Początki (nie) zawsze są trudne. Wywiad z Michaliną Łabacz

14:42

Piekielnie zdolna, właśnie takie określenie idealnie opisuje Michalinę Łabacz. Aktorkę młodego pokolenia, która szturmem zdobywa świat filmu i teatru. I chociaż swoją drogę zawodową rozpoczęła nie tak dawno już teraz ciężko doliczyć się jej wszystkich osiągnięć. - Wiedziałam czego chcę i do tego dążyłam. Pamiętam jak niejednokrotnie przechodziłam obok Teatru Narodowego i tak sobie myślałam, że mogłabym tu pracować – mówi Michalina Łabacz

/fot. Ireneusz Sobieszczuk; Spiskowcy reż. Jan Englert/

Agnieszka Kobroń: Zrobimy mały powrót do przeszłości, bo chciałabym zapytać o twój spektakl dyplomowy Pelikan. Zabawa z ogniem, którego reżyserem jest Jan Englert. Czy to było wasze pierwsze spotkanie czy miałaś z nim już jakieś zajęcia w Akademii Teatralnej?
Michalina Łabacz: Z profesorem Janem Englertem spotkałam się już na pierwszym roku studiów, mieliśmy zajęcia z prozy, które zresztą bardzo dobrze wspominam. Był to dla mnie cenny i wartościowy czas. Pamiętam, że robiliśmy Niebezpieczne związki Pierra Choderlosa de Laclos i wszyscy na roku uwielbialiśmy te zajęcia. Potem przyszły sceny wierszem i Księżniczka na Opak Wywrócona. Do kolejnego spotkania doszło na czwartym roku, gdzie pracowaliśmy nad dyplomem. 
Myślę, że mieliśmy duże szczęście, nie wszystkie roczniki spotykają się w szkole z Dyrektorem Teatru Narodowego.

A potem trafiasz do teatru Jana Englerta, gdzie twoim pierwszym spektaklem w Teatrze Narodowym jest Kordian.
Byłam na trzecim roku studiów. Miałam próbę generalną egzaminu z profesorem Grzegorzem Chrapkiewiczem i aż siedem nieodebranych połączeń od mojego opiekuna roku Andrzeja Strzeleckiego. Kiedy oddzwoniłam był bardzo tajemniczy, powiedział tylko, żebym szybko znalazła profesora Englerta i on mi już wszystko wytłumaczy. Trochę mnie wystraszył, przyznaję… Wtedy dowiedziałam się, że robię zastępstwo w spektaklu. Dzisiaj już jestem w Teatrze Narodowym na stałe. Ale taki prawdziwy debiut to rola Irene w Garderobianym Adama Sajnuka, dziewczyny która tak samo jak i ja prywatnie, dopiero przyszła do teatru.

Zakładam, że kiedy już oficjalnie dołączyłaś do Teatru Narodowego to łatwiej było ci wejść w zespół, który już trochę poznałaś dzięki zastępstwu w sztuce Kordian.
Oczywiście. Początki zawsze są trudne. Teatr rządzi się swoimi prawami, jest hierarchia, a jak jesteś młoda-nowa, to musisz się wszystkim kłaniać i przedstawiać się. Zespół jest duży i wydawało mi się, że nikt mnie nie pamięta, więc zdarzało mi się czasem przedstawiać nawet po kilka razy. Prawda jest taka, że przy każdym spektaklu pracuje inny zespół, dopiero podczas prób jest czas, żeby się lepiej poznać. Ale lubię tu być. Dostałam duże wsparcie od zespołu. Choć niektórzy młodzi aktorzy do tej pory boją się wejść do bufetu (śmiech).

Robienie zastępstwa jest dużo trudniejsze niż tworzenie postaci od początku prac nad spektaklem?
To zupełnie coś innego. Przede wszystkim zastępstwo jest zawsze bardzo stresujące. Przynajmniej dla mnie, ponieważ staram się jak najlepiej wykonać swoją pracę i dużo od siebie wymagam. A często jest mało czasu, mam jedną lub dwie próby, czuję się niepewnie, w końcu wchodzę i gram. Z drugiej strony to zawsze wyzwanie i adrenalina, którą bardzo polubiłam. Inaczej, kiedy pracujesz trzy miesiące nad spektaklem, powoli oswajasz się z ludźmi, z tekstem i razem tworzycie historię. To spotkanie widz-aktor, rozmowa, tu i teraz, na żywo. W teatrze dzieją się różne dziwne rzeczy, to miejsce potrafi być bardzo mroczne ale i magiczne…

Chyba nie spodziewałaś się, że tak szybko spełnią się twoje marzenia i będziesz grać w teatrze?
Nie, nie spodziewałam się, aczkolwiek bardzo tego chciałam. Wiedziałam czego chcę i do tego dążyłam. Pamiętam jak niejednokrotnie przechodziłam obok Teatru Narodowego i tak sobie myślałam, że mogłabym tu pracować.

Mówisz, że wiedziałaś czego chcesz, więc chyba nie dziwi nikogo, że wybrałaś aktorstwo?
Od małego lubiłam występować. Zawsze brałam czynny udział w życiu szkoły i rozwijałam swoje pasje. Kiedy tata przyniósł do domu kamerę, razem z bratem i przyjaciółką stworzyliśmy własny film, byłam reżyserem i operatorem w jednym, ale nigdy aktorem. Dużo tańczyłam, śpiewałam, jeździłam na festiwale piosenki w Polsce i za granicą, była to wspaniała przygoda, ale wbrew pozorom nie wiązałam z tym przyszłości. Nie uczestniczyłam także w żadnych zajęciach teatralnych, więc z aktorstwem nie miałam nic wspólnego, dopóki nie dostałam się na studia.

A czy przed dostaniem się do Akademii Teatralnej chodziłaś na jakieś lekcje, które miały pomóc ci przejść te etapy rekrutacyjne szkoły?
Zdawałam świeżo po maturze i przygotowywał mnie Jerzy Łazewski, z którym spotkałam się na warsztatach, kiedy byłam jeszcze dzieckiem. Za pierwszym razem dostałam się do Studium Wokalno Aktorskiego przy Teatrze Muzycznym w Gdyni. Spędziłam tam cudowne dwa lata i wiele się nauczyłam. Bardzo dobrze wspominam zajęcia z prozy z ukochaną profesor Aliną Lipnicką i prace nad rolą z Grzegorzem Wolfem. To było moje pierwsze poważne zetknięcie z tematem i dopiero wtedy byłam już pewna, że chcę być aktorką. Po pierwszym roku weszłam w spektakl muzyczny Chłopi w reżyserii Wojtka Kościelniaka. Były to trzy miesiące prób. Profesor Alina Lipnicka, zawsze mi powtarzała: - Miśka, prawda jest najważniejsza. I cały czas mam jej słowa z tyłu głowy. Potem dostałam się do Akademii Teatralnej w Warszawie. Ale o kolejnej próbie zdawania mało kto wiedział. Rodziców poinformowałam jak już zobaczyłam swoje nazwisko na liście.

Powiedziałaś w jednym z wywiadów, że nie lubisz rozmawiać o rolach, bo są dla ciebie bardzo intymne.
W jakiś sposób utożsamiam się z granymi przeze mnie bohaterkami, stają mi się bliskie. Więc może stąd brak potrzeby opowiadania o nich. Zawsze chcę jak najwięcej dowiedzieć się o mojej postaci. Buduję bagaż doświadczeń z którego w każdym momencie będę mogła skorzystać. Ale to indywidualna sprawa. A ja wciąż się uczę. Czasem widza zwyczajnie da się oszukać. Bo najważniejszy jest efekt końcowy, czyli tak zwana „magia kina” czy „magia teatru”.

Chyba te pytania o budowanie roli najczęściej pojawiały się w kontekście Zosi z filmu Wołyń.
Tak. Oddałam Zosi część siebie. Ale ciężko tu opowiadać o roli, kiedy mamy tak trudny temat historyczny. To ważny film. A ja spotkałam się z wyjątkowym reżyserem. Myślę, że lepszego debiutu wymarzyć sobie nie mogłam.

/fot. Krzysztof Wiktor; Wołyń reż. Wojciech Smarzowski/
Nie da się ukryć, że teatr różni się od filmu i musisz w nim grać zupełnie inaczej, a jak to wygląda w przypadku teatru telewizji?
Powiedziałabym, że jest to dość dziwna sprawa. Bo z jednej strony kamera, ale mimo to wciąż jesteśmy w teatrze. Tutaj profesor Englert zadbał, żeby było bardzo filmowo. Mieliśmy przepiękne lokacje, scenografie i kostiumy. Uwielbiam kino historyczne, filmy i seriale kostiumowe, dlatego czułam się na planie bardzo dobrze i tworzenie postaci to była duża przyjemność. Grałam u boku wspaniałych aktorów i cieszę się, że miałam szansę zadebiutować w Teatrze Telewizji właśnie w Spiskowcach Josepha Conrada.

Ale możesz powiedzieć, że spodobała ci się ta forma telewizyjna?
Naturalnie! To dobrze, że wciąż pojawiają się na drodze nowe wyzwania zawodowe.

I do tego nagrody się sypią, Był film Wołyń, później spektakle w Teatrze Narodowym, ledwo kończysz Akademię Teatralną, pojawia się główna rola w serialu Belfer, Teatr Polskiego Radia, Teatry Telewizji, dubbing, świeże stypendium Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego i całe innych mnóstwo rzeczy... 
Faktycznie, trochę się tego uzbierało (śmiech).

Niedawno miałaś premierę Teatru Narodowego Śmierć Dantona w reżyserii Barbary Wysockie. W jednej z recenzji przeczytałam, że w tym spektakl zapamiętano wyłącznie ciebie.
To bardzo miłe. Ale to męski spektakl (śmiech).

To prawda, ale to ciebie wyróżniono. Jak ci się pracowało?
Było to bardzo ciekawe i udane spotkanie. Pracowity czas, ponieważ pierwsze próby zaczęliśmy już pod koniec października. Zaufałam reżyserce Barbarze Wysockiej i weszłam w jej świat rewolucji francuskiej. To zupełnie inne przedstawienie niż dotychczas. Ważny i wciąż aktualny temat. Cieszę się, że mogę spotykać na swojej drodze tak różnych aktorów, reżyserów i chłonąć od nich cały czas.

To może teraz jakaś przerwa?
Tylko kilka dni, bo zaraz wracam do teatru.

/fot. Robert Pałka „Belfer” reż. Krzysztof Łukaszewicz, Maciej Bochniak/

Zobacz także

2 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE