywaliśmy aż tak wielkiego znaczenia, takiej temperatury. Oczywiście rozpoczynając pracę, doskonale wiedzieliśmy, że Czas barbarzyńców będzie kojarzył się z tym, co się dzieje tu i teraz, ale nie wiedzieliśmy, że aż tak bardzo. Dlatego zarzuty o przesadną publicystyczność tego spektaklu wydają mi się nietrafione. Reakcje widowni chyba więcej niż o przedstawieniu mówią o naszej sytuacji politycznej.

Ostatnio słyszałam takie zdanie, że spektakl jest zawsze mądrzejszy od reżysera, który go tworzy. Że on na scenie zaczyna nowe życie, które publiczność rozumie i przetwarza na swój sposób.
Jarek zacytował kiedyś jednego ze swoich profesorów, który powiedział, że jeśli na wysokości prób generalnych reżyser widzi tyle, ile zrobił, jeśli to w jakiś sposób „nie puchnie”, to poniósł porażkę. Bo kiedy prace nad spektaklem dobiegają końca, to w rękach aktorów jest to, co wydarzy się z tą inscenizacją dalej. W pewnym momencie reżyser powinien wiedzieć już dużo mniej o postaci ode mnie. Przecież to ja gram Julię. Reżyser wyznaczył mi kierunek, nazwał zadanie i opisał ramy dla tej roli, ale reszta jest już po mojej stronie.

To co dodałaś do swojej postaci, czego reżyser nie wiedział?
Nie wiem, nie zastanawiałam się nad tym. I teraz, po pewnym czasie, niełatwo to już oddzielić. A swoją drogą – pracując nad kolejnymi rolami, coraz bardziej się przekonuje, że nadwiedza przeszkadza. Za chwilę minie dziesięć lat jak jestem w Teatrze Współczesnym, zagrałam tutaj parę dużych ról, staję na scenie po dwadzieścia razy w miesiącu. I powoli zaczynam dobijać do takiego momentu, w którym wydaje mi się, że już wiele rzeczy wiem. I karcę się za tę myśl – bo nie powinnam wiedzieć. Nie chcę. A żeby nie wiedzieć, żeby się resetować, muszę się spotykać z różnymi reżyserami, z różnym materiałem. To pomaga wyjść poza to, co jest mi bliskie, co jest dla mnie łatwe.

/fot. Justyna Radzymińska/
Bo w przeciwnym razie jesteś zamknięta w dobrze ci znanych i bezpiecznych ramach, a w tym zawodzie trzeba przecież wychodzić poza to, przecież chcesz się rozwijać…
A do tego rozwoju potrzebna jest różnorodność dramaturgiczna i tematyczna. W Teatrze Współczesnym zagrałam ostatnio dwie duże, klasyczne role, czyli Gertrudę w Hamlecie i Idalię w spektaklu Niepoprawni (Fantazy), ale obok tego gram przecież w sztukach bardziej komediowych, czy wręcz farsowych. A teraz jeszcze praca nad Czasem barbarzyńców, bardzo dla mnie cenna. 

Dlaczego cenna? Możesz rozwinąć tę myśl?
Kiedy pracowaliśmy nad tym spektaklem, to oczywiście od razu miałam masę spostrzeżeń i pomysłów na temat mojej roli. Wydawało mi się, że należy to zagrać w ten czy inny sposób, że po prostu wiem lepiej. Ale wycofywałam się z tych myśli, bo wiedziałam, że spotykam się z kimś, kto proponuje jakiś inny, nieznany mi świat, inne spojrzenie, inne pomysły. Poza tym Julia to kompletnie inna rola niż te, które zagrałam dotychczas. To kobieta bardzo współczesna, bezczelna, przebojowa, zadziorna. Ale z poczuciem humoru i bardzo ambitna. Taka współczesna dziewczyna Bonda (śmiech).

Ale mimo tak wielu pozytywnych cech na końcu sztuki staje się po prostu zła.
Bardzo ciekawe w tym wszystkim jest pytanie, kiedy Julia zmienia front. Bo przez bardzo długi czas wydaje nam się, że działa w słusznej wierze.

Powiedziałaś, że im dłużej już grasz, tym bardziej nie chcesz wiedzieć. To wynika z twojej wewnętrznej dojrzałości, czy z tego, że już tyle ról zagrałaś, że wolisz uciekać od ciągłego zagłębiania się w postać?
Nie, nie uciekam od tego. Ucieczką jest dla mnie właśnie wiedzieć. Ucieczką byłoby stać się taką aktorką, która ma stały, łatwy sposób na każdą ze swoich ról. Sama widzę, jak wielu aktorów dana rola nic nie kosztuje, a przecież powinna. Tak jak równocześnie powinna im sprawiać radość. I znowu odnosząc się do Julii – jest jedna rzecz, która nas łączy. Jej pasją jest praca, żyje nią do tego stopnia, że zaraża ona jej życie prywatne. Mam podobny zapał do pracy, podobne podejście. Bo tego zawodu nie da się uprawiać od ósmej do szesnastej. Inspiracji do ról szukam ciągle. Na przykład widzę kogoś na ulicy i od razu zastanawiam się, czy mogę od niego, od niej coś „skraść” dla postaci.

Może to za dużo powiedziane, ale po trochu żyjesz tym ciągle, cały czas musisz mieć umysł otwarty na pracę.
Każda kolejna postać potrzebuje jakiegoś osobnego świata, innych skojarzeń. Niektórzy pewnie zaczynają pracować nad rolą, siadając z notatnikiem przy biurku, a ja żyję normalnie. I tylko myśli wciąż uciekają… Mówiąc naszym żargonem – chodzę z rolą.

W tym spektaklu dotykacie jeszcze jednego bardzo ważnego tematu – teatru. Wydaje mi się, że taką główną myślą, ale przecież prześmiewczą, jest to, że teatr jest po to, aby wyłącznie w nim grać.
Tak, to złośliwy komentarz autora. Bo przecież sam napisał sztukę politycznie zaangażowaną. Temat teatru i jego funkcji opowiedziany jest poprzez postać Adriana, dyrektora teatru, który zarzekał się, że zawsze będzie robić spektakle mówiące o czymś ważnym, że nie podda się w tej walce o sztukę. Ale w końcu nie wytrzymuje – ulega barbarzyńcom i zaczyna realizować repertuar na ich zamówienie.

To też pokazuje, że w tej rzeczywistości pozascenicznej duża część ludzi przychodzi do teatru po to, aby coś z niego wynieść. Przychodzi po jakąś refleksję.
Mam nadzieję, że tak jest. W każdym razie ja jako widz właśnie tego oczekuję od teatru – rozmowy na ważne tematy. Ale też tego, by teatr mnie zaczarował, uwiódł. Przeniósł w rejon zachwytu nad światem.

Jestem pod wrażeniem, że jednak chodzisz do teatru, bo bardzo często słyszę, że aktorzy trochę od tego uciekają, że nie czują potrzeby, żeby iść do teatru, bo na co dzień w nim pracują.
Wiadomo, że są momenty kiedy rzadziej chodzę do teatru, bo sama gram. Ale kiedy tylko mogę, to staram się konfrontować z tym, co się dzieje w teatrze. Poprzez oglądanie i podglądanie też się można wiele nauczyć.

/fot. Karina Szymczuk/

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE