Vernon Subutex, reż. Wiktor Rubin

11:30

Oglądające spektakle Wiktora Rubina i Jolanty Janiczak nie przestawałam wątpić w to, że ich spektakle dalekie są od klasycznych inscenizacji, że widz zawsze zostanie zaskoczony. Może nie zawsze wychodziłam z tych spektakli zachwycona, ale zawsze było w nich coś, co najzwyczajniej w świecie przykuwało uwagę na tyle, że do tego spektaklu chciało się wracać. Duet ten wręcz eksperymentował na scenie wybierając niecodzienne zabiegi realizacyjne, bawił się stylem (w Sprawie Gorgonowej czy Każdy dostanie to w co w wierzy). W końcu sięgał po nowe wartości i idee (Caryca Katarzyna czy Towiańczycy królowie chmur). Aż dopadła i ich ta sama teatralna przypadłość

/fot. Monika Stolarska/

Vernon Subutex okazał się spektaklem pisanym dużymi literami. Takim, w którym wszystko mówione jest wprost. Odartym z tajemnicy dziełem, które nic nie ukrywa w dialogach bohaterów czy w obszerniejszych mowach, któregoś z nich. I jeśli wynika to ze specyfiki sceny Teatru Słowackiego w Krakowie to trochę zaczynam współczuć twórcom, że zrezygnowali z cech najgłośniej przemawiających w ich spektaklach. Jeśli natomiast taki był ich zamiar właściwy, to zastanawia mnie, dlaczego powstało tak proste i klarowne dzieło, które zamiast pozwolić widzowi na wykorzystanie swoich refleksji i doświadczenia w odczytaniu, prowadziło go za rękę. Bo prawdą jest, że widza postawiono przed faktem dokonanym i dano mu najprostszą z możliwych inscenizacji, w której wystarczyło mniej uważnie śledzić losy tytułowego bohatera, aby zrozumieć na czym ten spektakl polega i w jakie ramy jest wtłoczony. A u Vernona (Krzysztof Zarzecki) tak naprawdę niewiele się dzieje.

45-letni mężczyzna, który od jakiegoś czasu trudni się sprzedawaniem swojego dobytku, bo nie ma za co żyć, w końcu zostaje wyrzucony na bruk z jedną walizką. A w niej też ma niewiele, no może poza kilkoma nagraniami, które uratować mogą go od całkowitego upadku. Pozostawiony sam sobie postanawia odwiedzać dawnych znajomych, dawne kochanki lub przypadkowych znajomych z Facebooka, aby prosić ich o ciepły kąt do spania, jedzenie i możliwość skorzystania z toalety. Oczywiście, takie pomieszkiwanie u przypadkowych ludzi ściąga na niego kłopoty, ale nie na tyle istotne aby w jego życiu działo się coś co warto oglądać ponad cztery godziny. Jedyne co może tutaj zaciekawić to rozterki bohaterów, których Vernon odwiedza. Bo każdy z nich jest na skraju jakiegoś załamania albo przewartościowywania swojego życia. Z jakiejś dziwnej depresyjnej otchłani zaczynają wychodzić po wizycie dawno niewidzianego gościa. W ogóle zastanawiać się czy stać ich jeszcze na cokolwiek albo czy są jeszcze cokolwiek warci. Podobną rozterkę przeżywa sam tytułowy bohater tylko jak sami zobaczymy raczej nie zamierza z tego swojego bagienka wychodzić tylko jakoś mu tak wygodniej pogrążać się w nim jeszcze bardziej.

Rubin i Janiczak na scenie prezentują bohatera całkowicie biernego, który akceptuje los jaki na niego spada. Jakakolwiek walka mu nie w głowie, woli wylądować na ulicy niż poprosić o pomoc. Staje się taki jak większość społeczeństwa żyjącego współcześnie. Taka ikona wśród ludzi, którzy porzucili nadzieje na lepsze życie i poprawienie swoich warunków. Celowo wybrano takiego bohatera, bo on idealnie wpisuje się w ramy człowieka przegranego, który nie jak generacja XYZ wierzy w to, że zawsze może być jeszcze lepiej. Że pieniądze rosną na drzewach, a na ludzi pokroju Vernona patrzą z góry i niedowierzaniem, powtarzając: ja tak nigdy mieć nie będę. I chociaż momentami denerwuje postawa głównego bohatera to patrząc na jego perypetie i samo zakończenie jego losu, to trochę możemy się od niego nauczyć. Niezależnie od punktu położenia, albo jak kto woli punktu siedzenia. I na tym można zakończyć rozważania o spektaklu, który udany nie był wcale i w którym aktorstwo zawiodło strasznie, które zamiast ratować ten spektakl dodawało mu jeszcze więcej negatywów. Tak, że po opuszczeniu sceny byłam skłonna powiedzieć wyłącznie tyle, że poza Agnieszką Kościelniak i momentami Krzysztofem Zarzeckim spędziłam ponad cztery godziny w wielkiej nudzie i marazmie.

/fot. Monika Stolarska/
Vernon Subutex
reżyseria: Wiktor Rubin
dramaturgia: Jolanta Janiczak
kostiumy: Hanna Maciąg
scenografia: Michał Korchowiec
wideo: Przemek Czepurko
multimedia: Wiktor Bagiński
muzyka: Krzysztof Kaliski
reżyseria światła: Michał Głaszczka
asystent reżysera: Mira Mańka
asystent reżysera: Wiktor Bagiński (WRD AST)
inspicjent: Iwona Cieślik
producent: Agata Schweiger
obsada: Dominika Bednarczyk, Karolina Kazoń, Agnieszka Kościelniak, Ewelina Przybyła, Karolina Staniec (gościnnie), Natalia Strzelecka, Anna Tomaszewska, Marta Waldera, Ewa Nowakowska-Włodek (goscinnie), Wiktor Bagiński (gościnnie), Tomasz Międzik, Antoni Milancej, Grzegorz Łukawski, Krzysztof Piątkowski, Karol Kubasiewicz, Feliks Szajnert, Krzysztof Zarzecki (gościnnie)


Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE