Bożyszcze kobiet, reż. Cezary Morawski

15:24

Powiedzmy sobie szczerze i to zaraz na wstępie. Bez zbędnych słów. Bez zbędnego wprowadzenia. Było źle, a nawet bardzo źle. Tak, że kiedy opuściłam mury Teatru Capitol byłam zła na siebie, że zamiast spędzić miły czas w domowym zaciszu, równe trzy godziny męczyłam się oglądając Bożyszcze kobiet w reżyserii Cezarego Morawskiego


Informacja o hucznych obchodach 10-lecia Teatru Capitol zapewne wzbudziła niemałe zainteresowanie repertuarem. Sama dałam wciągnąć się w wir zasłyszanych informacji i ambitnie wybrałam się na spektakl, który na scenę teatru powrócił. Kiedy tak teraz o tym myślę to chyba liczyłam na dobrą zabawę. Może na mile spędzony wieczór. Albo na aktorów, w których widziałam niemały potencjał jeśli chodzi o komedię – zresztą, nie ma co ukrywać, cześć z nich już w farsie widziałam. Niestety, to co zobaczyłam ani mnie nie bawiło ani nie dostarczyło żadnej rozrywki. Męczyłam się strasznie, zastanawiając dlaczego żart płynący ze sceny jest tak płytki i prosty. A historia mężczyzny, który w planie ma zrobić skok w bok jest niczym innym jak kiepską rozrywką w źle dobranym opakowaniu.

Przez blisko trzy godziny widzowi oglądać przyszło powtarzającą się do znudzenia historię o pogubionym w życiu mężczyźnie, które sili się na zdradę żony. Najpierw u boku Barney’a (Piotr Gąsowski) zagościła Helen (Anna Dereszowska), zaraz po niej przyszła Bobby (Anna Modrzejewska), a na końcu Jenny (Hanna Śleszyńska). Każda z innym temperamentem. Każda z innym usposobieniem. Każda z innym charakterem. Próbując naszego bohatera zaciągnąć do łóżka najróżniejszymi metodami. Nie będzie wielką zbrodnią, jeśli już teraz zdradzę, że ta praktyka nie udała się żadnej z pań, a potulny Barney i tak ostatecznie wróci do swojej żony, bo było to najzwyczajniej w świecie do przewidzenia. I tak, to co streszczam w dwóch zdaniach na scenie trwa, trwa i trwa... Nie zmieniając swojego tonu ani o milimetr. Dlatego już po dwudziestu minutach robi się nudno, a żarciki padające ze sceny rażą swoją prostotą i banalnością.

Ale to nie historia spektaklu winna jest swojej porażki, nawet nie aktorzy, którzy grali na jedną trzecią swoich możliwości, winny jest po prostu reżyser, który pozwolił sobie na stworzenie takiego oto „pseudo-spektaklu”. Bez żadnego pomysłu i koncepcji zabrał się za inscenizację próbując na siłę rozśmieszyć widza żartem mdłym. Jakby chciał udowodnić zebranej publiczności, że tandetą i złym smakiem da się rozśmieszyć każdego. Ale widz nie musi się wcale nabrać na jego tanie zabiegi. Bo do teatru chodzi i jest świadomy tego co go śmieszy, a co smuci. Zresztą niewiele nawet mówiąc, wystarczy spojrzeć na samych aktorów, którzy zamknięci w ciasnej scenografii nie potrafią poradzić sobie z tekstem. Ich gra pozbawiona jest emocji, jakiegoś kształtu czy charakteru, który nadawać mogli swoim postacią w zależności od ich własnego „widzi mi się”. I szkoda tutaj wydanych pieniędzy na bilety i szkoda aktorów, którzy w tym spektaklu zapomnieli, gdzie ich doświadczenie zawodowe i talent leży.

/fot. fb.com/Teatr.Capitol.Warszawa/
Bożyszcze kobiet
tekst: Neil Simon
reżyseria: Cezary Morawski
przekład: Mira Michałowska
scenografia: Ewa i Andrzej Przybyłowie
obsada: Piotr Gąsowski, Hanna Śleszyńska, Anna Modrzejewska, Anna Dereszowska

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE