Cząstki kobiety, reż. Kornél Mundruczó

10:25


Kornél Mundruczó nie przez przypadek wtłacza swojego widza w sytuacje niekomfortową. Wchodząc z butami w najintymniejsze rejony jego odczuwania. Przez blisko godzinę usadawiając zgromadzonych na podłodze, na niewygodnych materacach, każe nam patrzeć na poród. Obserwować zachowania przyszłych rodziców, mierzyć się z ich decyzjami, zastanawiać nad dawno zapadniętymi już kwestiami czy opowiadać się po którejś ze stron

/fot. Natalia Kabanow/

Nie przypadkowo ściany przestrzeni, w której widzowie będą siedzieć pokryte są zdjęciem USG z ostatnich tygodni ciąży. Szybko przekonamy się co jest tego powodem i dlaczego perspektywa, w której oglądamy z pozoru szczęśliwy związek jest właśnie taka. Szczerze mówiąc, momentami trudno psychicznie unieść tę niecodzienną sytuację. Obraz, którego nikt prawdopodobnie nie chce oglądać. Ale reżyser, nie zwraca uwagi na żadne powinności czy konwenanse. Nie interesuje go czy widz chce czy nie chce. On bardzo świadomie wchodzi w całą sytuację, wsadza nas do konkretnego momentu życia bohaterów i zostawia samych sobie. Aby nam coś udowodnić. Aby nam coś pokazać. Złamać nas i granicę naszej wytrzymałości. Szarżować naszymi emocjami. Potraktować nas jak marionetki w całej tej grze. Z tym bagażem zdobytych doświadczeń przesadza nas z jednej sytuacji w drugą. I w pełni jestem usatysfakcjonowana faktem, że nie przerywa swojej inscenizacji, tylko po prostu błyskawicznie zmienia perspektywę widza. Wsadza przysłowiowy kij w zupełnie inne mrowisko. I tak, w drugim akcie jeszcze mocniej uderzy w człowieka. Obnaży jego zakłamanie, robiąc to naprawdę wybitnie. Tym spektaklem Kornél Mundruczó pokazał, że jest prawdziwym znawcą i obserwatorem świata, bo to w jaki sposób charakteryzuje poszczególne postawy ludzi, jak nimi manipuluje, wtłacza w konkretne ramy i demaskuje ich postawy jest naprawdę piękne.

Stajemy oko w oko z prawdą z którą codziennie się mierzymy. Bo to jest nasza codzienność, tylko po raz pierwszy widziana z właściwej perspektywy. Teraz mamy szansę zmierzyć się z nią. Zobaczyć zachowania swoje, swoich bliskich, społeczeństwa które nas otacza. A będzie w czym wybierać, bo trochę tych bohaterów i postaw do analizy reżyser nam zostawi. Mamy typową katolicką parę (Agnieszka Żulewska i Sebastian Pawlak), która tak bardzo udaje swoją pobożność, a alkoholizm, agresja i niezrozumienie już dawno zawitały w ich związek. Mamy niedoszłych rodziców (Justyna Wasilewska i Dobromir Dymecki), których dziecko zmarło zaraz po porodzie. Mimo wszystko próbują jakoś żyć dalej, na przekór światu nie czynią z tego żałoby na pokaz tylko cieszą się tym co jeszcze im zostało. Samotną kobietę, chorowitą matkę (Magdalena Kuta), osobę zmagającą się ze swoją starością która ukrywa przed dorosłymi córkami problemy. I w końcu dwie kobiety, które całkiem przypadkiem trafiają w sam środek problemów: pielęgniarkę, którą niektórzy będą chcieć za wszelką cenę oskarżyć o śmierć noworodka (Monika Frajczyk) i nielubianą kuzynkę, którą oskarżą o manipulację i chęć zawłaszczenia rodzinnego majątku (Marta Ścisłowicz).

/fot. Natalia Kabanow/
Losy bohaterów splotą się przy rodzinnym obiedzie. To na nim zaczną wychodzić wszystkie smaczki ich tajemnego życia. Tajemnego, bo poza nimi samymi nikt nie będzie wiedziała jak wygląda prawda. Szybko, jak klocki domina, będą sypać się wszystkie pozory, które bohaterowie stworzyli. Zostaną zdemaskowane ich prawdziwe uczucia, a tym samym ciężar tych doświadczeń przeniesiony na widzów. Boleć będzie każda prawda która na scenie wypłynie na powierzchnię. Boleć będzie wręcz każde słowo, które na tej scenie padnie. I trudno słuchać tej dojmującej prawdy, która jest niczym innym jak najszczerszym odbiciem naszej codzienności, naszej obłudy i naszego zakłamania. Po tym spektaklu wręcz chce się zapomnieć o wszystkim co się widziało na scenie, bo dla nas-widzów będzie to trudne do zniesienia. Ale reżyser na długo zakorzeni w nas to dzieło. Nie pozwoli tak po prostu, bez pardonu, wyplenić tego co zobaczyliśmy.

I niech nie zwiedzie nikogo historia tego spektaklu, bo chociaż będzie on idealną interpretacją i streszczeniem współczesnego świata to w piękny i wymowny sposób opowie o kobietach, o ich cząstkach i tysiącach elementów, które je budują. Z niebywałym wdziękiem i szacunkiem odda kobietom to co im należne, a potem tak połączy każdą z bohaterek, że ich więź w całym tym dziele stanie się najważniejsza, podstawą do dalszych rozmów czy budowania rozważań. I chociaż zostaną na scenie same, to one wspólną siłą zbudują fasadę, którą trudno będzie naruszyć, dają nadzieje na budowę więzi i miejsce na solidarność. A potem tak jak w Nietoperzu (recenzja tutaj) zakończy reżyser swe dzieło piękną piosenką Ti Amo Umberto Tozzi, która będzie doskonałym podsumowaniem ostatniej sceny. Będzie to również moje podsumowanie, bo uważam Cząstki kobiety za niebywały wyczyn aktorski, dopracowaną reżysersko inscenizację, spektakl mający swój głos i słowo bardzo ważne dla świata. I pomimo tego, że jest on trudny i mocny w swym przekazie, jest dziełem pięknym, wzniosłym i wspaniałym.

/fot. Natalia Kabanow/
Cząstki kobiety 
reżyseria: Kornél Mundruczó 
tłumaczenie: Jolanta Jarmołowicz 
scenografia: Monika Pormale 
muzyka: Asher Goldschmidt 
dramaturgia: Kata Weber 
asystentka dramaturga: Soma Boronkay 
reżyseria świateł: Paulina Góral 
asystentka reżysera: Karolina Gębska 
tłumaczenie bieżące i pisemne: Patrycja Paszt 
asystentka scenografa, kierowniczka produkcji: Karolina Pająk 
obsada: Dobromir Dymecki, Monika Frajczyk, Magdalena Kuta, Sebastian Pawlak, Marta Ścisłowicz, Justyna Wasilewska, Agnieszka Żulewska

Zobacz także

0 komentarze

FACEBOOK

YOU TUBE