Marlena. Ostatni koncert, reż. Józef Opalski

11:33

Barwne i burzliwe życie Marleny Dietrich to idealny scenariusz na film, ale czy w równie idealny sposób okaże się ono tym, które nadaje się na teatralne deski? Izabella Bukowska-Chądzyńska zaproponowała pomysł Andrzejowi Sewerynowi, dyrektorowi Teatru Polskiego w Warszawie, a ten zgodził się i w prace nad sztuką zaangażował Janusza Majcherka (scenariusz) i Józefa Opalskiego (reżyser). I tak powstał spektakl Marlena. Ostatni koncert, ale jaki był tego ostateczny odbiór?


Samo wyobrażenie spektaklu wiedzie swojego odbiorcę w stronę musicalu, bo chyba trudno wyobrazić sobie, że historia o życiu Dietrich nie będzie muzyczna. Tu, tej muzyki jest bardzo niewiele, usłyszymy jednak najbardziej znane utwory takiej jak: wojenny szlagier Lili Marleen, Falling in Love Again, czy Ich bin die fesche Lola. Zobaczymy też prawdziwe życie artystki ze wszystkimi jego blaskami i cieniami, które wcale nie było łatwe i które wcale szczęśliwie się nie zakończyło. Będzie można zobaczyć w mniejszym bądź większym stopniu każdy wątek z jej życia, nie zapominając przy tym o licznych kochankach, relacji z matką i córką, a także jej zmaganiach z własnym pochodzeniem i konsekwencjami, jakie poniosła za przeciwstawienie się nazizmowi. A wszystkie te opowieści z jej życia kręcić się będą wokół jednego pytania: czy słynna Marlena Dietrich była kiedykolwiek szczęśliwa?

Spektakl budowany jest na zasadzie ciągłych kontrastów. Mamy Marlenę w podeszłym już wieku, tę która na siedemnaście lat zamknęła się w swoim mieszkaniu i tam oczekiwała końca życia, popadając w coraz większe uzależnienie od leków, alkoholu czy innych używek. Ta Marlena, uciekała od świata nie chcąc mieć z nim żadnego kontaktu, bo to, co ją przerażało najbardziej to wiek i starzejące się ciało. I tego innym nie chciała pokazać. Nie chciała, aby świat przestał w niej widzieć ikonę piękna. Z drugiej strony mamy rekonstrukcje wspomnień z młodości. Widzimy wielką artystkę, która bawiła się sobą i swoim życiem, a przede wszystkim swoją młodością. Nie było dla niej rzeczy niemożliwych, a świat stał przed nią po prostu otworem. Ta Marlena, była gwiazdą, która błyszczała dla publiczności. I tak, dwa światy, które sztuka prezentuje nieustannie się przenikały, pokazywały jak wielki upadek dotknął wielką artystkę. Jaka walka toczyła się w jej życiu o pozostanie piękną i młodą. O pozostanie niezapomnianą na zawsze.

Kiedy pod takim kątem spojrzymy na ten spektakl, zda się on być idealnym duodramem, w którym Grażyna Barszczewska i Izabella Bukowska-Chądzyńska grając dwie Marleny Dietrich pokazują całą istotę jej życia. Pokazują całą prawdę o tejże artystce. Tylko, że spektakl ten nie była sztuką na dwóch aktorów, bo na scenie pojawił się jeszcze Tomasz Błasiak w rolach, których zliczyć się nie da, Afrodyta Weselak jako służąca Dietrich - aktorka kompletnie nie poradziła sobie z rolą w jakiej jej obsadzono i Aleksander Dębicz, który akompaniował pięknie śpiewającej Bukowskiej-Chądzyńskiej i który na scenie sprawdzał się również jako aktor. Ale takie zestawienie aktorskie i takie zestawienie scen nie sprawdziło się kompletnie w tym spektaklu, nie dało się ze spokojem patrzeć na wciąż zmieniające się role Błasiaka, który za każdym razem niby był kimś innym, ale widziało się w nim wciąż tę samą rolę. Ostateczny kres jego roli nastąpił, kiedy wyszedł na scenę jako Zbyszek Cybulski, nie wiem czy z przykrością, ale stwierdzam, że z bólem oglądałam ten fragment.

Od tego momentu już wszystko zaczęło się psuć. Spektakl stawał się za długi i bardziej oczekiwało się na jego koniec niż na to, co zaraz wydarzy się na scenie. Zwłaszcza, że punktów łączących życie dwóch Marlen pojawiało się coraz więcej. I z każdą tą klamrą myślałam wyłącznie o tym, że to jest bardzo dobry moment na zakończenie. Ale nie, sztuka trwała i trwała i… trwała. Ja prosiłam o koniec, a ona dopiero zaczynała swoje „najlepsze” momenty. I przez blisko trzydzieści minut toczyłyśmy walkę o to, kiedy ten koniec – wreszcie - nastąpi. Aż nagle stało się, a na scenie pojawiła się piosenka Sławy Przybylskiej Gdzie są kwiaty z tamtych lat, która zacierała ten próbujący się podnieść z kolan spektakl. Nie powiem oczywiście, że był on do końca zły, bo tak nie było, przynajmniej przez pierwszą godzinę. Psuć się zaczęło kiedy życie Dietrich wydawało się przybierać te same barwy, pokazywać wciąż te same wątki. Kiedy zmieniające się sceny wracały do swoich początków i nieustannie rozpoczynały ten sam rytm i ton.

/fot. fb.com/teatr.polski.warszawa/
Marlena. Ostatni koncert
scenariusz: Janusz Majcherek
reżyseria: Józef Opalski
scenografia, reżyser światła: Paweł Dobrzycki
muzyka, opracowanie piosenek: Aleksander Dębicz
projekcje: Agata Roguska, Rafał Łączny
asystent scenografa: Agata Roguska
asystent reżysera: Katarzyna Bocianiak
asystent reżysera: Anna Wachowiak
obsada: Grażyna Barszczewska, Izabella Bukowska-Chądzyńska, Afrodyta Weselak, Tomasz Błasiak, Aleksander Dębicz

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE