Czasami chodzi o niedoskonałość. Wywiad z Anną Cieślak

11:43

Nie zawahała się powiedzieć, że Miny polskie w reżyserii Mikołaja Grabowskiego były dla niej trudną lekcją, którą musiała odrobić. Ani przez moment nie kryła tego, co czuła kiedy przez dwie minuty musiała sama tańczyć na scenie. Ze szczerością i niewyobrażalnym wdziękiem Anna Cieślak opowiedziała o swojej roli w spektaklu Teatru Polskiego w Warszawie

/fot. Kasia Chmura-Cegiełkowska/

Agnieszka Kobroń: Skoro o Minach polskich w reżyserii Mikołaja Grabowskiego będziemy rozmawiać, chciałam się dowiedzieć czy po zagraniu w spektaklu zaczęłaś zwracać większą uwagę na gesty czy zachowania ludzi?
Anna Cieślak: To chyba nie oto do końca chodzi, przynajmniej ja odbieram zagranie w tym spektaklu zupełnie inaczej. Ważniejszym było wczytać się w to co zawarte jest w tekstach Wojciecha Bogusławskiego, a nie szukać gestów i min w ludziach. Ponieważ my to przedstawienie zrobiliśmy po to, aby pokazać jak na przestrzeni kilkuset lat poczynając od Jędrzeja Kitowicza poprzez Stanisława Wyspiańskiego, Witolda Gombrowicza i Wojciecha Bogusławskiego miny czy gesty ludzi się nie zmieniają. Co się w nas zadziało na przestrzeni tych lat, ile chcieliśmy się przez ten czas nauczyć, czego się nauczyliśmy i dowiedzieliśmy o sobie. W końcu, jak bardzo my sami przeglądamy się we własnych minach.

Czy odrobiliśmy lekcje z historii?
Dokładnie tak. I przyjemnością było dla mnie pracować z tak wspaniałym i mądrym reżyserem. Po raz kolejny w moim aktorskim doświadczeniu trafiłam na człowieka, który ma ogromną wiedzę literacką i spotkanie z nim jest również lekcją dla mnie, której jak się okazuje nie odrobiłam do końca.

Ale to chyba nie chodzi o przygotowanie do spektaklu?
(śmiech). Nie, tutaj chodzi o czasy z moich studiów. Bo pracując z Mikołajem Grabowskim, po tylu latach od skończenia szkoły, po tylu już zagranych spektaklach, zrozumiałam że byłam nie wystarczająco pilną studentką, że gdzieś nie do końca odrobiłam pracę domową. I to jest wspaniałe, że teraz mogłam to wszystko nadrobić, bo praca nad spektaklem niosła również dla nas aktorów ważną lekcję. I wydaje mi się, że to jest fantastyczne, że odnosimy się do tekstów, które przecież budują naszą tradycję i kulturę literacką, sprawdzamy jak są ważne i aktualne. Przecież, tak samo chcemy kochać i tęsknić jak wtedy. I teraz wypada sobie postawić pytanie, ile tych min z przeszłości zostało nam dzisiaj.

To ile tych mina nam zostało?
Każdy z nas robi jakieś miny, gra na własną korzyść i to nie zależnie od tego z kim rozmawia, z kim się spotyka, bądź kogo mija na swojej drodze. Ciężko wtedy po prostu stwierdzić jacy jesteśmy naprawdę. Dlatego to jest zasadnicze pytanie na ile jesteśmy sobą a na ile kopiuj-wklej z czegoś co usłyszeliśmy. Więc, ile tak naprawdę robimy min w swoim życiu, a ile jesteśmy sobą? Ile w nas naszej prawdziwej tożsamości? Dlatego dla mnie prawdziwą przyjemnością było słuchać na próbach tego co mówią moi koledzy ustami Kitowicza czy Gombrowicza i jak to ma się w zderzeniu z naszą codziennością. Bo przecież każdy z tych tekstów ma swoją rację, więc gdzie w odniesieniu do tego wszystkiego jestem ja?

W tym spektaklu macie bardzo dużą ilość tekstów z których korzystacie, czy łatwym było dla ciebie to twoje ja gdzieś w tym wszystkim odnaleźć?
Na szczęście ja wygłaszam tylko teksty Bogusławskiego, więc dla mnie najtrudniejsze w tym spotkaniu było to, z czego Mikołaj Grabowski zresztą słynie w swojej reżyserii, co innego musiało mówi słowo, a co innego ciało. Czyli ręka i noga w jedną stronę, a słowo zaprzecza wszystkiemu co robię ciałem. Czasami naprawdę miałam poczucie, że muszę wrócić do pierwszego roku szkoły teatralnej, w której miałam rytmikę i przypomnieć sobie jak to wszystko działa.

Wspomniałaś o tym, że co innego musisz mówić, co innego robić. Nic tutaj nie współgra. Zatem, czy Mikołaj Grabowski postawił przed tobą zadanie, o którym pomyślałaś że sobie z nim nie poradzisz na scenie?
Jak ja się dowiedziałam, że mam dwie minuty tańczyć na scenie solo bez muzyki i mam to sobie wszystko wymyślić sama to wtedy poczułam największy strach. Zwłaszcza, że ten mój taniec nie mógł być w żaden sposób poprawny, tutaj chodziło o pokazanie niedoskonałości człowieka. Kolejną taką rzeczą był mój taniec z Pawłem Kruczem, kiedy w tych pięknych barokowych strojach przyszło nam tańczyć rock and rolla. Na szczęcie miałam przyjemność w Tańcu z gwizdami tańczyć z Rafałem Maserakiem, więc zadzwoniłam do niego i poprosiłam o pomoc.

Trampki do klasycznych stroi chyba pomogły?
One też, ale Rafał pomógł nam jako zawodowy tancerz i dzięki niemu mogliśmy zrobić na scenie rzeczy, które robią wrażenie, a są do zrobienia w tych strojach. I tutaj mam do niego, duże dziękuję. Ale muszę wspomnieć, że jak nauczyliśmy się już tańczyć w tych strojach to reżyser ciągle nam powtarzał, że idzie nam za dobrze, a jak już mówiłam, chodziło o niedoskonałość. I na premierze, kiedy biegnę do mojego partnera, Pawła Krucza, który ma mnie złapać i wyrzucić do góry to mimo, że zawsze nam się to udawało na premierze było wręcz odwrotnie. Za szybko podbiegłam do Pawła, a on nie zdążył mnie odpowiednio złapać. I byłam tak strasznie przerażona i wściekła, że mi nie wyszło. A Mikołaj Grabowski przychodzi do nas po premierze i mówi: to było super. I to było piękne móc dzięki reżyserowi przypomnieć sobie, że najbardziej w pracy aktora fascynujące są te momenty kiedy budujesz i stwarzasz je na scenie, a nie kiedy wychodzisz na nią przygotowany w stu procentach. Bo aktor swoje role powinien zawsze budować tu i teraz.

Od Jana Peszka, który w spektaklu wciela się w postać samego Bogusławskiego też się czegoś nauczyłaś?
Jan Peszek był moim wykładowcą w szkole teatralnej, więc udało mi się nawet dużo wcześniej wiele od niego nauczyć (śmiech). Ale tutaj też dostałam kolejną lekcję. Ciągle nam powtarzał: bez ciśnienia, leciutko, dzisiaj damy tyle to robimy tyle, a jutro znowu coś innego. Jan Peszek oddycha sceną. On w to wchodzi, oddaje się temu. Niczego nie udaje, on po prostu tworzy sztukę. I ta jego przyjemność bycia na scenie jest fantastyczna. Bo właśnie oto w tej naszej pracy chodzi. Żebyśmy na scenie nieustannie przekraczali swoje granice i przestawali się ich bać, żebyśmy przekraczali sami siebie. Żeby na scenie próbować stwarzać coś nowego. Wspaniała lekcja, która przypomniała mi co jest najbardziej fascynujące w aktorstwie. Droga w budowaniu roli i przekraczaniu własnych granic.

Tym samotnym tańcem chyba udaje ci się tych parę granic przełamać.
Złapałam się na tym, że mam do zrobienia nietrudną rzecz, ale się wstydzę. Że ja, Anna Cieślak wychodząc na scenę czuję wstyd. I zrozumiałam, że zbudowałam sobie posąg, że zależy mi na tym jak widz będzie mnie postrzegać, jak mnie odbierze, a przecież to mnie blokuje najbardziej. Dlatego wychodząc w Minach polskich na scenę musiałam to przełamywać.

Musiałaś wyjść po prostu ze swojej strefy komfortu.
Musiałam nie bać się poszukać tego swojego wariata w dyscyplinie. Ale to są przebłyski, momenty kiedy możemy coś uwolnić. Kiedy coś niesie nas. Kiedy po fakcie czujesz, że wszystkie granice puściły, a ty mogłeś unieść się wyżej na scenie.

Nie przypomniały ci się lata szkoły teatralnej, kiedy tego posągu jeszcze nie było, kiedy miałaś jeszcze tę wolność na co dzień?
To był taki moment, kiedy przypomniały mi się lekcje tańca z Iwoną Olszewską w Krakowie, która potrafiła tak nas zaprosić do pracy z ciałem, że ja po pierwsze nie wiedziałam kiedy mijał czas zajęć, a po drugie jak wychodziłam na scenę to czułam się dwa razy dłuższa, szersza. Tak jakbym od środka urosła. I to jest coś co jest twórcze i budujące, i to jest to od czego my później jesteśmy uzależnieni, do czego w aktorstwie dążymy.

Więc dostałaś porządną lekcję (śmiech).
Tak, bo tutaj nie tylko wróciło poczucie wolności, ale również nauka nieprawdopodobnej dyscypliny formy. Bo to, co Mikołaj Grabowski stworzył jest przecież teatrem formy.
/fot. Kasia Chmura-Cegiełkowska/
Słyszałam nawet jak w jednym z wywiadów mówi, że zostawia specjalnie pustą scenografię, żeby was wystawić na pokaz, obnażyć, dać wam w tym spektaklu pierwsze skrzypce, bo poza wami nie ma nic nie powinno się liczyć.
I to również jest przerażające. Bo widać wtedy każde niepotrzebne napięcie, każde niepotrzebne ciśnienie. Zauważ, że nie tylko w naszej historii, ale również w scenach szlachty czy Wyspiańskiego każda scena jest naczyniem połączonym, czyli jak jeden z nas się wykolei to wszystko idzie nie tak. W tym spektaklu nie ma solistów, a jednak każdy ma swoją solówkę. Każdy ma swój moment. Ale na ten moment pracuje cała część grupy. Dostaliśmy na warsztat spektakl, który mógł pokazać jak bardzo jesteśmy zgranym i zdyscyplinowanym zespołem. Ja po tym spektaklu mam poczucie, że jestem w prawdziwym teatrze. Bo teatr to praca zespołowa, a nie praca poszczególnych jednostek.

Wasza zespołowość przechodzi również na widza. Widz, zaczyna odczuwać to samo.
I to jest właśnie to czego mnie uczono jak byłam studentką, że teatr to właśnie zderzenie, konfrontacja. Nie możesz się zderzyć sama ze sobą, bo teatr to ludzie i ich konfrontacje ze zderzeniem. Wydaje mi się, że czasy są coraz bardziej na teatr, bo ludzie czują się bardziej samotni i potrzebują spotkania z żywym człowiekiem, a w teatrze się wydarza. A my nie tylko reagujemy na siebie, ale dążymy też do tego, aby pobudzić do takiego prawdziwego reagowania publiczność. Dać jej możliwość niewymuszonej reakcji, pozwolić się śmiać, kibicować jakiejś postaci lub się z nią utożsamić.

Widz staje się po prostu kolejnym aktorem na scenie. Nie macie czwartej ściany tylko bezpośrednio zwracacie się do publiczności.
Kluczem do tego spektaklu jest chęć otworzenia się na zdarzenia. Na bycie tu i teraz. Współbycie, a nie analizowanie w trakcie. To co wielokrotnie mówił nam reżyser: wypowiadając swoje teksty na scenie macie dialogować. I przez cały spektakl próbujemy namówić widza, żeby przestał się nas bać tylko był z nami. Ale skoro to zauważyłaś, to chyba nam się udało (śmiech).

Dodatkowo poprzez wszystko o czym opowiadacie tworzycie już dość szerokie dzieło, z którego widz może bardzo wiele odczytać. Ma taką swobodę w działaniu i jestem przekonana, że w Minach polskich każdy znajdzie coś dla siebie.
I to ma dla mnie wartość artystyczną, bo jeśli idę do teatru i czuję się zaatakowana to zdecydowanie oddalam się od tego co płynie do mnie ze sceny. A widz ma przecież prawo powiedzieć to mi się podoba, a to nie.

Ale to pokazuje jak ciężko zrobić spektakl, który widz polubi. Ile pracy, nerwów i serca aktorzy muszą włożyć w swoje role.
Teraz śmiało mogę powiedzieć, że ten czas był bardzo szerokim czasem, kiedy moi koledzy i ja byliśmy szczęśliwi, ale również takim kiedy się z czymś zmagaliśmy. Ja sama miałam takie poczucie bezradności, niezrozumienia, frustracji w kilku momentach, jak to zrobić o co chodzi reżyserowi. I kiedy nam się udawało chociaż tak minimalnie to poziom szczęśliwości był ogromny.

Chyba największą frustracją jest zmaganie się z sobą, kiedy tak bardzo czegoś chcesz, a tak bardzo ci nie wychodzi.
Paradoksalnie, to jest najbardziej fascynujące. To jest to, co nas mobilizuje do pracy. I kiedy mamy ten wolny czas to oglądamy siebie z widowni i patrzymy kto co zrozumiał i wyniósł z tej lekcji, bo to może pomóc również mnie w budowaniu postaci. I tak się tworzy teatr. Na takim teatrze byłam wychowana.

Widzę, że całą sobą weszłaś w ten spektakl.
Bo sprawia mi on dużą przyjemność. Po prostu, dzięki pracy nad nim przypomniałam sobie, że na scenie trzeba się bawić.

Wojciech Bogusławski pisze: Ze wszech miar przeto mimika w sztuce scenicznej pierwsze miejsce trzymać powinna […] - zgadzasz się z tym?
Myślę, że to zależy od konwencji, którą przedstawiamy. Bo jeśli widzę taki spektakl w moim teatrze jak Cyd to gestykulacja ma tam kolosalne znaczenie. Ale jest też wiele współczesnych spektakli, w których to słowo ma większe znaczenie. Najważniejsze, żeby mieć taki zasób umiejętności, żeby dało się zagrać zarówno samym słowem jak i samym gestem, o co dzisiaj jest coraz trudniej. Bo jest coraz mniej aktorów którzy mają świadomość formy i z niej nie korzystają. Ja sama przy tym spektaklu zobaczyłam jak niewiele wiem na ten temat i przyznaję się do tego. Mam świadomość, że ten sposób sceniczny zaniedbałam. Tak jak powiedziałam, musiałam przypomnieć sobie czasy szkoły i dokopać się do źródła.

Ale potrafisz się przyznać, że czegoś nie umiesz i to się ceni, bo nie każdy to potrafi.
Dlatego wtedy przybierana jest kolejna mina albo kolejna gęba.

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE